Czytając Polskie prawo mnie często nosi. Bardzo często. Pierwsze nerwy objawiają sie gdy widzę taką oto ścieżkę prawną: Dz. U. z 2003 r. Nr 162, poz. 1568 i Nr 190, poz. 1864, z 2004 r. Nr 19, poz. 177, Nr 69, poz. 624, Nr 91, poz. 873, Nr 96, poz. 959, Nr 116, poz. 1206, Nr 238, poz. 2390 i Nr 273, poz. 2702, z 2005 r. Nr 17, poz. 141, Nr 33, poz. 288, Nr 155, poz. 1298, Nr 169, poz. 1414 i 1417 i Nr 267, poz. 2258 oraz z 2006 r Nr 45, poz. 319, Nr 75, poz. 519 i Nr 104, poz. 708. Najprościej wydaje mi się by było publikować zawsze tekst ujednolicony już urzędowo. Ale nie przebije się niczym, argumentu, że dla jakiegoś błędnego przecinka nie będzie sie drukować całej ustawy od nowa. Najlepiej więc by było nie robić zmian. Napisać dobre ustawy, których nie trzeba co chwila zmieniać. A jak już zmieniać to raz na kilka lat. Zmieniać gruntownie i wtedy dawać tekst ujednolicony. To są marzenia, póki co. Więc staram sie panować nad nerwami, gdy chodzę tymi z numerami Dz ustaw ścieżkami.
Potem czytam jednak ustawę dalej. I tu pojawiają się nerwy gdy widzę na przykład art 22Ł albo 31F, albo 12 ze znaczkiem 3. Od razu przed oczyma stają mi wizję, że oto posłowie zapomnieli czegoś dodać. Ot. Bałaganiarze. To byłbym jeszcze w stanie wybaczyć, wszakże błądzić rzeczą ludzką. Ale mam takie swoje przeczucie, że często pod takim niepozornym art 55J kryje się jakiś Misiek-Misiak, i w ten spokojny, prawny, nowelizujący sposób wprowadza do prawa Rzeczypospolitej jakiś swój ciemny, bezprawny interes. Patrzy człowiek na ustawę o zmianie ustawy. Czyta te przepisy. Nic z nich nie rozumie, więc myśli. Ok, nic się nie dzieje. A przecież takie przepisy z nowelizacji, w porównaniu z przepisami znajdującymi się już w ustawie mogą dać wynik, całkowicie odmienny. A w bezpośrednich ich stosowaniu..Ale kto to sprawdzi. Czyta się tekst pierwotny. Całkiem przyjazna ustawa, ale przeocza się, że dodano do niej już 265 poprawek, albo człowiekowi nie chce się zejść do rozporządzeń wykonawczych, a w nich dopiero okazuje się jaka to fatalna ustawa. W pewnym momencie te nowelizacje, teksty pierwotne, teksty ujednolicone, i jeszcze rozporządzenia wykonawcze zaczynają się mieszać, wirować...
Gdy słyszę narzekania na pracę urzędników, i są to narzekania w stylu bo urzędnik na mnie nakrzyczał, bo pani urzędniczka była niemiła, bo piła kawę, kiedy ja przyszedłem w swojej ważnej sprawie, to zawsze próbuje dojść z jakim problemem prawnym petent przyszedł do urzędu. Na marginesie w jednym z urzędów jako krok ku europeizacji uznano, zakaz nazywania petenta petentem tylko petent stał sie interesantem. Cóż nieznajomość łaciny to jedna z dróg do głupoty, a głupota to brak umiejętności prawidłowej oceny przyczyn zjawiska. Bo sytuacja petenta w Polskim urzędzie nie poprawi się gdy będzie nazywany interesantem. Poprawi sie gdy poprawi się prawo.
Wracając do problemu prawnego. W urzędach rozwiązuje się problemy prawne społeczeństwa. Urzędnik nie kieruje się kryteriami sympatyczności, miłości, grzeczności. Urzędnik musi patrzeć urzędowo. Znać ustawę. Znać przesłanki do wydania decyzji. Patrzeć na stan faktyczny przedstawiony przez petenta. I podjąć decyzję. Koniec filozofii. Dobrze jest gdy zrobi to w sposób grzeczny, ale najważniejszy jest legalizm jego działania. W większości przypadków petent obdarowany w urzędzie decyzją niezgodą z jego żądaniami, zawsze będzie uważał zachowania urzędnika za niegrzeczne. Oceniajmy urzędników pod tym kątem.
Mój znajomy opowiadał mi ostatnio, jak to został nakrzyczany i nie grzecznie przez nią potraktowany. Znajomy od razu poszedł na skargę do wydziałowej pani dyrektor. Pani dyrektor skargę przyjęła i aby zrekomepnsować znajomemu ten stres obiecała przyśpieszyć jego sprawę. Ot i tutaj jest to zło co zasiadło w naszej administracji. Pani dyrektor powinna przeprosić mojego znajomego za niegrzeczne zachowanie swojej pracownicy. Obiecać poprawę, może spróbować wyjaśnić, że akurat jej pracownica miała dzisiaj fatalny dzień. A sprawa urzędowa mojego znajomego powinna dalej iść normalnym trybem. Jest napisane, że decyzje wydaje się w ciągu 30 dni. To wydaje się w ciągu 30 dni. Jest napisane, że trzeba dostarczyć takie dokumenty, to znajomy takie dokumenty ma dostarczyć, a nie że to my tu przyjmiemy dokument, a pan dostarczy. Kryterium legalności przede wszystkim, a nie kryterium sympatyczności.
Tylko jeden problem jest z egzekwowaniem kryterium legalności. Musi być jasne i trwałe prawo. Urzędnik to też człowiek, i jak raz przepisy mówią tak, a potem na podstawie tej samej ustawy, tylko którejś już nowelizacji mówią coś odwrotnego to urzędnik może zwariować. Jak urzędnik wariuje to nie lata po urzędzie i krzyczy, tylko spycha sprawę na koniec tygodnia, bo może ktoś mu podpowie jak to rozwiązać, albo przekazuje sprawę do pokoju piętro wyżej – niech tam się martwią, albo próbuje zniechęcić petenta i prosi go o przyniesienie jeszcze takiego to a takiego kompletu dokumentów.
Zastanawia mnie zawsze jaka jest pojemność ludzkiego mózgu. Co z tego, że w urzędach komputerów masa, to ułatwia szukanie przepisów prawa, ale urzędnik nie ma szukać prawa, on ma myśleć, prawo znać i umieć je stosować. Znać instytucje prawne, umieć rozpoznawać sytuacje prawne. A w komputerze może szukać tylko jakiś danych liczbowych, które mają prawo się zmieniać. Liczba tych instytucji, jakie jest w stanie pojąć ludzki umysł jest na pewno ograniczona. I w pewnym momencie znów nam urzędnicy wariują, gdy co chwila dodaje im się jakieś nowe, rewolucyjne, ułatwiające życie instytucje. Zwłaszcza w tych art 44N.
Pewnie wobec nadciągając biurokratyzacji europejskiej będzie to wołaniem na puszczy. Ale trzeba krzyczeć stop inflacji prawa, bo nasze mózgi tego nie wytrzymają!
Inne tematy w dziale Polityka