Serie z kałasznikowa na granicy (de facto tam nie ma formalnie żadnej granicy) znalazły się na pierwszych stronach prawie wszystkich dzienników w Polsce, jak również odbiły się szerokim echem na świecie. Dwaj prezydenci nagle znaleźli się w niebezpieczeństwie - przynajmniej hipotetycznym, nie jest może właściwe określenie, że kule świstały im koło głowy ale przeżycie niewątpliwie mocne. Natomiast moje wątpliwości budzą same okoliczności zdarzenia oraz jego potencjalne konsekwencje.
Tego wyjazdu nie było w planach wizyty, został dodany na prośbę prezydenta Gruzji, nie było zdje się również żadnego realnego zagrożenia - serie z kałasznikowa z ok. 30 metrów powinny zastawić jakieś ślady, chyba że były oddane w powietrze. Ochrona to albo amatorzy albo nie mięli nic do roboty, opis jakoby prezydenci spokojnie przeszli ( w trakcie strzelania) do drugiego samochodu jest zaprzeczeniem obowiązków Borowików. Powinni obaj być natychmiast otoczeni i biegiem, oglądania się na majestat wepchnięci do opancerzonego auta. Oprócz tego ochroniarze uzbrojeni w broń maszynową (widać było na zdjęciu) nie są w stanie w nocy zlokalizować i zlikwidować źródła ognia oddalonego (wg ralacji) o około 30 metrów.
Coś mi tu za dużo nie pasuje.
Jak to mawiał klasyk "dolary przeciwko orzechom", że coś "tu smierdzi" . Moim zdaniem wszystko zostało przygotowane przez prezydenta Gruzji, on to w kontekście wewnątrzkrajowego sprzeciwu swoich obywateli oraz wyciszeniu sprawy Gruzji na forum międzynarodowym odnosi największe korzyści na wczorajszym zdarzeniu.
Rosjanom się to nie opłaca, nasz prezydent - chyba brak mozliwości zorganizowania takiej mistyfikacji. Zawsze istnieje jeszcze mozliwość wybryku uzbrojonych obywateli (czy też jakiegoś wesela), ostatecznie w tym rejonie broń jest powszechnie dostepna. Ale ja stawiam na Sakaaszwilego.
Inne tematy w dziale Polityka
