Kiedyś znalazłem na strychu pakiet gazet z lat 50-tych i 60-tych ubiegłego wieku. Obok artykułów poświęconych wydarzeniom halucynogenopochodnym, jak sukcesy róznych Plenów wypełnionych po brzegi ówczesnymi intelektualistami, natrafiłem na garść zabawnych futuresek poświęconych przyszłości Europy i świata. Jednym z problemów, który zasmucał i zatrważał ówczesnych luminarzy nauki, był problem demografii w Europie. A w szczególności wzrostu demograficznego, który miał doprowadzić do bomby demograficznej powodującej przeludnienie i - w dalszej kolejności - przyspieszenie upadku burżuazyjnych przeżytków państwowych, w zgodzie z obiektywnymi prawami rządzącymi historią.
W wielu europejskich krajach podjeto radykalne kroki zmierzające do obniżenia dzietności w drodze popularyzowania antykoncepcji, co doprowadziło w przeciagu lat kilkudziesieciu do stanu, w którym przyszła katastrofa finansowa związana ze "starością społeczeństw" i niewydolnością systemów emerytalnych wydaje się być nieuchronna.
Katastrofie można prawdopodobnie zapobiec i naukowe "think tanki" biedzą się czy zapobiegać jej raczej w drodze eutanazji, czy też migracji. Pierwsze rozwiązanie wydaje się być rozsądniejsze, przynajmniej od momentu kiedy europejskie mózgi dowiedziały się, że większość emigrantów niepoprawnie wymawia hasło: "liberalna demokracja" w którymkolwiek z europejskich języków. A co dopiero mówić o odmianie przez przypadki w tych językach, gdzie przypadki są.
Drugim z problemów zaprzatających głowy akademików w latach 50-tych i 60-tych ubiegłego stulecia był problemem nieuchronnego globalnego ochłodzenia. Na szpaltach gazet roiło się od włochatych mamutów, symboli nowej epoki lodowcowej; a świat nieuchronnie zmierzał ku śnieżnej i ciemnej zimie.
Ochłodzenie głów akademików mogło się zresztą, jak sądzę, brać z wpływu wywieranego przez "zimną wojnę" i jej propagandystów po obydwu stronach barykady, co dowodziłoby zresztą wyższość nadbudowy nad bazą i kultury nad naturą.
Zimna wojna skończyła się podstepnym zniknięciem Sowieckiego Sojuza, a raczej - pardon - zabiciem tego potwora przez p.Lecha Wałęsę bez pomocy osób trzecich, o czym nasz były prezydent może zaświadczyć. Od tego wiekopomnego momentu zaczęło się ocieplać.
Ocieplało się i ocieplało, aż się przegrzało. I teraz mamy nowy klops, to znaczy ocieplenie globalne. Wałęsę przed trybunał i niech się tłumaczy. Powinien zabijać potwory odpowiedzialnie i na raty, a ponadto powinien pozostawać w stałym kontakcie z intelektualistami, a nie pokonywac je samopas. Z drugiej strony wychodzi na to, że generał Jaruzelki jest bohaterem już nie tyle że Polski, ale i całej ludzkości, a to dzieki wprowadzeniu stanu wojennego, powstrzymującego globalne ocieplenie na lat conajmniej osiem.
W każdym razie jesli coś się nie zmieniło to kierunek przepływu kapitału. Od twardogłowych przepływa ku jajogłowym, a pretekst (zimniej, cieplej) nie powinien nam przesłaniać oczywistej oczywistości przepływu samego w sobie.
Co jakiś czas jajogłowi muszą wydawać z siebie komunikat, by strumień kapitału płynął ku nim pod niezmiennie wysokim cinśieniem. A już szczególnie w czasach kryzysu. Różni ludzie będą mieli mniej, ale nie powinno to prowadzić do wniosku, że wszyscy powinni mieć mniej proporcjonalnie. W Anglii - kraju mojego zamieszkania - również szaleje kryzys. W moim hrabstwie kryzys dotknął szczególnie Straż Pożarną. Straż Pożarna zainwestowała swoje oszczędności w bankach Islandii, a te... zniknęły niczym źdźbła traw w wielkim pożarze, by trzymać się przeciwpożarowej estetyki. Co nie znaczy, że strażacy ucierpią. W odróżnieniu od innych struktur są niezbędni, więc dostaną dofinansowanie. Podobnie jak jajogłowi chronią nas przed wzrostem temperatur, nieprawdaż?
Ale wróćmy do teorii. Otóż w czasch kryzysu zapobiegliwie jest wydać komunikat przypominający groźbę ochłodzenia/ocieplenia*. A cóż lepiej nie odświeża pamięci w czasach kryzysu niż wieszczba bliskiej, kolejnej katastrofy?
Takoż i zaanonsowało katastrofę, a jakże przemyślnie!
Otóż katastrofa ma wydarzyć się w... Bangladeszu! Katastrofa będzie składała się z serii huraganów, powodzi, zatruć ujęć wody pitnej, dalej: głodu, malarii, tyfusu i bidy z nędzą.
Uwielbiam takie wieszczby, bo świadczą o inteligencji wieszczbiarzy. Gdyby, dajmy na to, wywieszczyli podobne klęski dotykające Czechy i Szwajcarię, mogłoby się nie sprawdzić. A w Bangladeszu, rok w rok, zalewa, porywa, wywraca, zatruwa i zabija, więc szansa, że przydarzy się rok spokoju znikoma.
Ktoś mógłby powiedzieć, że klęski w Bangladeszu są spowodowane przekonaniem, że fajnie jest mieszkać na terenach zalewowych ignorując potrzeby regulacji rzek, stawiania tam i innych dupereli; że nienalezy zbytnio rozwijać sieci wodociągów, kanalizacji i zaprowadzać edykacji w zakresie higieny, ale byłby to ktoś nie rozumiejący obiektywnych praw rządzących procesami historycznymi za grosz.
W tytule wpisu jest jeszcze słoń i Polska, więc musimy na szybko połaczyć jedno z drugim...
O'kay, niech będzie amerykański łacznik. Słoń to symbol amerykańskich republikanów. W odróznieniu od osła, symbolu demokratów (i dobrze im tak). Już dziś dowiemy się, czy na świat (w tym na Bangladesz) padnie cień słonia, czy też bedzie to raczej ośli cień. Nietrudno zauważyć, że wynalazcy partyjnych symboli charakteryzowali się dalekowzrocznoscią, skoro już dawno temu przewidzieli, że polityka amerykańskiej partii republikańskiej bedzie zgrabna jak słoń, a polityka demokratów inteligentna jak osioł.
W każdym razie, jesli wygrają demokraci, to ograniczą emisję spalin. To powinno pomóc Bangladeszowi uporać się z bidą z nędzą. Tak przynajmniej wynika z obwieszczeń jajogłowych. Pomoże lub nie, jajogłowi i tak dostaną fundusze. Osobiście, jesli koniecznie nie chcemy obarczyć częścią nieszcześć Bangladeszu Bengalczyków i inne ludy Bangladesz zamieszkujące, proponowałbym zamiast zmniejszenia emisji spalin w USA, Autralii i Polsce, wybudowanie wielkiego , słomianego misia i spalenie go na stadionie narodowym, który już lada dzień powstanie w Warszawie. Czy pomoże? Też nie wiemy. Ale wiemy jedno: nikomu nie zaszkodzi i bedzie to Miś na miarę naszych, europejskich mozliwości.
A przy okazji wyborów, jeden z amerykańskich think tanków, wrogi Obamie, a więc rasistowski, napisał poemat w formie studium o zagrożeniu rosyjskim. Protestancka proweniencja studium troszkę, przyznaję (jako katolikowi wychowanemu raczej na "fides et ratio" niż wierze, że orginalnym językiem biblijnym był język angielski), stępia entuzjazm, ale porzućmy uzasadnienia, a zajmijmy się krótkim rozważeniem takiej potencjalnej możliwości rosyjskiego powrotu w imperialne koleiny i przyzwyczajenia.
Według wspomnianego think tanku w orbitę wpływów rosyjskich, obok Litwy, łotwy, Estonii, Gruzjii i Ukrainy, dostałaby się również Polska.
Ale w jaki sposób?
Rozjechałyby nas rosyjskie czołgi, jak Czeczenię? Sprowokowany prezydent Kaczyński nakazałby zajęcie Kaliningradu, a potem nastapiłby rosyjski odwet militarny?
Chyba nie...
Bo po co? Ani u nas w nadmiarze mudżahedinów, a co do metod walki z przyjaciółmi ze Wschodu nie wypracowaliśmy współnego stanowiska, czego przykładem kontrowersje wobec upamietniania żołnierzy podziemia walczących z NKWD i ich polskimi służkami.
Co więcej, wiele autorytetów twierdzi, że w Polsce w momencie wkraczania rosyjskich oddziałów rozpoczyna się jakaś wojna domowa! A Boże nas od wojny domowej chroń!
Gdybym był Władimirem Putinem (łamane przez Miedwiediewa zwanego w Rosji prezydentem), zamiast nas podbijać i ryzykować uszkodzenie rosyjskich wozów bojowych na dziurawych polskich drogach, postarałbym się z nami... zaprzyjaźnić.
Na drodze przyjaźni poslsko-rosyjskiej stoi co prawda faszysta Kaczyński, jeden z drugim, ale to już nie długo, bo powszechnie znienawidzony odejdzie w niebyt. Szczęśliwie nie lubią go ani czołowi dziennikarze, ani jajogłowi (pocałujcie mnie w d... pajace), ani intelektualiści. A reszta? SLD Rosjan nie lubi, ale może polubić (wie jak i umie), PO jest pragmatyczna, tym bardziej, że Rosjan lubi Angela, a my jesteśmy w Europie. PSL mógłby polubić Rosjan w zamian z Agencję Własności Rolnej Skarbu Państwa, czym udowodniłby swój ponadklasowy charakter.
Ponadto: dlaczego akurat mielibysmy się przyjaźnić bardziej z Amerykanami niż Rosjanami?
Rosja jest demokratycznym państwem prawa? Jest. Są niedociagnięcia? Są, ale gdzie ich nie ma? W Rosji więzi się ludzi na podstawie spreparowanych bądź słabych zarzutów? A Guantanamo?
Rosja może nam zainstalować rakiety chroniące nas porzed Iranem i Guatemalą?
Może. I jest bliżej, a lepiej mieć przyjaciół blisko, niż zawierać egzotyczne sojusze.
A lustracja? Czy Rosjanie mają komplet danych byłych tajnych współpracowników Służby Bezpieczeństwa i Wojskowej Służby Wewnetrznej wraz ze zbiorami zastrzeżonymi i spalonymi? Mają. Mogliby raz na rawsze skończyć z tymi demonami i publicznie zniszczyć te dane zasypując rowy dzielące polskie rodziny i środowiska? Mogliby.
I przecieków nie byłoby. I skończyłoby się polskie piekło. Raz i na długie lata. Oczywiście musielibyśmy poprosić Rosjan, wtedy już naszych przyjaciół, żeby dane spalili uczciwie i nic nie wykorzystali na boku. Ale: komuś zaufać trzeba, a komu, jesli nie przyjaciołom?
Także cokolwiek nie sądzilibyśmy o produktach amerykańskich think tanków, oni też, przez przypadek, mogą czasami poddać pod rozwagę jakiś sensowny ruch na geopolitycznej szachownicy.
No i tak wyszło przydługo, bo jak się wymysli przydługi tytuł, to potem już tak jakoś człowiek ciągnie chcąc połaczyć wszystkie tematy przypadkową klamrą.
W każdym razie nie ma się co martwić tym całym amerykańskim zamieszaniem. Jest szansa, że szczęśliwy będzie i osioł i Bangladesz, a na świecie znów zrobi się ani za zimno, ani za ciepło, ale normalnie, w zgodzie z obiektywnymi prawami rządzacymi ludzką historią.
Pozdrawiam
* dowolne skreslić
Inne tematy w dziale Polityka