W odniesieniu do wielkiej sensacji jaką jest ujawnienie ciąży córki kandydatki na stanowisko wiceprezydenta USA (sensacji oczywiście w Stanach) chciałbym przedstawić parę uwag na temat tego co nas czeka. Biorąc pod uwagę, że wszystko to co w USA trafi do nas prędzej czy później, ich sposób postrzegania wielu zjawisk pewnie również. Obecnie u nas już polityk pod względem marketingowym jest równoważny z proszkiem do prania, tak na dobrą sprawę nie ma znaczenia jakie ma poglądy (czy też ich brak) ważny jest przekaz medialny oraz kilka sztandarowych haseł pod jakimi występuje. Nie jest istotne również czy mówi prawdę czy nie - po wyborach zawsze poda komentarz, że kampania ma swoje prawa i to co się mówi wówczas to teksty stworzone na jej potrzeby. Mówią to sami politycy, bez skrupułów przyznając się do świadomego okłamywania społeczeństwa i jakoś nikomu to nie przeszkadza.
W USA kłamstwo dyskredytuje polityka na równi z krzywymi zębami u nas przechodzi jedno i drugie. Clinton o mało co nie stracił stanowiska nie za to że zabawiał się z panią Levinsky tylko za to, że kłamał przed komisją. Tam zbadają życie kandydatów (oraz ich rodzin) od podszewki i każde odstępstwo od norm stanowionych przez WASP powoduje, że kandydat na jakiekolwiek polityczne stanowisko traci szanse.
Wolałbym aby u nas nie miało to znaczenia, nie jest dla mnie istotne czy polityk ma żonę i dwie kochanki + kochanka, chciałbym aby w tym co robi był uczciwy i kompetentny. Jedynym wyjątkim od tej zasady powinien być fakt, gdy polityk kandyduje pod sztandarem wartości moralnych, a potem okazuje się, ze te wartości świadomie łamie np. zdradzając żonę. Lub gdy ktoś dostaje się do Sejmu szermując hasłami antygejowskimi po czym okazuje się, że ma kochanka. I nie chodzi mi o ich życie prywatne ale o hipokryzję.
Dlatego ściągajmy z USA to co dobre (np prawdomówność) ale z daleka od ich mieszania się w życie prywatne.
Inne tematy w dziale Polityka