Kiedy ok. 15.30 (opóźniony lot z Luton) lądowałem w Aberdeen, jeep prowadzony przez dwóch mężczyzn usiłował wbić się w terminal portu lotniczego w Glasgow. 30 minut później, w czasie upajania się widokami z wybudowanego na klifie zamku Dunnottar, dostałem sms'a od wspólnika z lakonicznym zapytaniem, czy wszystko o.k. "A co ma być nie o.k.?" pomyslałem zadziwiony nadzwyczajną troską i lekko poirytowany złamaniem niepisanej zasady nie przeszkadzania w czasie wyjazdów, wycieczek i urlopów. Sms'a zamierzałem zignorować, ale wspólnik - jak się okazało słusznie - miał powody do niepokoju (moje ewentualne kłopoty zdrowotne mogłyby mieć wpływ na stan jego finansów ;-). Odebrałem telefon zamierzając dać do zrozumienia, że rozmowy o interesach nie dają się pogodzić z podziwianiem szkockich krajobraów. - Sorry, ale był zamach na lotnisku w Glasgow, nie byłem pewien, czy ladowaliście tam, czy w Aberdeen - wytłumaczył się. Ponieważ w zasięgu wzroku nie było uzbrojonych terrorystów kontynuowałem kontemplację otoczenia, a do najświeższych wiadomości wróciłem po godzinie, po dotarciu do Arbroath - miasta rybaków nie mówiących żadnym cywilizowanym językiem.
Wiadomości były skąpe. Dwóch facetów usiłowało staranować samochodem główne wejście do terminalu portu lotniczego. Samochód eksplodował, a jedynymi ofiarami byli faceci w środku. Nikt z kilku tysięcy osób znajdujących się w czasie ataku wewnątrz terminalu nie doznał powaznych obrażeń, jeśli nie liczyć złamanej nogi, kilku otarć i zadrapań. Uznałem, że dalszym śledztwem zajmą się kompetentne służby i zdarzeniem przestałem się zbytnio zajmować czekając, aż media podadzą więcej informacji. Mieszkańcy Szkocji doszli zapewne do tego samego wniosku, bo wizytując szkockie bary i zwyczajowo wdając się w rozmowy z tuziemcami zauważyłem, że temat nie wzbudzał zbytniego zainteresowania. Co charakterystyczne, bo kiedy po zamachach w londyńskim metrze złożyłem kondolencje policjantce pytającej o drogę (posiłki policyjne ściągnięto z połowy Anglii) odpowiedziała: "A... ten zamach... ale to było wczoraj. Dzisiaj jest "business as usual". 100% pewności nie mogę mieć tylko gdy idzie o sympatycznych kolesi z "Fisherman Inn", ale jako się rzekło szkoccy rybacy od Dundee po Arbroath mówią dialektem, który mnie osobiście bardziej przypomina duński niż angielski, ale wydaje mi się, że rozmawialiśmy o Whisky i futbolu.
Kolejny dzień również nie sprzyjał gromadzeniu informacji o elektryzujacych Europę wydarzeniach, bo spędzony był w Edynburgu. Edynburg żyje swoim własnym życiem i chyba - ze względu na nadzwyczajną urodę - ma do tego prawo. Zapomniałem o zamachach wbiegając na zamkowe wzgórze, maszerując dziarsko ku ruinom opactwa Old Holyrood i starając się objąć The Scott Monument nienadającym się do tego obiektywem mojego aparatu fotograficznego. Zamachowcy i terroryści przyszli mi na myśl przelotnie dopiero pod The Toolbooth - miejscem służącym w przeszłości za więzienie i miejsce kaźni.
Czas na podsumowania przyszedł w czasie powrotu. Pasażerowie wchodzący na pokład samolotu do Londynu otrzymali w prezencie po egzemplarzu "Scottish Daily Mail". Wśród pięciu aresztowanych było dwóch pochodzących z Bliskiego Wschodu lekarzy, co gazeta podsumowała lakonicznym: "Szkolono ich by leczyli, a planowali zbrodnię". Wiele miejsca dziennik poświęcił postawie służb ochrony lotniska i policji. "Zawiódł system kontroli pojazdów podjeżdżających do głównego wejścia" - tyle krytycznie. Na szóstej stronie zdjęcie płonącego faceta majstrującego przy tylnej klapie jeepa i pracownika ochrony gaszącego go przy pomocy ręcznej gaśnicy. Policjant nie miał złudzeń, że gasi terrorystę, który płonąc usiłuje zdetonować kolejne ładunki. Ale - wykonywał swoją pracę zgodnie z ustalonymi procedurami. Podobno z tłumu zgromadzonego na lotnisku dolatywały okrzyki: "let him burn!". Płonącego faceta udało się ugasić, chociaż 90% poparzonej powierzchni ciała daje nikłe szanse na przeżycie. Kolejnym bohaterem został John Smeaton, który udowodnił zasadność funkcjonującego w Szkocji "smoking ban" oraz oczywiste korzyści płynące z oddawania się nałogowi w czasach i miejscach prawem przewidzianych. Popalał w wyznaczonej zonie, kiedy nastapił atak, a potem wdał się w bójkę z agresywnym Arabem skutecznie powalając go na ziemię na moment przed pojawieniem się policji. Bójki są Szkotów sportem narodowym, więc pewnie był zadowolony z nieoczekiwanego sparringu.
Z lotniska do domu wracałem taksówką; za kierownicą siedział Arab. Być może nadinterpretuję, ale był wyraźnie wściekły. Siedem razy skręcił w złą drogę na rondzie; wskazówki trzeba mu było powtarzać dwa razy. Cienia usmiechu. Gniew, złość i frustracja. Nie dziwię się.
Inne tematy w dziale Polityka