Obama, Smoleńsk, hiszpańskie jarzyny i wiele innych niesłychanie ważnych dla naszego kraju wydarzeń sprawiają, że jakoś bez większego echa przechodzą podawane czasem wiadomości o zbliżającym się w szybkim tempie kryzysie energetycznym, jaki ogarnie Polskę (jak podają specjaliści) za dwa – trzy lata. Przestarzałe elektrownie, których wydajność z racji wieku i technologii spada, przepisy unijne dotyczące emisji szkodliwych substancji, które to przepisy pod znakiem zapytania stawiają budowę nowych elektrowni (cena prądu musiałaby znacznie wzrosnąć) oraz systematyczne zwiększanie się zapotrzebowania na energię elektryczną powodują, że nasz system staje się niewydolny.
Podejmowane są próby lokalizacji nowobudowanych obiektów na terenie Białorusi czy Ukrainy (plany Tauronu) dzięki czemu produkowany i wysyłany do Polski prąd byłby sporo tańszy jednak nim to nastąpi minie ładnych parę lat, a prądu zabraknie już całkiem niedługo. W związku z tym konieczne stanie się importowanie energii elektrycznej, a jedynym opłacalnym dostawcą jest Rosja (w Kaliningradzie powstaje właśnie elektrownia atomowa, mająca, w myśl założeń, cała produkcję wysyłać do Polski i na Litwę). Może nie jest to nawet takie głupie jednak uzależni nas na jakiś czas od dostaw kolejnego strategicznego surowca (jeżeli przyjmiemy oczywiście, że prąd to surowiec) z kraju, od którego uzależnić chcielibyśmy się jak najmniej. Import z innych kierunków jest mało prawdopodobny gdyż nasi pozostali sąsiedzi sami maja problemy (Niemcy będą wygaszać swoje elektrownie atomowe), a nawet gdy występują nadwyżki będą one drogie.
Nasza elektrownia atomowa ruszy nie wcześniej niż w roku 2020 co w świetle nadchodzącego kryzysu jest terminem bardzo odległym. Istnieje jeszcze jeden problem, o którym mało się mówi (specjaliści oczywiście wypowiadają się na ten temat od lat – ale kto u nas słucha specjalistów?), a mianowicie linie przesyłowe. Obecnie mam sieci energetyczne bardzo już przestarzałe, a straty podczas przesyłania energii sięgają miejscami nawet 30%, co powoduje ogromny wzrost ceny prądu. Oczywiście można (a nawet należy) sieci modernizować jest jednak jeden, malutki problem, otóż koszt modernizacji i częściowej wymiany sieci energetycznych w Polsce wyniesie około 200 miliardów złotych. Jakoś nie wyobrażam sobie aby jakikolwiek rząd znalazł nagle takie pieniądze.
Osoby żyjące w Polsce w czasach słusznie minionych pamiętają zapewne nadawane w radio komunikaty o stopniu zasilania i słynny 20-ty stopień, kiedy to należało się spodziewać wyłączeń prądu. PRL minęła lecz wszystko wskazuje na to, że znów będziemy w radio (choć może i w innych mediach) słuchać z uwagą komunikatów o stopniach zasilania i planowanych wyłączeniach.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie ma dobrego wyjścia, nie da się za pomocą decyzji administracyjne wyprodukować więcej prądu lub obniżyć strat powstałych podczas przesyłania energii. Można oczywiście próbować oszczędzać ale odbiorcy indywidualni stanowią niewielki procent użytkowników energii, a przemysł nie jest w stanie w krótkim czasie przestawić się na działania energooszczędne. Czyli mamy w perspektywie albo kryzys, albo import z Rosji, albo drogi import z innych krajów.
Oczywiście zawsze można poczytać książkę przy świeczce, tylko czy o to chodzi?
Zapraszam wszystkich do głosowania na mój wpis "Proszę więc o dokument, że jestem Polakiem" , który został zgłoszony w kategorii polityka do konkursu na dziennikarza obywatelskiego 2010.
Inne tematy w dziale Polityka