W Poznaniu dzieje się rzecz nie do pomyślenia
Nie wzięli w stolicy nikogo od nas do rządzenia.
Na łamach Poznańskiej Gazety Wyborczej trwa debata, co się dzieje z Poznańskimi elitami. Dlaczego mimo najlepszego wyniku PO w kraju, w rządzie nie ma żadnego Poznańczyka, a z Wielkopolski jest tylko jako wiceminister gospodarki Adam Szejnfeld. Diagnoza jedna mówi, generalnie nie jest prawdą kryzys poznańskich elit, mamy super elity, a to że tylko jeden jest minister w rządzie to nic, problemu nie ma, trzeba robić swoje. Diagnoza druga mówi problem jest w Warszawie, która nie docenia naszych elit, ale te Warszawiaki, to wredne Galicjoki z Kongresówy, więc nie ma się co dziwić, i tak jesteśmy lepsi.
Nie jestem rodowitym Poznańczykiem i pozwolę sobie mieć inny ogląd na sytuację. Ostatnio próbowałem dyskusję o elitach rozpocząć wśród moich Poznańskich znajomych, ale prowokacyjne słowa na wstępie: „Poznań nie jest w stanie sobie wykształcić elit” spotkały się z odzewem – nie podoba się, to wyjazd z Poznania. Z takim argumentem ciężko jest dyskutować.
Życie ludzkie, ludzkość powinna czerpać z Mitu Syzyfa. Ciągle dążyć do doskonałości, której i tak pewnie nie uda się osiągnąć, ale trzeba próbować, codziennie być lepszym i lepszym. Poznańczycy, chwaleni przez resztę Polski, za gospodarność, porządek, solidność – cechy które Królestwo Kongresowe i Galicja miały na zdecydowanie niższym poziomie, w pewnym momencie popadli w samouwielbienie. Cechy te powodowały, że Wielkopolska przed wojną, jak i w czasach PRL jawiła się jako najbogatsza Polska prowincja. Ale i wówczas Poznań nie wysyłał do Warszawy wagonów ze swoimi elitami. Marszałek Sejmu Ustawodawczego Wojciech Trąmpczyński, to chyba największy sukces byłej dzielnicy Pruskiej w międzywojniu.
W czasie II Wojny Światowej, premierem Rządu Londyńskiego został Stanisław Mikołajczyk. To człowiek który doskonale oddawał cechy ówczesnej Poznańskiej elity. Pracowity, rzetelny, uczciwy, wytrwały, ale brakowało mu osobowości, charakteru, błyskotliwości, czy przebojowości. Nie był powszechnie lubiany jak Sikorski, i nie posiadał drygu wojskowego co już przekreślało go w rozmowach z Churchillem. Brakowało mu także prezencji Raczkiewicza, co nie ułatwiało rozmów dyplomatycznych. No i wreszcie absolutny brak rozeznania w polityce Rosji, o czym świadczą rozmowy Mikołajczyka ze Stalinem. Gdzie widać, że Polski premier ma wyobrażenie o Rosji jako normalnym kraju, a Stalin to doskonale wykorzystuje, gra, kłamie, owija sobie Mikołajczyka wokół palca. Pruska Armia z Poznańczyków zrobiła doskonałych żołnierzy, jednak z wiadomych względów nie wykształciła Polskiej kadry oficerskiej.
Trzy zarzuty postawiłbym tamtejszej i dzisiejszej elicie Poznania. Zarzut pierwszy: mała inteligencja polityczna. Już widzę, ten grymas na twarzy zakochanego w Poznaniu Poznańczyka, ale pozwól mi, szanowny czytelniku, obronić mój argument.
Nie ma chyba większej bredni historycznej, od zarzutu jaki Poznaniacy stawiają Marszałkowi Józefowi Piłsudskiemu, że temu nigdy nie zależało na Wielkopolsce, i najchętniej oddałby Poznań, za Kijów czy Dorpat. Zarzut ten bierze się, z tego, że odzyskujące w 1918 roku niepodległość Królestwo Kongresowe nie pomogło Wielkopolanom w czasie Powstania. Oczywiście nikt nie wspomni, że dowódcy Powstania Stanisław Taczak i Józef Dowbór Muśnicki, byli odkomenderowani przez Marszałka, a ten drugi pochodził z Sandomierskiego, i służył w Armii Rosyjskiej. Tak samo, że przez granicę przechodziły samorzutnie sformowane oddziały oraz transporty z bronią dla Poznańskiego. Piłsudski oficjalnie jako Naczelnik Polski niemógł poprzeć Powstania, bo groziło to wojną z Niemcami, które co prawda były pokonane na zachodzie, ale proszę sprawdzić ile jeszcze dywizji Niemieckich wycofywało się z frontu wschodniego. Znajomość sztuki dyplomacji i tego, że oficjalne nie, jest nieoficjalnym tak, i odwrotnie nie było Poznańczykom znane.
Wczytując się dokładnie w pisma Piłsudczyków, takich jak Stanisław Cat Mackiewicz czy Ksawery Pruszyński (tu polecam zbiór reportaży „Podróż po Polsce” z roku 1936, ten o Poznaniu „Kraj Polski chłopskiej”), zawsze przebija się olbrzymi podziw dla Poznania, jako wzoru do naśladowania dla reszty kraju. Naśladowania w dobrych cechach. Nie chodziło o to aby Wilno czy Lwów stał się drugim Poznaniem, ale aby te dwa kresowe miasta wzięły z Wielkopolski porządek i organizację, ale pozostały nadal łącznikami między cywilizacją zachodnią a wschodnią. Nomen omen z Wilna drugi Poznań próbował uczynić przedwojenny wojewoda Wileński, pochodzący z Wielkopolski Ludwik Bociański. Zakończyło się to zwiększoną niechęcią do Polski, zamieszkujących Wileńszczyznę Białorusinów, Litwinów, Tutejszych i Żydów.
Tu przejdziemy do zarzutu drugiego jaki stawiam Poznaniowi. Niesamowita pogarda dla wschodu, wyrażona chociażby hasłem „Od Konina Azja się zaczyna”. Ileż razy musiałem się nasłuchiwać od prawdziwych Poznańczyków, ileż to oni pracować, żeby mieć na siebie i jeszcze wysłać nadwyżki dla tych nic nie robiących w Kieleckiem, czy Lubelskiem. Poznaniak wymawiając wschód czuje niesamowitą dumę, z tego, że on przynależy do świata lepszego, do świata zachodu. Bym powiedział, że pokazuje także olbrzymią ignorancję w znajomości Historii Polski. Okres największej chwały Rzeczypospolitej to właśnie nasze otwarcie na wschód. Unia z Litwą, symbioza cywilizacji zachodniej i wschodniej, z czerpaniem tego co najlepsze w każdej, z tych pozornie się wykluczających cywilizacji. Turyści przyjeżdżający do Polski, najbardziej cenią sobie w nas naszą gościnność i otwartość, a jest to cecha związana z „wschodem”. Na Poznańskiej zasadzie „Gość w dom, cukier do szafy” pozytywnych konotacji na zachodzie sobie nie zrobimy.
Wschód to zło, wschodni zły. Tak, oczywiście. Zawsze mam satysfakcję, kiedy zapraszam rodowitych Poznańczyków do swoich rodzinnych Kielc, i ze zdumieniem stwierdzają, że to jest normalne europejskie miasto, może o troszkę innej architekturze ale jednak Europa. Mam nadzieję, ze przynajmniej oni nie będą mówili, że w tej azjatyckiej części Polski to mieszkają sami alkoholicy i uciekający przed uczciwą pracą.
Słuchałem przed październikowymi wyborami rozmowy przedstawicieli Poznańskiej elity odnośnie kandydowania pani Wicepremier Zyty Gilowskiej w Poznaniu. Padł oczywiście zarzut, niech spada na wschód. Wydało się im niemożliwością, że za kordonem może być ktoś kto też posiada Poznańskie cechy – jest konkretny, gospodarny, rzetelny i uczciwy.
Zarzut numer trzy. Poznańskie elity są tylko Poznańskie. Nie istnieje dla nich takie pojęcie jak Polska, a jeśli istnieje to tylko jako podrzędność w stosunku do Poznania. Przykłady: wystarczy, że Rząd Rzeczypospolitej rozda europejskie pieniądze, wydaje się logicznie, większość na biedniejsze województwa ściany wschodniej aby wyrównać poziom życia w kraju, a już Poznańskie media trąbią o oszukaństwie, o popieraniu lenistwa i tępieniu Poznańskiej pracowitości. Jak rząd daje pieniądze na krajową 7 Warszawa-Radom-Kielce-Kraków, drogę o nawet większym natężeniu niż krajowa 5 Wrocław-Poznań, to prasa trąbi znów o zdradzie, o niechęci Warszawy do Poznańskiej prowincji. Nikt nie napisze, że pieniądze poszły na modernizację linii kolejowej Wrocław-Poznań, a nie dostała ich linia przez Kielce.
Obawiam się, że gdyby Poznańscy politycy dorwali się do rządzenia to dla Kielc, Lublina, Rzeszowa, Białegostoku nie było by żadnych środków. To, że po wojnie nadwyżki z Kieleckiego, Rzeszowskiego, Lubelskiego szły na odbudowę zniszczonych dużych miast, jakoś się nie liczy. Tak samo, jak to, że w PRL-u duże miasta miały lepsze zaopatrzenie, kosztem właśnie tych mniejszych, by po doświadczeniach Poznania 1956 roku, czy Wybrzeża 1970 roku, stłumić potencjalne rebelie robotnicze, do świadomości Poznańskich elit nie potrafi dotrzeć. Poznańskie elity chcące coś odgrywać w Warszawie, muszą być także elitami całej Rzeczypospolitej.
Inne tematy w dziale Polityka