Grupa Oazowa na pl. ŚW. Piotra 08 08 1979
Grupa Oazowa na pl. ŚW. Piotra 08 08 1979
graf13 graf13
190
BLOG

Kolejny raz

graf13 graf13 Rozmaitości Obserwuj notkę 0

Kolejny raz

 

Jak zazwyczaj, czyli szybko, nadszedł kolejny raz dzień 12 sierpnia. Dzień, który ma znaczący próg mego prywatnego życia- jest to początek istnienia nowej rodziny, która po kilkunastu latach, również 12 sierpnia, doznała łaski spotkania i błogosławieństwa od Wielkiego Człowieka. Piotra Naszych Czasów.

Dzisiejszy dzień dokłada kolejne pamiętliwe wydarzenie, którym za kilka godzin będzie Chrzest św. 10 już, naszego wnuczątka.

Warto żyć w takiej cudownej, najkochańszej Ojczyźnie, którą jest Rodzina! Warto dla Niej żyć!

Z wielką estymą wracam tego dnia do wielkich wydarzeń mających miejsce w dalekim Castel Gandolfo w 1979 roku.

 

 

Chcecie jechać na oazę do Rzymu?...

Zapytał nieoceniony Oluś

Jest organizowany trzeci stopień.... w sierpniu.

           Czy znalazł by się ktoś, kto mógłby powiedzieć „nie”?...

Stwierdziliśmy z Anią rozpoczynając przygotowania i starania. Paszporty- sprawa trudna bez zaproszeń. A potem wizy...

Wszystko trwało, wszystko kosztowało, a my nie mieliśmy leżących zapasów grosza, jednak to były przeszkody mało ważne. Chcieliśmy z Anią pojechać pociągiem, aby przy okazji zobaczyć „kawałek świata”, jednak nie znałem polskiej rzeczywistości- bez wizy, a przynajmniej promesy wizowej żadna rezerwacja biletów na pociąg a  także na samolot, nie była możliwa! Pozostała jedyna nadzieja- stara i rozklekotana Syrena!

Okazało się, że nie jesteśmy osamotnieni, biletu nie miał przyszły moderator czyli Andrzej Madej, zaufał on także Syrence. Po wizę mieliśmy zgłosić się w ambasadzie 31 lipca i prosto stamtąd pojechać po księdza, do jego rodziców. Przez ostatnie dni „dopieszczałem” naszą Skorupinę , aby wytrzymała te 4 tysiące oczekujących ją kilometrów.

W wieczór przed wyjazdem ciągle odnosiliśmy wrażenie, że nasz środek lokomocji zawiedzie w połowie drogi, otworzyliśmy więc Pismo Święte na chybił- trafił, a pierwsze słowo brzmiało: 

           Zaufać!....

Bez żadnych więc obaw, gdy raniutko 1 sierpnia wybiła godzina zero rozpoczynaliśmy podróż życia....

Warszawa pozostawiła po sobie ślad w postaci zapłaconego mandatu za: nieprawidłowe parkowanie przed ambasadą włoską. Było to niesprawiedliwe, gdyż obok, tak samo jak nasza Syrena, stały samochody warszawskie, za to bez mandatów!

Andrzejek miał dwie niespodzianki: dodatkową pasażerkę Terenię, oraz nieuwzględnianą wcześniej podróż do Krościenka, po wskazania od ks. Blachnickiego. Była dokładnie północ, jechaliśmy jakąś drogą przez las, gdy w motorze samochodu coś potężnie huknęło i silnik zgasł.

Konsternacja nie z tej ziemi!

           Czyżby tak wyglądał koniec marzeń?..

Co mogło się stać?...

Nigdy na te pytania nie uzyskaliśmy odpowiedzi, gdyż po pierwszej próbie włączenia, motor zaterkotał i mogliśmy jechać dalej bez żadnych sensacji!

Kopia Górka, chwila odpoczynku, króciutka Msza św i idziemy do księdza Franciszka.

           Słyszałem, Andrzejku, że samochodem jedziesz?..

           Tak Ojcze...

           Dużym Fiatem?...                

No nie, Syreną..

           Jezus, Maria, Andrzeju.. ty zawsze na Opatrzność liczysz... ty tam musisz być! Siostra Jadwiga już poleciała, a miała zabukowany bilet, to w jej miejsce polecisz. Szybko idź do kierowcy....

Zarządził wszystko dla Andrzeja i zwrócił się do nas:

           A wy dojedziecie?..

Bowiem mam podarunek od Oazy dla Ojca św.

Taką rzeźbę w drzewie.

Tylko Czesi mogą robić problem!

           My to nie tylko zajedziemy, ale jeszcze wrócimy, Ojcze..

Powiedziałem buńczucznie..

A strach?.. nie straszny nam!

Bardzo liczyłem na obecność Andrzeja, znał świetnie języki, a przede wszystkim byłby drugim kierowcą i szybciej dojechalibyśmy na miejsce. Studiował przecież w Rzymie, więc nie błądzilibyśmy po tym wielkim mieście!

Zaś ojciec Madej spotkał błądzącego po poczekalni lotniska, młodego uczestnika Rzymskiej Oazy, który również nie posiadał jeszcze biletu. Założył więc ksiądz Andrzej różaniec na szyję i stając przed panienką w kasie biletowej słodko poprosił:

           Poproszę dwa bilety do Rzymu.. 

No i nastąpił cud. Jeden leciał siedząc na miejscu dyplomatycznym, zaś drugi przypatrywał się pracy pilotów...

 

W samej komorze celnej w Chyżnym niewiele brakowało, aby dar wieziony dla Ojca św. pozostał w kraju. Służbisty celnik przetrząsnął wszystkie bagaże sumiennie i spostrzegł, ledwie co przykrytego na tylnim siedzeniu samochodu rzeźbę Umęczonego Chrystusa.

A co to jest?  

Wiecie, że tego nie wolno!

Do depozytu! 

Rozpoczął pisanie.

Aniuśka w płacz;

A Ojciec święty na to czeka... buuuu...

Co wy tam gadacie, z Papieżem się zobaczycie tak jak ja.

Ale przestał pisać, pukał tylko końcem pisaka w papier.

A jak wy tak , do Papieża dojdziecie, kto was tam dopuści... eee tam.. gadki..

Wyczekiwał jednakże dalej.

Widzi pan, Ojciec święty organizuje u siebie rekolekcje dla nas Polaków. Tylko to musiało być wszystko po cichu robione, bo wie pan, nie puściliby nasi... wyjaśniałem.

Ja wam to przepuszczam, ale chwilę poczekajcie, pogadam z czeskim kolegą...  wrócił z Czechem

A u nas to nie zostanie?.. zapytał śpiewnie ten nowy ...

No to jedźcie z Bogiem!

 

I zaraz dopadł mnie kolejny prysznic- „zalałem” silnik, za żadne skarby nie mogłem go odpalić. Gdy zawiodły moje umiejętności naprawcze, zdesperowanego i prawie gotowego do rezygnacji, postawił na nogi czyjś krzyk z wjeżdżającego do kraju auta:

           Kolego, odkręć korki pod silnikiem i przedmuchaj!...

           

W słowackich górach zachwycaliśmy się zameczkami posadowionymi na niedostępnych zboczach, dzikimi górskimi krajobrazami. Niezatarte wrażenie sprawił przelot kilku bojowych helikopterów obok, ale sporo poniżej nas.

Krótkie spanie na kempingu w Bratysławie, tanie jeszcze tankowanie do oporu i już Dunaj.

A za rzeką Austria.

Godzinne oczekiwania na przejściach granicznych, grzebanie w bagażach były znaną mi normą, więc austriackie:

Haben Sie Warta Assekuration?..

ja... bitte...

gute Reise....szokowało.

Inny świat.... i drogi inne... 

Niedaleko przed Wiedniem zatrzymaliśmy się pod wysokim żywopłotem na krótki odpoczynek i posiłek. Do siedzących nas podszedł właściciel tego ogrodnictwa, nawiązał rozmowę, a my próbowaliśmy wytłumaczyć mu cel naszej wędrówki. Po chwili wrócił z torbą śliwek i pękiem różyczek. Wskazując na kwiaty powiedział ;

Fuer Papa...

Wiedeń! Chciałoby się pozostać tu dłużej.

Kusili: i modry Dunaj, i Wiktoria Wiedeńska, i Sztrausowie ze swoimi walcami.

Ale nie, nie, nas oczekuje coś więcej!....  

Monotonia autostrady już minęła, zaczęły się Alpy... rozmyślałem.. jak te nasze koniki to zniasą?.. nie wiedziałem co czeka nas nazajutrz... 

Do Tarvisio dotarliśmy wieczorem. Zbliżając się do przejścia, przestraszyłem się ilością dojeżdżających ciągle samochodów. Bałem się oczekiwania w granicznym korku. Nic podobnego nie miało miejsca, tylko chwilę zajęło załatwianie talonów benzynowych, maleńka przekąska i już jechaliśmy.

Avanti!... zdobywamy ojczyznę Cezarów... chciało się zawołać.

Kończyły się Alpy i jechaliśmy drogą położoną wysoko, wytyczoną na zboczu masywu górskiego. Przeciwległa strona doliny zalana była srebrną poświatą księżyca tworząc cudowne widoki. Niekiedy jednak serce mi zamierało widząc pobliską przepaść po lewej stronie jezdni. Kończyła się benzyna, gdy w pełni nocy dotarliśmy do przedmieść Udine.  Przespaliśmy się w samochodzie, w pobliżu szrotowiska starych aut. Rano, oczekując otwarcia pobliskiej stacji benzynowej, spacerowałem przy porzuconych wozach, zrobiło mi się trochę głupio, gdyż niektóre wyglądały dużo lepiej niż moja Syrena.

Poranek był piękny, jednak dzień rozpoczął się od dołka- w brutalny sposób dowiedzieliśmy się, że benzyniarze ogłosili strajk. Benzynę sprzedawać będą tylko przy autostradach!

Musimy próbować, może dojedziemy...

Jednak szczęście nie opuściło nas całkiem...

Po drodze jedna stacja w mieście była czynna!

Do pełna! I przed siebie!

Jechaliśmy drogą wysadzaną rozkwitłymi o tej porze oleandrami, z których wydzielane zapachy doprowadzały do szaleństwa.

I to cudowne błękitne niebo...

Wyglądało bardziej lazurowe niż to, które widywaliśmy przez lata, codziennie.

Nie mieliśmy czasu na zwiedzanie Wenecji, ominęliśmy ją w pobliżu. Solennie obiecywaliśmy sobie zawitać tu w drodze powrotnej.

Padova, Firenze odczytywaliśmy nazwy mijanych miast Od Bolonii zaczynają się Apeniny, wypadałoby więc skorzystać z dogodnej jazdy autostradą, jednak w domu przestrzegano mnie przed wysokim mytem i to płatnym w twardej walucie...

 

W tej to Bolonii wrzeszczałem do przejeżdżających w pobliżu:

Roma... no autostrada...

Roma... no autostrada..

Zapewne mówiłem stosunkowo poprawnie po włosku, gdyż któryś kolejny wskazał mi poszukiwaną drogę. Chyba jednak nie był to znakomity pomysł, gdyż w krótkim czasie przekonaliśmy się o niedostosowaniu dwusuwu, jakim była rodzima Syrena do jazdy po górach. Podziwialiśmy niepowtarzalne uroki wysokich szczytów z poprzyklejanymi do nich serpentynami dróg po których zdecydowałem się jechać..

Gdy szarżowałem pod górkę, to gotowała się woda w chłodnicy, a gdy moment później zjeżdżałem serpentyną w dół, rozgrzewały się prawie do czerwoności hamulce samochodu!

Boże, co ja narobiłem...

Boże, o Boże ratuj nas...

Wszystkie, wszystkie pieniądze oddam, ale chcę do autostrady..darłem się jak dzieciak..

Po kilku godzinach serpentyn, w dali nad doliną ukazała się lina z pełzającymi po niej mrówkami. To była odległa jeszcze, ale już namacalna autostrada. Zostaliśmy wysłuchani i uratowani.

Taka droga, to cudowny wynalazek Wysokie wiadukty spinające dwa przeciwległe zbocza sprawiają wrażenie lotu samolotem. Chwilę potem wielokilometrowy tunel... czy nie zawali się nam na głowy? Z pędzących aut ciekawe oczy dzieciaków spoglądały często przez tylne szyby na naszego „bzyczka” zmagającego się z kilometrami.

Napis Roma ucieszył oczy w sobotnią jeszcze, ale już późną noc.

Kończyła się Autostrada Słońca i rozpoczynała obwodnica Rzymu. Tu na parkingu przenocowaliśmy, aby przy dziennym świetle szukać wymarzonego Monte Mario gdzie mieliśmy punkt spotkania.

Oczywiście pech był naszym towarzyszem, gdy już po kilkugodzinnych poszukiwaniach dotarliśmy do poszukiwanego, mało znanego tubylcom kościółka, powitał nas napis na drzwiach „młodzież z Polski prosimy udać się na Via Nomentana i nr”.

Przejeżdżaliśmy tamtędy kilka godzin temu, gdyż Via Nomentan-ą wjeżdżaliśmy do centrum!

Dzięki poszukiwaniom Monte Mario udało nam się wcześniej zapoznać: Plaza Venetia, Coloseum, Kwirynale, Termini. Ledwie dotarliśmy do Domu Generalnego Sióstr Urszulanek Czarnych na Prowincję Północną, gdzie mieliśmy mieszkać przez dwa nadchodzące tygodnie, a już zaopiekował się nami kś. Leopold Kotwicki i rozkazał;

Szybko, szybko zbierajcie się i jedziemy do św Pawła za Murami, nasi już pewnie kończą!..   

Zapakował nas do taksówki i tak rozpoczęliśmy rekolekcje- przed nami stała jedna z czterech głównych bazylik rzymskich. 

Wieczorem, przy kolacji witaliśmy się, większość to starzy znajomi z Ruchu . Przyjechali Janek i Maryla Bulakowie, Lusia Beutel, Mytnikowie, Teresa i Paweł Bujnikowie, reszty nie pamiętam... Radość bycia razem trudno jest opisać i przecenić. Wspólnie mieliśmy tutaj dużo przeżyć. Wielkie wrażenie wywarło na wszystkich przybycie młodego uczestnika rekolekcji, który juz we Wiedniu złamał sobie rękę i tak dotarł do nas. Bez opatrunku!

Naszą Oazą zaopiekowali się, oprowadzając nas po rzymskich zabytkach, dwie wspaniałe osoby- jezuita Ojciec Kazimierz Przydatek z ośrodka opiekującego się pielgrzymami polskimi, oraz siostra urszulanka Marta Ryk, która na co dzień pracowała w Radiu Watykańskim.

Obaj księża- Madej i Przydatek, oraz siostry Skudro i Rykówna starali się prowadzić nas po śladach Apostołów, tak, aby przybliżyć nam historię Kościoła. Nie pamiętam kolejności tematów i miejsc znaczonych krwią pierwszych męczenników, z niektórymi związane są dodatkowe, przeżycia, czasami zabawne.

Gdy poznawaliśmy Katakumby św Pryscylii , w których znajduje się malowidło z I w n e przedstawiające Madonnę z Dzieciątkiem, siostra przewodniczka przyznała się, że wszystkie tutejsze siostry pilnie uczą się polskiego ponieważ spodziewają się, że:

Taki Maryjny Papież zechce pomodlić się przed najstarszym zachowanym Jej wizerunkiem.

Właśnie w tej krypcie, przy wykutym w skale ołtarzu o Andrzej sprawował Mszę św. Chyba uczestniczyły w Niej wszystkie dusze męczenników z przed wieków.

Nadeszła środa, wielki dzień! Audiencja Generalna i Anioł Pański z Papieżem.

Wcześnie wyrwaliśmy się z łóżek. Czekała nas poranna Msza w podziemiach bazyliki, w pobliżu grobu Wielkiego Apostoła, potem zwiedzanie całej Bazyliki. Od bogactwa zbiorów kultury zgromadzonych i pieczołowicie przechowywanych w Muzeach Watykańskich można było dostać zawrotu głowy! Szczególnie od tempa w jakim to przyszło nam czynić. Spieszyliśmy się bardzo, gdyż już o 12-tej rozpoczynało się najważniejsze spotkanie.

Anioł Pański z Papieżem,czyli Audiencja Generalna. Na Placu świętego Piotra zbierały się niezliczone tłumy, pragnące przedstawić swą odmienność kulturową i etniczną. W sektorach siedzących pozajmowali miejsca przedstawiciele wszystkich kontynentów i ras, poubierani kolorowo, jak gdyby nie chcieli uszanować uroczystej chwili, jednak były to stroje ludowe przywiezione i założone specjalnie dla Papy Wojtyły...

Dla naszej gromadki też oczekiwały zarezerwowane krzesełka!

W cieniu Kolumnady Berniniego doszliśmy do przeznaczonego sektora. Udało mi się usiąść zaraz za miejscami przeznaczonymi dla osób szczególnych. Ojciec Kazimierz przechodził samego siebie, aby nasza oazowa wspólnota była dostrzeżona, dostarczył mikrofony i kazał śpiewać! Więc śpiewaliśmy, śpiewaliśmy do braku tchu...

Barkę, Zwiastunom z gór, Czarną Madonnę... i wiele, wiele innych z takim zapałem, że przez kilka następnych dni nie mogliśmy prawie mówić, ale pośród innych światowych grup wypadaliśmy chyba nie najgorzej. Bo jak mogło być inaczej po takiej zachęcie:

Śpiewajcie dzieci... śpiewajcie.. bo nam mikrofon zabiorą. 

 

Aplauz, którym powitano Ojca Świętego nie milkł wiele, wiele minut. Po modlitwie Angelus i krótkiej nauce, rozpoczęła się prezentacja pielgrzymek. Wyglądała nieraz tak, jak przekomarzanie się długoletnich przyjaciół.

Ojciec Święty zafascynował i zauroczył tysiące zgromadzonych. Co też zaczęło się dziać, gdy Papa  podszedł do barierek! Tłum wpadł w euforię! A On witał się z każdym, znalazł słowo, dziękował za otrzymywane dary. Gdy Jan Paweł stanął na wprost mnie i rozmawiał z osobą siedzącą przy barierce, udało mi się pochwycić Jego dłoń i długo, długo głaskać Pierścień Rybaka! Zapewne płakałem, ale szczęście nie pozwalało tego zauważyć!

 

Kolejne dni napełniały naszego ducha:w górskim Monterelli - św. Benedykt:

Ja byłem, czym wy jesteście,

Wy będziecie, czym ja jestem...

Wydaje mi się, że to przykre zdarzenie miało miejsce w czwartkowy, późny wieczór. Wracaliśmy z bazyliki Santa Maria in Trastevere w której odbyło się uroczyste nabożeństwo poświęcone trzysetnej rocznicy śmierci Kardynała Hozjusza. Zmarł on w Rzymie, w sierpniu 1679r i został w tej bazylice pochowanym. Po mszy, w drodze do przystanku tramwajowego ojciec Kazimierz wpadł na genialny sposób przypodobania się swoim podopiecznym- podszedł do ulicznego lodziarza i „słodkim” głosikiem poprosił, oczywiście po włosku: 120 lodów poproszę, potrójnych!.. 

Rzadko spotyka się tak zdumionego człowieka, jakim był ten lodziarz.... 

Do domu- klasztoru wróciliśmy zmęczeni upałem, wrażeniami i na dodatek bardzo późno. Szedłem nieco nieostrożnie, a stopień na krużganku klasztornym był niewidoczny w skromnej poświacie księżyca, co sprawiło, że na tym stopniu moje niesprawne nogi straciły siłę i upadłem.. Następnego dnia siostry urszulanki zawoziły mnie do szpitala Ojców Bonifratrów położonego na tybrskiej wyspie Tiburtynie po ratunek dla nadwyrężonej stopy. Przez kilka kolejnych dni nosiłem tylko buty sportowe.

 

W niedzielny poranek 12 sierpnia, wcześnie oczekiwały na nas autokary, wygodne, świetnie wyposażone, z klimatyzacją. Zawiozły nas przed ogrody papieskie w Castel Gandolfo! Tu stały przygotowane już ławeczki przed ołtarzem.

Jak dobrze, że jesteś Ojcze Święty..

ksiądz Madej witając Jana Pawła całował Jego pierścień..

jak dobrze, że jest Pan Bóg..

jak dobrze, że wy jesteście...

 wpadł Andrzejowi w słowo Papież i ogarnął nas wszystkich serdecznym spojrzeniem...

Po Mszy świętej radosna niespodzianka- Ojciec św. pragnął osobiście przywitać się z każdym z naszej ok. 120 osobowej grupy i zamienić chociażby po kilka słów. Trzy rodziny ( m.in. Bulakowie ze Szczecina) prosiły o specjalne błogosławieństwo dla swych jeszcze nienarodzonych dzieciątek.

Nadeszła i moja kolej;

Wasza Świątobliwość, dzisiaj przeżywamy podwójne święto..

Papa spojrzał na mnie uważniej.

A cóż to takiego...

Spotkanie z Tobą, Ojcze Święty przypadło w naszą rocznicę ślubu..

A którąż to macie..

Dwunastą, Wasza Świątobliwość.. zamilkłem gdyż nadbiegła Ania i głośniej zawołała:

Trzynastą, proszę Ojca.. w takiej chwili nie wypadało spierać się więc zamilkłem.

A gdzie jest żona?..zaciekawił się..

Już rozmawiała z Ojcem przed chwilą...chyba tylko ta trzynastka dotarła, gdyż Papież zażartował:

Patrzcież, a mówią, że trzynaście pecha przynosi..

Ojcze Święty, oni przyjechali Syrenką..

wyrwało się któremuś z młodych. Papież chwycił się żartobliwie za głowę, niby zadzwiony 

Przez Alpy ? Syrenką się udało?...

Ojcze Święty przywozimy pozdrowienia z Suchej...rozpoczęła Ania

Beskidzkiej?..przystanął zaintrygowany, oczy Mu zabłysły...

Nie , na Pomorzu, od ojca Chabielskiego...

Aha, dziękuję... 

już czekał następny...

 

Później były zdjęcia i wydawało się, że trudno wszystkim się rozstać....

Koledzy żartowali nieco ze mnie i tej pechowej rocznicy, nie mając pojęcia o rzeczywistości. Niech tam...

 

Kolejny przystanek mieliśmy po drugiej stronie jeziora Lago di Albano w ośrodku włoskiej oazy Novimenti Oasi, którą kierował Padre Rotondi. Nakarmiono nas, a jednocześnie zapoznano z innym ruchem odnowy Focolarini. Nie zagrzaliśmy jednak miejsca, zbliżało się południe i pora na Anioł Pańskiz Ojcem Świętym na podwórcu Pałacu Apostolskiegow Castel Gandolfo. Zebrali się tutaj wierni z całego chyba świata, przyjechali pojedynczo i grupowo poubierani w stroje narodowe i rozradowani sytuacją. Entuzjastycznie powitano Papieża, ciasny dziedziniec szalał! Wpierw nastąpiła modlitewna powaga, która szybko przerodziła się w atmosferę rodzinnego spotkania. Dla każdej nacji Ojciec św znalazł klucz porozumienia, to coś miłego powiedział, to znów podśpiewywał w którymś z języków co wywoływało burzę oklasków i ogólny amok!

Kochamy Cię.. Kochamy Cię... 

Odmieniane było w dziesiątkach języków....

 

Musieliśmy opuszczać rozradowanych pielgrzymów, gdyż autokary grzały silniki na dalszą drogę- kierunek Napoli....

Jednak w miasteczku Cassino zwolniły, zmieniły trasę i z trudem rozpoczęły wspinaczkę po krętych serpentynach. Dojechaliśmy do cmentarza naszych bohaterów poległych w walkach pod Monte Cassino. Las białych krzyży, białe orły, i napis;

Przechodniu! Powiedz Polsce.... 

A jeszcze słynny klasztor benedyktyński, zburzony i odbudowany przez Amerykanów.. Nieco już przymęczeni wydarzeniami tego dnia ochoczo wsiadaliśmy do autokarów ponownie. Nareszcie dom.... ale, ale...

 

Znów Castel Gandolfo, i jezioro i obserwatorium astronomiczne, ale inna brama, inne ogrody..  Na podwyższeniu, przed wielką aulą, stał tron, po drugiej stronie ławeczki a na środku.... szczapy i przygotowane do rozpalenia ognisko...  

Zrobiło się gorąco:

Witamy Cię Alleluja, witamy Cię Alleluja.....

Patrzcie dzieci, co mi przyszło na stare lata....

radośnie żartował Jan Paweł rozniecając ogień „po harcersku”, czyli jedną zapałką.

Ten moment uwiecznił Arturo Mari, a zdjęcie zostało wydrukowane w Osservatore Romano ioglądał je cały świat!

Ojciec św podpisywał książki przeznaczone dla każdego z nas i na przemian to podśpiewywał, to żartował. Widzieliśmy, że nasz Wielki Gospodarz wyraźnie odpoczywa wśród młodych.

Śpiewajcie, dzieci, śpiewajcie, bo widzicie: ja pracuję...  zachęcał, gdy cichliśmy. No to darliśmy się na całe gardła, a biedni, okoliczni mieszkańcy pukali się zapewne w czoła:

Kogóż Ten Papież zaprasza?...   

 

W pewnym momencie zrobiło się nieswojo, gdyż przyłączeni do oazowiczów goście, poczuli się uprawnieni do zabierania nie dla nich przeznaczonych, książek. Nie dziwota, któż umiałby sobie odmówić prezentu i to Takiego prezentu? Ksiądz Stanisław Dziwisz, zareagował szybko, przywożąc kolejne i podsunął je Ojcu Świętemu do podpisu.

Ognisko dogasało, zbliżyła się pora na wręczenie Jego Świątobliwości przywiezionej z Centrali rzeźby. Łaska ta przypadła nam w udziale, gdyż jak stwierdzili wszyscy:

Kto przywiózł, ten niech wręcza!

Stałem więc z żoną przed Namiestnikiem Chrystusa i trzymając w ręku drewnianą pracę ludowego artysty pana Józefa Lurki, próbowałem wszystko opowiedzieć:

I skąd ona przybywa, kto ją rzeźbił, i że przedstawia Świętą Weronikę ocierającą chustą twarz Chrystusowi dźwigającemu Krzyż, i graniczną przygodę.

Próbowałem.. ale co z tego wyszło?.. onieśmielała mnie wielkość mojego Rozmówcy.. słowa gdzieś grzęzły.. i nagle:

Wy macie dzisiaj rocznicę ślubu, prawda?... ciężar całodziennych, światowych spraw, nie zatarł tego drobnego epizodu z rana. Ojciec Święty przygarnął nas do siebie, pobłogosławił i pocałował w czoła! Pijany ze szczęścia nie pamiętam nawet jak wróciliśmy na miejsca!

 

Ognisko dogasło, ucichły też pożegnalne modlitwy, i tylko echo jeszcze powtarzało z cicha:

Dziękujemy Ci, Alleluja.... 

 

Zobacz galerię zdjęć:

Msza św. w Castel Gandolfo 12 08 1979
Msza św. w Castel Gandolfo 12 08 1979 Castel Gandolfo "Oaza" u Papieża 12 08 1979 Wieczorne spotkanie przy ognisku 12 08 1979 Życzenia od Ojca Św. 12 08 1979
graf13
O mnie graf13

Niedyplomowany Absolwent Akademii Chłopskiego Rozumu, któremu umiłowanie Rodziny jest wstępem do relacji z Ojczyzną. Z sentymentem wraca do wartości określanych jako: wiara honor szacunek uczciwość godność

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości