Z dotychczasowych przesłuchań osób stających przed "komisją hazardową" wynika tak na dobrą sprawę jedno - osoby na najbardziej eksponowanych w kraju stanowiskach są jak te "biedne żuczki". Nie widziały, nie wiedziały, nie maja pojęcia. Okazuje się, że dostają codzienni stosy papierów, które w nawale pracy i innych zajęć muszą podpisywać, co powoduje, żę nawet ich nie czytają. Podpisują dokumenty tworzące prawo w blisko 40-sto milionowym kraju nie racząc nawet do nich zajrzeć. Czy to tak gigantyczne zaufanie do swoich współpracowników czy też komletna głupota?. Mówi się, że w Polsce można kupić ustawę, że można przeforsować prawie wszystko, wystarczy dotrzeć do jakiegoś Mira, Zdzicha czy innego kumpla od wspólnych wczasów. Pytanie tylko po co?. Bez wątpienia nakłady poniesione na zyskanie przychylności ministra są większe niż te, które trzeba byłoby ponieść na skorumpowanie jakiegoś dyrektora departamentu lub kogoś podobnego. Po co wydawać większe pieniądze skoro ten sam efekt można uzyskać mniejszym kosztem? Skoro minister i tak nie czyta tego co mu się do podpisu podsuwa to wystrczy tylko ładnie w plik przynoszonych dokumentów wsunąc projekt jakiegos rozporządzenia, usunąc przykładowe "lub czasopisma" bądź cokolwiek innego i po sprawie. Minister jest czysty, urzędnik zarobiony, a petent zadowolony. I się kręci.
Nie twierdzę oczywiście, że nasi politycy są skorumpowani, wszak wszyscy twierdzą, że brzydzą się łapownictwem. I nawet jestem im w stanie uwierzyć ostatecznie poważnych interesów nie załatwia się z osobami niekompetentnymi, jeżeli chcesz coś osiągnąć szukaj urzędników średniego szczebla. Jest ich więcej, łatwiej do nich dotrzeć i kosztują (tak myślę) mniej. Oni wprowadzą w interesujący cię przepis odpowiednie sformułowanie i dadzą ministrowi do podpisu. A ten biedak zawalony obowiązkami nawet nie zauważy, że jego podpis kosztuje budżet ileś tam milionów.
Ale nic to grunt, że sobie nic zarzucić nie może i rano przed lustrem nie doznaje obrzydzenia na swój widok.
Inne tematy w dziale Polityka