Z hukiem petard i korków od szampana nastał nam nowy - 2010 rok. Od jakiegos czasu różni specjaliści produkujący sie w mediach wieszczą nam koniec kryzysu, lub wręcz przeciwnie, dopiero nadchodzącą wielka falę ekonomicznych kłopotów. Gdzie prawda? - ciężko stwierdzić. Prawdą jest natomiast to, że w gospodarkę światową, a głównie w sektor finansowy zostały wpompowane publiczne miliardy dolarów i euro, ostatnio mimo wewnętrznych oporów uratowana została w ten sposób instytucja finansowa z Emiratów Arabskich. Dzięki tym gigantycznym pieniądzom niewątpliwie skutki kryzysu zostały osłabione, a nawet miejscami zatrzymane, czy jednak zmienia to ogólną sytuacje gospodarczą świata? Śmiem twierdzić, że nie. Najlepszą ilustracją mojego odczucia jest fakt przyznania milionowych premii szefom instytucji finansowych, tych instytucji w które zostały wpompowane miliardy dolarów pomocy publicznej. Miliardy mające służyć ochronie przed bankructwem.
Niewątpliwie, interwencje państw w sektor finansowy (głównie chodzi o tę branżę) miały pozytywny aspekt społeczny. Uratowano tysiące miejsc pracy co jest oczywiście dobre, zarówno z punktu widzenia socjalnego jak i ekonomicznego. Jednak za pieniędzmi nie idzie nic co wzmocniłoby gospodarkę, nie ma konieczności programów naprawczych, nie ma restrukturyzacji, nie ma konieczności ewentualnego zwrotu przyznanej pomocy w wypadku nie wywiązywania się instytucji z narzuconych obostrzeń. Czyli nie zmienia się nic, chwilowe zaostrzenie polityki kredytowej zostanie sybko rozluźnione (już zreztą widać pierwsze tego oznaki), co samo w sobie jest dobre, jednak może szybko prowadzić do kolejnej bański kredytowej. A skutki takiego działania już znamy.
Nie uważam, że należałoby wszystko puścić na żywioł, liczę się ze społecznymi kosztami i choc jestem przekonany, że załamanie rynku finansowego w perspektywie czasu wzmocniłoby światową gospodarkę to jednak koszt społeczny takiego krachu byłby gigantyczny i nie sądzę aby mozna go było w obecnych czasach uznać jako zło konieczne. Interwencjonizm państwowy jest mi z założenia obcy, dopuszczam jednak sytuacje gdy powinien on być stosowany. Właśnie jako sposób na powstrzymanie kryzysu czy też rozkręcenie gospodarki bądź jakiegoś sektora. Jednak ten mechanizm powinien być stosowany z ogromnym wyczuciem i obwarowany wieloma warunkami, warunkami nakazującymi beneficjentom programu głeboką restrukturyzację, tak aby nie dopuścić do powtórki, aby te same machanizmy nie doprowadziły do ponownego kryzysu. Druga fala z reguły jest silniejsza i pieniądze uruchomine na ewentualna pomoc musiałyby być większe. I tak moznaby długo (no chyba, że dany kraj by zbankrutował).
Kryzys to rzecz przykra (lekko mówiąc) odczuł go chyba każdy, jednak można w nim znaleźć pozytywne aspekty. Może stać się bodźcem do uzdrowienia i w perspektywie wzmocnienia światowej gospodarki. Instytucje finansowe oraz firmy z różnych branż mogą wykorzystać ten czas na wewnętrzne wzmocnienie się co w momencie ponownego wejścia gospodarki światowej w stan wzrostu będzie skutkować dynamiczniejszym rozwojem. A to jest już odczuwalne dla przeciętnego Kowalskiego czy Smitha.
Tylko niestety trzeba chcieć to wykorzystać, a rządy poszczególnych państw muszą wymagać. Teraz wymagają tylko ci którzy chcą pieniędzy. Społeczny szantaż w stylu albo miliard USD albo na bruk idzie ileś tysięcy osób niestety jest skuteczny. Tylko co dalej?
Inne tematy w dziale Gospodarka