Dzisiaj zaczął się kolejny, coroczny Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan. Sama idea wywołuje u wielu katolików, zwłaszcza tych "tradycjonalistycznych", przedsoborowych, wyraźny sprzeciw. Ale niesłusznie, albo nie do końca słusznie, bo sama idea ekumenizmu, czy nawet konkretnie Tygodnia Modlitw, wcale nie jest wymysłem Drugiego Soboru Watykańskiego, ani "Kościoła posoborowego".
Nie ma Kościoła posoborowego, ani przedsoborowego. Kościół jest jeden i nauka Kościoła jest jedna. Pomysł Tygodnia pochodzi od papieża Leona XIIi, który był Głową Kościoła na przełomie XIX i XX wieku i o potrzebie modlitwy o jedność chrześcijan napisał w 1897 roku w encyklice Satis cognitum. Zarządził tam, aby w tej intencji modlono się co roku przez 9 dni pomiędzy uroczystością Wniebowstąpienia a Niedzielą Pięćdziesiątnicy. W roku 1910 św. Pius X przeniósł te nabożeństwa na dni 18 – 25 stycznia.
Jednak i to nie u nich należy szukać źródeł ekumenizmu. Te bowiem znajdziemy nie gdzie indziej, niż w samej Biblii. To nasz Pan, Jezus, przed swą Męką, błagał Ojca o jedność wszystkich chrześcijan. Jego modlitwa jest wręcz wstrząsająca, zwłaszcza, gdy sobie uświadomimy, że On wiedział, co go wkrótce czeka. Wiedział, że nie tylko Jego Ofiara zostanie przez wielu odrzucona, ale też zdawał sobie sprawę z tego, że poprzez skłócenie Jego wyznawców inni nigdy nie uwierzą, że jest On Mesjaszem, Wcielonym Bogiem, Zbawicielem.
To my, także tu, na Frondzie, także na katolickich i chrześcijańskich blogach, forach i czatach, jesteśmy współodpowiedzialni za to, że wielu z naszych braci nigdy nie będzie zbawionych. To my jesteśmy winni tego, że oni odrzucili chrześcijaństwo. I z tego nas Bóg kiedyś rozliczy.
Nie tylko za nimi proszę, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie; aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał. I także chwałę, którą Mi dałeś, przekazałem im, aby stanowili jedno, tak jak My jedno stanowimy. Ja w nich, a Ty we Mnie! Oby się tak zespolili w jedno, aby świat poznał, żeś Ty Mnie posłał i żeś Ty ich umiłował tak, jak Mnie umiłowałeś. ( J 17, 20-23, BT)
Jezus nie jest jedynym, który prosi o jedność. Dla Świętego Pawła także koncepcja różnych kościołów jest zupełnie obca i wręcz odstręczająca. Z oburzeniem pyta:
Myślę o tym, co każdy z was mówi: Ja jestem Pawła, a ja Apollosa; ja jestem Kefasa, a ja Chrystusa. Czyż Chrystus jest podzielony? Czyż Paweł został za was ukrzyżowany? Czyż w imię Pawła zostaliście ochrzczeni? (1 Kor 12-13, BT)
Także do Efezjan Paweł woła:
Usiłujcie zachować jedność Ducha dzięki więzi, jaką jest pokój. Jedno jest Ciało i jeden Duch, bo też zostaliście wezwani do jednej nadziei, jaką daje wasze powołanie. Jeden jest Pan, jedna wiara, jeden chrzest. Jeden jest Bóg i Ojciec wszystkich, który [jest i działa] ponad wszystkimi, przez wszystkich i we wszystkich.(Ef 4, 3-6, BT)
Czemu zatem te wszystkie sprzeciwy? Wydaje się to dość oczywiste. Dlatego, że dla niektórych ekumenizm polega na spotkaniu się z grupami innych chrześcijan, wzięciu się za ręce, zaśpiewaniu "Kumbaya" i rozejściu się do domu w poczuciu jakiegoś wyimaginowanego, dobrze spełnionego obowiązku.
Ale prawdziwy ekumenizm, ekumenizm bez kompromisów, nie ma nic wspólnego z takim pozornym działaniem. Prawdziwy ekumenizm przynosi rany, a często śmierć. Nie dosłownie, ale nie mniej realnie. Śmierć nas samych, naszej pychy, naszego błogiego ciepełka, naszych wyobrażeń. Niezależnie od tego, czy jesteśmy protestantami, czy katolikami.
Bo nie jest prawdą, że, patrząc z katolickiego punktu widzenia, musimy się upierać przy tym, że to "oni", protestanci, muszą się nagiąć i przyjść do prawdy, którą tylko "my" posiadamy. Nie jest to prawdą dlatego, że "my" także jesteśmy częścią problemu, a nie jego rozwiązaniem. A kto tego nie widzi, niech poczyta komentarze pod jakimkolwiek wpisem na "Frondzie", dotyczącym spraw wewnątrzkościelnych i komentowanym przez katolików. Obrzucanie się błotem, wyzywanie od heretyków, idiotów i potępionych – to często tylko najłagodniejsze epitety, jakimi się tu czasem traktujemy.
Jak zatem możemy oskarżać innych, jak sami nie jesteśmy w stanie dojść do jedności? Ale jak możemy dojść, skoro każdy z nas "wie", z całą pewnością, że to on ma rację? Jak? To chyba znowu oczywiste! Ktoś musi nam otworzyć serca i oczy. Ktoś musi nam dać łaskę, byśmy zobaczyli. I ten "ktoś" to nie jest żaden ARCYbiskup, żaden portal internetowy, żaden wymądrzający się trucker, ale sam Bóg.
A zatem nie ma innej drogi, niż modlitwa. Modlitwa o wypełnienie się woli Boga. O światło. O serce nie z kamienia, ale serce pełne miłości. O to, byśmy pragnęli zbawienia każdego człowieka. Każdego, nawet heretyka, nawet komunisty, nawet Michnika i nawet Tuska i Obamy. Zaryzykuję i pójdę dalej: Nawet "tradycjonalisty" i nawet "posoborowca". Byśmy pragnęli zbawienia każdego człowieka tak, jak pragniemy ( i jak często, jakże niesłusznie, jesteśmy już pewni) naszego zbawienia.
A wtedy, gdy już się staniemy ludźmi modlitwy, gdy już otworzymy nasze serca na Boga i dla Boga, jedność chrześcijan stanie się sama faktem. I nie będzie to żaden kompromis, bo nasz Bóg nie jest Bogiem kompromisów.
Przetłumaczyłem niedawno wykład Petera Kreefta na temat prawdziwego ekumenizmu, serdecznie polecam. Można go przeczytać TUTAJ. Polecam też serdecznie wywiad i książkę Scotta Hahna, na temat jego drogi do Kościoła. Wywiad był zamieszczony oryginalnie na "Frondzie", a teraz jest dostępny na MOIM FORUM.
Zapraszam do przeczytania powyższych tekstów, bo są ważne. Pokazują też, że ekumenizm nie jest brzydkim słowem i że nie musi i nie powinien być pozornym działaniem. Pokazuje także jak wielką cenę muszą niektórzy zapłacić za to, do czego ekumenizm ich prowadzi. Ale jeżeli chrześcijaństwo nie jest warte, by za nie oddać nasze życie, to z pewnością nie jest warte, by dla niego żyć.
PS. Postanowiłem nagrać ten felieton, a wynik tego godnego politowania eksperymentu – poniżej: :-)))
Inne tematy w dziale Rozmaitości