Z PiS można się nie zgadzać. Ale gdy pięć lat temu Jarosław i Lech Kaczyńscy, w otoczeniu Ludwika Dorna, Marka Jurka, a w moim rodzinnym Poznaniu, Marcina Libickiego zafascynowali tłumy wyborców, można było próbować co najmniej zrozumieć ten swoisty fenomen. Fenomen jednoczący wokół swych haseł, wyborców niezadowolonych z dotychczasowych dokonań III RP. Fenomen sprawiający, że wokół braci bliźniaków zgromadziły się miliony zwolenników, rekrutujących się przecież nie tylko z szeregów słuchaczy Radia Maryja.
Wiara w "prawo i sprawiedliwość", populistyczne hasło z nazwy partii, zawsze porwie za sobą tłumy. Ale był to wówczas, przynajmniej częściowo, populizm z elementami intelektualnymi. Wokół prezesa partii i jego brata skupiło się środowisko osób myślących. Można się było już wówczas z nimi nie zgadzać. Ale można było z nimi polemizować. Tak Dorn, jak i Jurek, czy również Libicki reprezentowali jakiś poziom. Byli przeciwnikiem politycznym na poziomie, z którym można i jest o czym rozmawiać. Próbująca liberalizować Platforma, czy zaplątana w swe własne meandry z przeszłości Lewica, miała przynajmniej godnego przeciwnika.
Minęły lata.
Dorn, Jurek czy Libicki nie znaleźli na stałe miejsca obok braci Kaczyńskich. Prezes PiS udowodnił własnym wyborcom, że ważniejsze od losu partii i jej potencjalnych szans na przyszłość, jest jego ego. A nieodłącznym elementem tego ego, są... haki.
"Dwaj pracownicy IPN-u z Wrocławia mieli na zlecenie Jarosława Kaczyńskiego przeprowadzić analizę materiałów zebranych przez poznański IPN na temat Libickiego i swoją opinią wpłynąć na decyzje szefa PiS, by nie wystawiać Libickiego w wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2009 roku", czytamy w serwisie wiadomości Onet.pl. Zarzuty o współpracę Libickiego z SB sąd oddalił. Prezes PiS znowu wiedział coś lepiej. Skąd my to znamy... chciałoby się zapytać.
http://zietkiewicz.blog.onet.pl/Byl-sobie-PiS,2,ID374508814,n
Jarosław Kaczyński odniósł w minionych latach niewątpliwy sukces. Skutecznie udało mu się zdemontować trzon własnego ugrupowania. Zrobił wszystko, by zachować własną pozycję w partii. Nie zrozumiał, dlaczego PiS przegrał ponad dwa lata temu wybory. Przyjął, że winni są "oni". Oni z "układu", oni z mediów i oni we własnej partii. Rozstając się z Dornem, Jurkiem, Libickim otoczył się drugim garniturem działaczy. Bezbarwnych, doskonałych za to w klakierstwie wobec prezesa. Brudziński, Putra, Gosiewski to postacie wobec prezesa bezkrytyczne, wierne i... nijakie. Ten ostatni został już zresztą także przez prezesa odepchnięty. I nawet się popłakał. Taki zestaw to zdecydowanie za mało, by w oparciu o jego "potencjał" odbudować minioną wielkość PiS. Bo myśleć tu trzeba, nie klaskać. A wcześniej tak głośny i popularny przecież Ziobro, wysłany został do dalekiej Brukseli. I zamilkł skutecznie. Może to jedyna możliwość, by póki co, przetrwać w tej samej, co prezes partii. Tylko czy partia przetrwa...
Żaden tak zwany zdrowy rozsądek, żaden nawet partyjny partykularyzm nie był w stanie zatrzymać prezesa PiS w jego szalonych, samobójczych działaniach. Rzekome nieprawidłowości w temacie alimentów współzałożyciela partii, Ludwika Dorna, prezes Kaczyński artykułował w przeszłości głośno i zdecydowanie. By na śmierć i życie pokłócić się z Dornem. I by przegrać za chwilę kolejną sprawę przed sądem. Podobny mechanizm funkcjonował wobec Libickiego. Kaczyńskiemu udało się zniszczyć struktury PiS w Wielkopolsce. PiS w Poznaniu to był przede wszystkim Marcin Libicki i jego syn, poseł Jan Filip Libicki. Tu drugi garnitur PiS nawet nikim w rodzaju Putra pochwalić się nie może. Jarosław Kaczyński odniósł więc kolejny sukces. Zwyciężył w swej fobii. Dokopał skutecznie własnej partii.
Teraz prezes PiS, który tym samym uratował póki co, swoją pozycję w przegranej partii, kontynuuje sprawdzone metody walki. Wyciąga kolejne haki. Musi przecież zrobić wszystko, by jego brat, Prezydent RP, wygrał po raz drugi. I żaden tak zwany zdrowy rozsądek, żaden nawet partyjny partykularyzm nie jest w stanie zatrzymać prezesa PiS w jego szalonych, samobójczych działaniach.
Polegnie ostatecznie, a nie ustąpi.
Grzegorz Ziętkiewicz
Utwórz swoją wizytówkę Dziennikarz prasowy, radiowy i telewizyjny. W okresie 1980 - 81 redaktor prasy NSZZ "Solidarność" ZR Wielkopolska w Poznaniu, internowany 13. 12. 1981. Na emigracji w RFN 1983 - 97. Były berliński korespondent Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa oraz korespondent paryskiej "Kultury". Autor periodyków (nakładem władz Miasta Berlina) o historii i współczesności Polaków w Niemczech i w Berlinie. W latach 90. współpraca dziennikarska z tygodnikiem "Wprost", "Rzeczpospolitą" "Tygodnikiem Powszechnym" i "Gazetą Wyborczą" oraz I PR. Obecnie autor cyklicznego programu o tematyce polsko-niemieckiej na antenie Radia Merkury Poznań. <a
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka