Odkąd zacząłem w miarę sprawnie posługiwać się rozumem, odrzucałem wszystkie teorie o globalnych spiskach, tajnych rządach rodem z Archiwum X, czy też żydo-masońskich knowaniach. Jednak polityka ma to do siebie, że czasem skłania do zastanowienia czy nie ma w tym wszystkim troche racji. W róznych komentarzach pisałem, że upadłość polskich stoczni ma chyba jakiś głębszy cel. Ostatecznie - co by nie mówić, politycy jednak nie są takimi skończonym idiotami i wiedzą (a przynajmniej powinni), że doprowadzenie do upadku przemysłu stoczniowego to nie jest dla nich dobry interes. Szczególnie, że dotyczy to kilku rządów, a nie jednego. Zaniechania były aż rażące, to nie były drobne błędy tylko cała Niagara niedoróbek.
Problemem stoczni nie był brak zamówień, tylko rozdęte zatrudnienie, długi wynikające z różnych przyczyn (częściowo zawinione, częściowo nie). Stocznia to był moloch obrośnięty dziesiątkami spółek i i spółeczek, mało mobilny o skostniałej strukturze. Biorąc pod uwagę portfel zamówień na statki widać, że na produkcji można zarobić, nie da się tylko tego zrobić w sytuacji w jakiej stocznia się znajdowała. Upadłość oznacza mozliwość kupienia zakładu bez długów, bez związkowego bagażu, bez konieczności kontynuawania umów ze spółkami. Nabywca ma wolną rękę. Jednocześnie kupuje tylko to co jest potrzebne z pominięciem terenów np. parkingowych i innych.
Biorąc pod uwagę przyszłość polskiego przemysłu stoczniowego i interes właściciela całkiem logicznie wygląda pogląd, iż cała ta operacja była przygotowywana od kilku lat.
Wolę taka interpretację, bo jeżeli nie to znaczy, że po prostu w Gdyni zdarzył się cud, a nasze rządy mają swoje obowiązki w "głebokim poważaniu" i interesują się tylko sobą - bez względu na opcje polityczne.
Inne tematy w dziale Polityka