Poseł Marek Wikiński homofobem?
Mam paskudny zwyczaj, że od czasu do czasu lubię coś miłego lub dobrego napisać o moich politycznych oponentach. Zwyczaj ten jest paskudny nie dlatego, że jest zły z zasady, to w moim mniemaniu raczej cecha dobra, bo jak pisał Jan Sztaudynger „nie trzeba mieć za drania tego co jest innego zdania”. Paskudność tego zwyczaju wynika z tego, że takie dobre słowo o politycznym przeciwniku zwykle nie przynoszą niczego dobrego autorowi (zaraz go będą strofowali co bardziej rewolucyjnie nastawieni koledzy za pobłażliwość dla wrogów), a i obiektowi takiej pozytywnej opinii nie pomaga, bo traktowane jest najczęściej jako „pocałunek śmierci”. Ponieważ jestem jednak niepoprawnie konsekwentny w swoich poglądach to znów muszę się do tego mojego paskudnego zwyczaju odwołać. Biorąc pod uwagę, że na swoim blogu stawałem kiedyś w obronie posła PO Sławomira Nitrasa, czy ówczesnego posła SLD (obecnie PO) Bartosza Arłukowicza, a nawet śmiałem dokonać pozytywnej oceny prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego, można powiedzieć, że będzie to taka paskudna recydywa.
Do rzeczy jednak. Ale się narobiło… SLD straci grunt pod nogami. Nie dość, że PO podbiera im średnio jednego rozpoznawalnego polityka na tydzień wrzucając ich albo na swoje listy poselskie, albo robiąc miejsce w senacie (wystawiając oficjalnie lub zostawiając wolne miejsca i udzielając poparcia) to jeszcze od Sojuszu odwraca się jej tzw. twardy elektorat. Sprawa jest poważna bo ten twardy elektora zbyt duży nie jest. Kiedyś o jego sile stanowiły resentymenty dawnego aparatu PRL za starymi czasami, z przyczyn naturalnych jednak z roku na rok ta grupa społeczna się kurczy. Następnie tego twardego elektoratu poszukiwano w tradycyjnych obszarach tzw. lewicowej wrażliwości czyli wśród ludzi najuboższych. Trudno jednak się do nich odwoływać z pozycji tzw. kawiorowej lewicy, którą zajęli działacze SLD na salonach III RP gdy tylko runął mur berliński. W tej sytuacji w tzw. twardym elektoracie SLD zostały już tylko feministki i homoseksualiści, a właściwie żeby być precyzyjnym tzw. homo-aktyw (ludzie, którzy aktywnie, często zawodowo zajmują się zabieganiem o przywileje dla homoseksualistów, taki swoisty odpowiednik zawodowych rewolucjonistów z początków XX w.) jak to barwnie określił swego czasu poseł Stanisław Pięta. I nieszczęście stało się straszne.
Najpierw obraziły się feministki. Pierwsze złe sygnały pojawiły się gdy szefowa SLD na Mazowszu (jedna z nielicznych rozpoznawalnych kobiet w SLD) Katarzyna Piekarska została wypchnięta z jedynki na warszawskiej liście SLD przez Ryszarda Kalisza (kiedyś zwanego Tęczowym Ryszardem, następnie Krwawym Ryszardem, a obecnie po jego niesławnym „raporcie” Skompromitowanym Ryszardem). Drugi zły sygnał pojawił się gdy pokazano jedynki na listach do sejmu i okazało się, że w SLD będzie ich mniej niże w PiS czy PO, a może nawet w PSL. Miarka się jednak przebrała gdy uważająca się za ostatnią nadzieję feministek pani Wanda Nowicka dostała jakieś marne miejsce na liście i obrażona (niby feminista, a jednak ile w niej kobiecości!) wysłała panu Napieralskiemu sms żeby sobie sam startował z takiego fatalnego miejsca, ale ona startować z SLD nie będzie! Na szczęście w odwodzie zostali jeszcze homoseksualiści. Niestety i ten przyczółek został właśnie stracony. Pierwszy homoseksualista RP (mam nadzieję, że się nie obrazi bo to komplement) czyli pan Robert Biedroń także wycofał się z kandydowania z list SLD do sejmu podobnie jak pani Wanda Nowicka obrażony na miejsce z jakiego miałby startować. Mniejsza o to ile osób by na pana Biedronia głosowało (w 2005 r. już w Warszawie z listy SLD startował i z wysokiego bo 4 miejsca dostał 1686 głosów). Wycofanie się pana Biedronia to upadek ostatniej reduty w twardym elektoracie SLD. Politycy SLD nie przejęli się jednak tym za bardzo i starają się trzymać fason. I tu dochodzimy do najważniejszego punktu mojego rozważania. Jak tu jakoś zgrabnie wyjść z kłopotu dezercji pana Biedronia? Na niezły pomysł wpadł wiceprzewodniczący Klubu Parlamentarnego SLD pan Marek Wikiński. Ten jeden z najbardziej sympatycznych i dowcipnych polskich polityków (a z całą pewnością najsympatyczniejszy i najdowcipniejszy na Lewicy) najpierw zauważył, że pan Biedroń popełnił „kardynalny błąd” rezygnując ze startu z list SLD, a następnie dodał, że „był przekonany, że Robert Biedroń zakochał się we współpracy z SLD aż do grobowej deski, a tu się okazało, że to był taki tylko flirt”. Proszę mi wskazać polityka w obecnym strasznie siermiężnym SLD, który potrafiłby z większą finezją i poetyką wybrnąć z trudnego przecież pytania? Dociskany jednak dalej przez dziennikarzy czy SLD nie postąpiło wobec pana Biedronia nietaktownie pan Wikiński odpowiedział, że „jest tak taktowny wobec pana Roberta Biedronia, że aż się obawiam, żeby nie stał się obiektem adoracji z jego strony”. No i się zaczęło! Kto żyw rzucił się na biednego posła Marka Wikińskiego żeby okrzyknąć go homofonem na równie z samym Robertem Węgrzynem!
Pana Roberta Biedronia znam słabo. Raz spotkałem go w studiu telewizyjnym gdzie rozmawialiśmy o tym czy w Muzeum Narodowym powinno się organizować wystawy sztuki homoerotycznej, a po raz drugi niedawno minęliśmy się w tramwaju. Człowiek generalnie miły (przynajmniej w takim przelotnym kontakcie), ale na tym chyba się jego zalety kończą. Czym się zajmuje zawodowo? Co potrafi? Gdzie pracuje? Z tego co udało mi się ustalić jest przepraszam za określenie „zawodowym homoseksualistą”. Za czasów Lenina byli tzw. zawodowi rewolucjoniści, którzy nie pracowali i całe swoje życie poświęcali szerzeniu rewolucji (co im się na nieszczęście całego świata w końcu udało) żyjąc z tego co zrabowali albo uzbierali od nielicznych darczyńców. „Zawodowi homoseksualiści” obecnie czynią podobnie z tą jedyną różnicą, że oczywiście, co pragnę podkreślić, niczego nie rabują. Podobieństwo polega na tym, że żyją z tego co uda im się pozyskać dzięki szerzeniu swojej idei czyli walki z homofonią. Natworzyli różnych tzw. organizacji pozarządowych, które jak sama nazwa wskazuje żyją głownie z rządowych pieniędzy. A to jakieś czasopismo wydają za pieniądze z ministerstwa kultury, a to jakiś program walki z wykluczeniami czy walki o równouprawnienie za pieniądze z Unii Europejskiej zrobią, a to wpadnie im jakaś niezła dotacja od Fundacji Batorego. Jednym słowem nie tylko na przysłowiowe waciki im grosza starczy. Ot tacy zawodowi rewolucjoniści sto lat później! Jaka jest przydatność społeczna takiej działalności? W mojej opinii żadna. Tracimy tylko na to nasze pieniądze bo czy chcemy czy nie chcemy wszyscy się na to zrzucamy w naszych podatkach, które przez budżet naszego Państwa czy Unii Europejskiej działania takie sponsorują. Czy ktoś zna poglądy pana Biedronia w innych sprawach? Albo może jakieś jego kwalifikacje?
Pana Marka Wikińskiego obserwuję od ładnych paru lat, a od lat 6 kiedy już jako poseł poznałem go osobiście. widzę także jego pracę w sejmie. To bardzo sumienny i pracowity parlamentarzysta, bardzo dobry prawnik i niezły znawca (w klubie SLD nie ma w tym zakresie obecnie konkurencji) spraw budżetowych. Polityk o dużej kulturze osobistej, taktowny, z naturalnym, niewymuszonym poczuciem humoru i co się zdarza niezwykle rzadko z dużą dozą autoironii. Ze świecą szukać dziś na Lewicy polityków, którzy dysponują tym zestawem zalet jakie posiada poseł Marek Wikiński. W wielu sprawach się z panem posłem Wikińskim nie zgadzam ponieważ reprezentujemy różne poglądy na świat, ale nie mogę mu odmówić dużej fachowości i zawsze interesującego i taktownego sposobu prezentowania swoich racji. Życzyłbym sobie, alby wśród moich oponentów więcej było takich osób.
Kogo dziś jednak interesują kwalifikację zawodowe, intelektualne i osobiste posła Wikińskiego? Organizacja, którą współtworzy pan Biedroń wydała w tej sprawie swój własny werdykt w specjalnym oświadczeniu w którym m.in. czytamy: „Pan Poseł Marek Wikiński starając się zdyskredytować swojego niedawnego kolegę partyjnego sięga po retorykę, która ma ośmieszyć Roberta Biedronia. Na szczególne potępienie zasługuje fakt, iż jest to retoryka odnosząca się do orientacji seksualnej Biedronia, co nosi znamiona homofobicznej mowy nienawiści”. Czy da się to skomentować? Chyba nie. Po prostu ręce opadają. Mam tylko nadzieję, że po takim tekście poseł Marek Wikiński i jego koleżanki i koledzy z SLD przestana forsować w sejmie absurdalną nowelizację kodeksu karnego, która zmierza do karanie więzieniem za tzw. „mowę nienawiści” skierowaną wobec osób o innej orientacji seksualnej. Jeśli bowiem taki projekt zostanie uchwalony to jak nic pan Wikiński będzie za swoje słowa sądzony, a jeśli ekspertyzę na potrzeby rozstrzygnięcia sprawy dla sądu sporządzi pan Biedroń, albo ktoś z jego środowiska, to jeszcze trafi mi wysyłać panu Markowi Wikińskiemu paczki do więzienie. „Sam tego chciałeś Grzegorzu Dyndało”, że zacytuję niezawodnego w takich sytuacjach Moliera.
Prawdziwe jednak intencje środowiska pana Biedronia da się wyczytać w końcowej części przytoczonego oświadczenia, które wystosowane zostało do władz SLD. Czytam w nim: „Zwracam się do Państwa z prośbą o interwencję w tej sprawie. Kopię niniejszego listu przesyłam do Rzecznika Dyscypliny Partyjnej SLD, licząc na właściwą reakcję”. Jakaż to powinna być ta właściwa reakcja? Jedyna słuszna reakcja powinna być wzorowana na PO, które na życzenie tych samych środowisk wyrzuciło swego czasu posła Roberta Węgrzyna. Zresztą pan Biedroń w wypowiedziach wyraźnie zestawia posła Wikińskiego z posłem Węgrzynem. Jeśli więc SLD chce odzyskać dobrą opinię u homoseksualistów (można to przeczytać między wierszami) powinno wywalić posła Wikińskiego, a zajmowana przez niego do tej pory jedynkę na radomskiej liście SLD ofiarować w ramach ekspiacji Robertowi Biedroniowi. Komu tam dziś potrzebny jest jakiś prawnik i to na domiar złego mający jakieś pojęcie o finansach Państwa? O wiele bardziej przydany dla SLD byłby pan Biedroń, który zna się wprawdzie tylko na jednym, a jak startował w wyborach głosów dostawał tyle co na lekarstwo, ale za to jakże bardzo mógłby pomóc. Pomóc? Pytanie tylko komu i po co?
Za chwile się okaże, że wszyscy jesteśmy homofobami.
Inne tematy w dziale Polityka