Trudne potrafi być życie gangstera, o czym wie każdy, kto oglądał słynną duńską produkcję zatytułowaną"gang Olsena". Do bycia gangsterem potrzeba pewnych cech psychofizycznych, których mamlasy nie posiadają w nadmiarze. A jak mamlasy pobłądzą w ocenie swoich cech psychofizycznych, wychodzi "Gang Olsena", czyli parodia działań gangsterskich.
Na trudnym froncie przyjaźni polsko-niemieckiej polscy politycy odnotowali właśnie sukces na miarę szału Gangu Olsena. Przypomnijmy, że w ofercie jednego z domów aukcyjnych znalazła się kolekcja polskich znaczków Poczty Powstańczej. Najpierw dużo pisano o historyczno-moalnej wymowie faktu, że - jak suponowano - potomek np. bitnego żołnierza dywizji "Herman Goering" dorobi się fortuny na sprzedaży zrabowanej kolekcji, później postanowiono coś z tym fantem zrobić i zagrabione mienie odzyskać.
Mozna byłoby, wzorem "rządu nienawiści" zrobić zadymę i nagłośnić w mediach całego kontynentu, a nawet postraszyć wystawieniem na aukcji eksponatów "Berlinki" - i niech sobie rząd niemiecki kupuje za ciężkie ojro to co myśmy zatrzymali, jako ekwiwalent spalonego bądź zrabowanego, ale w "czasach miłości" nie wypada pohukiwać na Panią Kanclerz, która zmianę rządu w Polsce powitała z sympatią, a nawet otwartą radością.
Z drugiej strony kolekcji powstańczych pamiątek odpuścić się nie dało, bo Bielan z Kamińskim, przy pomocy Kurskiego, znów powyciągaliby dziadków. Powstała więc koalicja ponad podziałami, która zawiązała krótkotrwałe porozumienie przestępcze i dopusciła się "włamu" na obszarze wolnego rynku, dzieki czemu kupiliśmy nie wiedzieć co za nie wiedzieć jak drogo, łamiąc niemieckie prawo i prawa osób, które do "ustawionego" przetargu przystapiły.
Jak zeznają zgodnie uczestnicy gangu do zakupu po cenie wywoławczej doszło dzięki wymuszeniu na domie aukcyjnym swoistej nieprawidłowości przy przeprowadzeniu licytacji w postaci znacznego skrócenia czasu jej trwania. Można wnosić, że wszyscy ci kolekcjonerzy z Niemniec i świata, którzy zamierzali twardo podbijać cenę wartościowej kolekcji zostali dzieki temu przemyślnemu fortelowi wystawieni do wiatru. Słowem: pierwszy milion trzeba ukraść, a pierwszy przetarg zmanipulować, czego uczylismy naszych obywateli, a teraz nauczymy społeczność międzynarodową. Jest jasne, że kolekcjonerzy przebywszy szmat drogi w celu zakupu kolekcji za cenę przewyższającą znacznie cenę wywoławczą zrobią rwetes na całą Europę, w związku ze złamaniem przez dom aukcyjny szerego przepisów niemieckiego prawa; można spodziewać się również, że dotychczasowy właściciel kolekcji wystapi o ogromne odszkodowanie równe różnicy pomiędzy ceną, którą można było uzyskać, gdyby przetarg przeprowadzono uczciwie, a ceną za jaką w ustawionym przetargu kolekcja została sprzedana.
Tak się zapewnie stanie i bardzo dobrze, bo najgorsze stałoby się, gdyby nic takiego się nie wydarzyło. Bo jeśli zadymy na pół Europy nie bedzie, to mogłoby to najzwyczajniej świecie znaczyć, że polski rząd w osobie ministra kultury wyrzucił w błoto pieniądze polskich spółek prawa handlowego (pieniądze od TP SA i PKO BP - jak doniósł TVN24) na wartą o wiele mniej kolekcję jakiegoś cwaniaka, który sprowokował (być może w porozumieniu z właścicielem domu aukcyjnego) głupią reakcję polskiego rządu właśnie.
Żeby było pikantniej: za znawcę w rzeczonej sprawie robił p. Bartoszewski, który zapewnił kładąc na szalę swój niewątpliwy autorytet filatelistycznego eksperta, że: "warto było zapłacić 190 tys. euro za listy, koperty i znaczki z poczty powstańczej. - To są autentyki, wytworzone rękami ludzi, którzy wtedy żyli. Niektórzy z nich mogą nadal żyć. To bezpośrednie pamiątki tamtych czasów. To zupełnie co innego niż książka, niż wspomnienia spisane po latach - powiedział Bartoszewski. (za: onet.pl).
To już nie wypadałoby watpić, tylko własciwie skąd wiemy, jaka jest cena rynkowa kolekcji skoro przemyslnym fortelem nie dopuscilismy do jej rynkowej weryfikacji? A jeśli okaże się, że nikt nie był zainteresowany (jesli nie podniesie się wrzawa oburzonych chętnych do zakupu za cenę wyższą)?
Nie wszystko da się jednak przeliczyć na pieniądze i w związku z tym być może warto było dokonać tego oczywistego nadużycia i złamania niemieckiego prawa, jesli istniało niebezpieczeństwo, że kolekcja wpadanie w ręce jakiejś niepowołanej osoby lub instytucji i wywędruje np. za ocean, gdzie służyłaby uświadamianiu Amerykanom faktu naszego oporu i pomagałaby obalać szkodliwy/pożyteczny* mit, że w "ramię w ramię z nazistami..."
Być może. Jednak jest i inna mozliwość. Oto jak donosi ewidentnie niechętny nowemu polskiemu rządowi filatelista Zbigniew Bokiewicz: "
Cenę wywoławczą w zestawieniu z jego własną wyceną dokonaną na podstawie katalogu Fischera (obecnie najbardziej miarodajny na polskim rynku filatelistycznym - PAP) i swoje doświadczenie Bokiewicz uważa za zawyżoną o ok. 70 tys. euro." [...] " - Niektóre walory ze zbioru są mocno wątpliwe, jak np. przedruki na znaczkach z Hitlerem. Podobno były w obiegu w czasie Powstania, ale nikt ich nigdy nie widział. W sprzedaży na Zachodzie pojawiły się 20-30 lat temu. Proponowano mi sprzedaż serii za 100 funtów - powiedział Bokiewicz.
- Są też w zbiorze niby-projekty znaczków, ale wydają mi się wątpliwe, bo wyglądają szalenie prowizorycznie. Także niektóre listy mogą być falsyfikatami - adresy sprawiają wrażenie dopisanych do kasowników grzecznościowych (walor filatelistyczny z obiegu pocztowego jest więcej wart niż kasowany grzecznościowo - PAP) - podkreśla.
Bokiewicz, który handlował znaczkami jeszcze przed wojną, w czasie okupacji prowadził sklep przy ul. Widok w Warszawie, a na emigracji w Londynie - przy ul. Strand; jest właścicielem jednego z największych na świecie zbiorów poczty Powstania Warszawskiego, które gromadził przez kilkadziesiąt lat." za: onet.pl
Najprawdopodobniej przywołany ekspert zwąchał się z p.Kobylańskim lub innym nieprawomyslnym przywódcą polonijnym, bo gdyby nie to , to jak śmiałby podważać wprost ocenę dokonaną przez p.Bartoszewskiego? Oceny p.Bartoszewskiego wywołują wszak nie tylko skutki na płaszczyźnie normatywnej, powodują również zmiany w ontologicznej strukturze różnych przedmiotów, co potocznie określa się mianem cudu, ale czyż nie tego oczekujemy od nowego rządu?
Jestem jak najdalszy od tego, żeby pana ministra Zdrojewskiego potępiać za udany skok na zasady rządzące się aukcjami. Podsuwałbym jedynie pod rozwagę płynącą z dobrego serca radę rozważenia w przyszłości środków, jakie do nielegalnego wejścia w posiadanie róznych dóbr polskiej kultury przedsiębrałby. Wiem, że TP S.A. i PKO BP nie zbiednieje, tym bardziej, że państwowe to niczyje, ale byłoby o wiele bardziej filmowo i zawadiacko, gdybyśmy wzorem państwa Izrael dokonali udanego włamania, kradzieży i przemycenia do kraju macierzystego należnych nam tak czy siak pamiątek. Państwo Izrael dokonało takiego swoistego zajęcia, wywożąc z Drohobycza rysunki Schulza, o co nikt się specjalnie nie oburzał, moglibyśmy i my powołując się na ten międzynarodowy precedens! A ponadto na kanwie udanego włamu mozna by nakręcić film sensacyjny, czym pan minister zasłuzyłby się kulturze polskiej również i na tym polu, a przypomnijmy, że stracilismy status mocarstwa w kinematografii już jakiś czas temu.
* niepotrzebne skreslić
Pozdrawiam
P.S.
A już jutro rozprawimy się ostatecznie z liberalizmem w jego odmianie redystrybucyjnej! Tekst będzie nosił wsztrząsający tutuł: PORZĄDEK NORMATYWNY KALIBER 44! Zapraszam.
Inne tematy w dziale Polityka