"Jesteś - a więc musisz minąć.
Miniesz - a więc to jest piękne."
Czy na prawdę aż tak piękny jest fakt, iż odeszła ostatnia z naszych Noblistek?
Że nie ma już ani jednej żyjącej Polki piastującej tą pozycję.
Że jedna odeszła spalając rad, a druga teraz - zbyt gwałtownie, zbyt z nienacka.
Tak na prawdę każda śmierć jest zaskoczeniem.
Nie zależnie od tego kto jaki miał status społeczny, jak sławny był w oczach sąsiadów, czy całego świata. Po prostu odszedł. Wziął walizkę i pakując w nią całe swoje życie wybrał się w podróż do nikąd. Gdzie utopia staje się czymś realnym, a używany codziennie skrzypiący, bujany fotel zastępuje wygodna chmurka, z której widok na cały świat poszerza jeszcze bardziej horyzonty umysłu.
"W uścisku przedawnionej śmierci" umarła ta, która niekiedy była erotycznym snem młodych panów.
Wielbiona przez tłumy i przez nie znienawidzona.
Poetka XX wieku, a wśród życzliwych co najwyżej zgorzkniała komunistka i oddana działaczka PZPR.
Ktoś kto kochał i chciał być kochany.
Ktoś kto umiał kochać.
Ktoś kto znał intencję młodych chłopaczków z pokolenia Kolumbów. Wiedziała, że czasami jest zbyt blisko by mu się śnić. Miała swoją jedną nieodwzajemnioną miłość, jedno prawdziwe zakochanie, jedną zdradę, parę wylanych łez w poduszkę, jedną wygraną, jeden dom i jednego Nobla.
Była taka sama jak my wszyscy. Pomijając tego Nobla.
Wiedziała też, ze nic dwa razy się nie zdarza. Że śmierć jest rzeczą oczywistą, a każdy kolejny pocałunek nie będzie taki sam jak poprzedni.
Była też powodem paru nie zdanych matur.
Jednakże matura to taki wehikuł czasu - niby Wisia już nie żyje, ale zawsze będziemy mogli ją tam spotkać.