Tak się jakoś złożyło, iż najlepsza z moich teściowych od prawie dwudziestu lat mieszka w Norwegii, w małej miejscowości, mniej więcej w połowie kraju nad pięknym, klifowym wybrzeżem. Miasteczko ma trochę ponad pięciuset mieszkańców i znajdują się w nim: hotel z basenem, dwa muzea, restauracja (oprócz tej hotelowej), dom kultury, dom spokojnej starości, kilka sklepów. Ostatnio zlikwidowano pocztę i bank ale ich obowiązki przejęły na siebie punkty handlowe. To tak dla porównania z małymi miejscowościami u nas w kraju. Kiedy teściowa przyjeżdża do Polski jednym z tematów dyżurnych jest opisywanie różnych interesujących norweskich historii, dla nas przeważnie brzmiących jak bajka o żelaznym wilku, dla Norwegów natomiast całkiem naturalnych. Pozwalam sobie kilka z nich przytoczyć, tak gwoli pokazania różnic między naszymi krajami i dla zabawy, a może również refleksji.
Jak być alkoholikiem to tylko tam – jak wiadomo alkohol w Norwegii jest koszmarnie drogi i dosyć trudno dostępny. W opisanej wcześniej miejscowości mieszka jeden alkoholik, ponieważ przepijał prawie wszystkie pieniądze (co przy ichnich cenach nie jest trudne)., jego rodzina biedowała. Jak wiadomo alkoholizm to choroba, w związku z czym rada miejska, zabezpieczając interesy rodziny aby nie biedowała, postanowiła wydzielać co miesiąc pewna pulę pieniędzy na alkohol dla biednego pijaka. Skoro jest chory, a jego dolegliwość wymaga picia, które zubaża rodzinę to trzeba pomóc.
Uwaga na drogach – widziałem artykuł prasowy zawierający zdjęcie oraz opis pewnego przerażającego zdarzenia. Otóż oddano do użytku nowy most, na którym było ograniczenie prędkości do 50 km/h. Cały – dosyć spory artykuł poświęcony był szalejącemu kierowcy, którego złapano na rzeczonym moście jak jechał z zawrotną, niedozwoloną prędkością 55 km/h. Pirat jeden.
O piciu raz jeszcze – sklepy sprzedają alkohol w określonych godzinach np. od 13 do 17 i to tylko niektóre. Jak ustawia się kolejka do stoiska monopolowego to nie ma czegoś takiego, że stoi się obok siebie, odległości między klientami są dosyć duże aby nikt nikomu nie zaglądał do koszyka i nie widział co kupuje. Jak wchodzi się do sklepu to mamy kilka półek z artykułami monopolowymi i np. dwie ściany zastawione półkami z samymi zaprawami do wódek. Po cóż one skoro się nie pije (a w każdym razie mało)? Otóż okazuje się, że w Norwegii gdzie większość ludzi ma domki, do których wyjeżdżają na weekendy jest w tych domkach prowadzona na dużą skalę produkcja domowa i te zaprawy służą zabezpieczeniu potrzeb producentów, którzy w weekendy zjeżdżają do swoich posiadłości i chleją na umór. Natomiast w poniedziałek rano znów są mili, grzeczni i akuratni.
Najważniejsze jest dobro ogółu – mąż mojej teściowej od kilku lat buduje drogę przez swoją ziemię. Droga ma docelowo dochodzić do fiordu (piękne miejsce). W Norwegii jest zwyczaj, że drogi prowadzące przez teren prywatny są zablokowane szlabanami, które każdy może podnieść i jechać dalej w docelowe miejsce. Przy szlabanie jest skrzyneczka do której wrzuca się kilka koron (wg uznania) jako forma opłaty, podziękowania za przejazd droga prywatną. Mąż teściowej wydaje na budowę ogromne pieniądze – własne, bez żadnych subsydiów, pieniądze które z dobrowolnych datków nigdy mu się nie zwrócą. Zapytany po co buduje te drogę i dlaczego wydaje na nią gigantyczne (jak na prywatnego człowieka) pieniądze, odpowiada – dla potomności.
Dobro ogółu raz jeszcze – komuna jest w Norwegii straszna. Właściciel ziemi czy innej nieruchomości nie może sobie sprzedać swojej, jakby nie było własności, w sposób dowolny. Musi uzyskać zgodę wspólnoty, która narzuca cenę minimalną oraz czasem zgłasza sprzeciw wobec potencjalnego nabywcy. Wszystko po to aby nie zmieniły się na niekorzyść ceny okolicznych nieruchomości. Niby słusznie ale gdzie prawo własności.
Ot parę historyjek przestawiających (w niewielkim stopniu) ten dziwny kraj, a przecież nieodległy kraj.
Inne tematy w dziale Rozmaitości