M. M. M. M.
1644
BLOG

Kto się boi 11 listopada?

M. M. M. M. Polityka Obserwuj notkę 2
Co roku w dniu 11 listopada środowiska narodowe organizują w Warszawie Marsz Niepodległości. Marsz ten zyskał już renomę imprezy masowej o charakterze patriotycznym. Zainaugurowane w stolicy w 2006 r. przez Obóz Narodowo-Radykalny niezależne obchody Święta Niepodległości z początku przyciągały kilkaset osób. Z biegiem lat frekwencja rosła. Przełomowym momentem dla Marszu Niepodległości stał się rok 2010. Wspólny pochód zaplanował wtedy ONR i odzyskująca blask Młodzież Wszechpolska – świeżo wyleczona z „giertychowszczyzny”. Wtedy to też środowiska wrogie autentycznemu patriotyzmowi i odradzającej się endeckiej tradycji, zorganizowały niebywałą nagonkę na organizatorów Marszu. Podjęto próbę zablokowania 10-tys. przemarszu. Medialne i rzeczywiste (fizyczne) ataki na uczestników przemarszu dały jedynie efekt odwrotny.
 
Na nic zdała się mobilizacja osobliwego tworu o nazwie „Kolorowa Niepodległa” rok później. W 2011 r. już nie tylko narodowi radykałowie i patriotyczni kibice zjechali do stolicy. Demonstrowało blisko 20 tys. osób. Inicjatywa zgromadziła sympatyków prawicy narodowej, konserwatystów, autonomicznych nacjonalistów, środowiska kibicowskie z całego Kraju, ale też tzw. zwykłych ludzi (w tym osoby starsze, rodziny z dziećmi). Właśnie ci „zwyczajni ludzie” zadecydowali o sukcesie Marszu Niepodległości. Porażką zakończyła się prowadzona w stosunku do realizatorów idei Marszu przez demoliberalne media i lewicę kampania oszczerstw. Oskarżenia o faszyzm, neonazizm czy rasizm i tym podobne brednie spełzły na niczym. „Normalni Polacy” wykazali się odwagą i odpornością na szczucie i tłumnie się stawili. A wszystko po to, aby okazać w dniu 11 listopada swoje przywiązanie do idei Polski suwerennej i narodowej tożsamości.
 
 
Marsz Niepodległości 2011 r.
 
Przebiegający bez zakłóceń Marsz (nie mający nic wspólnego ze sprowokowanymi zajściami na Placu Konstytucji) był też niewątpliwie głosem protestu przeciw ekipie rządzącej. Uczestnicy świętując odzyskanie niepodległości, przy okazji licznie manifestowali niechęć wobec Platformy Obywatelskiej. Zdaniem wielu, ugrupowanie to bowiem zamiast przyczyniać się do umacniania niepodległości Polski i jej pozycji w świecie, robi wszystko, aby uczynić z Kraju nieliczące się – zwasalizowane państewko.
 
Zdążyliśmy się zatem przyzwyczaić do trwającej od lat nagonki na Marsz Niepodległości. W tym roku należało się również spodziewać tego, że jako pierwsza do boju z „polskimi faszystami” ponownie ruszy skrajna lewica i jej partyjne przybudówki zrzeszające osobników z zaburzeniami orientacji seksualnej. Oczekiwaliśmy, że w pierwszych szeregach „antyfaszyzmu” staną dyżurni telewizyjni mędrkowie i „postępowi celebryci” – ogłaszający kolejny już (nieudany) bojkot Marszu. Tymczasem okazało się, że akcję rzucania kłód pod tegoroczne niezależne obchody Święta Niepodległości w Warszawie zainaugurował sam Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej.
 
Prezydent apeluje
 
Podczas uroczystości upamiętniających Powstanie Warszawskie, Bronisław Komorowski zwrócił się do powstańców z apelem o podjęcie starań na rzecz zorganizowania z nim „wspólnego narodowego marszu 11 listopada”. Zdaniem prezydenta wywodzącego się bezpośrednio z Platformy Obywatelskiej, Marsz ma łączyć a nie dzielić Polaków. Jako powód podano traumę po zeszłorocznych zamieszkach i obawy przed ich powtórzeniem się.
 
Logika podobnej argumentacji jest całkowicie nieuzasadniona. Przede wszystkim tego rodzaju pomysły uderzają w podstawy samego państwa. Jak bowiem mamy darzyć szacunkiem państwowość, która lęka się rozruchów z udziałem kilkuset osób?! Silny organizm państwowy zapobiega niepokojom ulicznym, dba o bezpieczeństwo uczestników zgłoszonego legalnego pochodu a nie zmienia koncepcję uroczystych obchodów z uwagi na jakieś ewentualne zagrożenia. Tym bardziej, że Narodowe Święto Niepodległości jest rocznicą wyjątkową. Jest hołdem dla wielu pokoleń Polaków, którzy wykazali się uporem i odwagą w działaniach na rzecz przywrócenia suwerenności. Nie przystoi więc okazywać w związku z tym świętem jakichkolwiek lęków.
 
Głowa Państwa powinna raczej docenić oddolne inicjatywy świętowania odzyskania niepodległości. Prezydent winien dołożyć wszelkich starań, by maszerujący z tej okazji mogli czynić to według własnej, zgłoszonej odpowiednim władzom formuły. Zwłaszcza, że Marsz nigdy nie łamał obowiązującego prawa. W przeciwieństwie do jego przeciwników, próbujących notorycznie w sposób bezprawny blokować legalny pochód.
 
Skoro rządzący wielbią demokrację, to należałoby pamiętać też o tym, że naczelną zasadą demokracji jest prawo do organizacji własnych uroczystości przez dany nurt ideowo-polityczny, nawet ten krytyczny wobec władzy. Zwłaszcza w obecnej sytuacji, kiedy główne partie polityczne w dużej mierze skompromitowały się i odpowiadają za obecną zapaść Kraju. Środowiska polityczne niechętne rządowi winny móc przygotowywać bez jakichkolwiek przeszkód (w tym i zakamuflowanych) odrębne uroczystości rocznicowe. Wspólne maszerowanie z przedstawicielami ugrupowania politycznego o korzeniach antyniepodległościowych – duchowych i materialnych spadkobierców totalitarnej PZPR (mowa o SLD ) też kłóci się z logiką. Podobnie jak i świętowanie razem z działaczami jawnie odrzucającymi potrzebę suwerenności Polski (Ruch Palikota).
 
Nie można też łączyć Marszu Niepodległości z ulicznymi walkami sprzed roku. Incydent na Pl. Konstytucji wydarzył się na obrzeżach dopiero co ruszającego Marszu i został celowo nagłośniony przez oficjalne stronnicze media. Był to zarazem przejaw wyjątkowej nieuczciwości i nierzetelności mainstreamowego dziennikarstwa. Reporterzy zamiast skupić się na relacjonowaniu spokojnie postępującego właściwego Marszu, serwowali zdumionym Polakom w TV non stop migawki ze starć z policją. Na marginesie: wciąż niejasna pozostaje ówczesna postawa sił policyjnych. Oddziały porządkowe urządziły zupełnie niepotrzebny pokaz sił. Prowokacyjnie wystawiono armatki wodne. Policja od samego początku podgrzewała atmosferę, ogłaszając groźnie brzmiące komunikaty, wzywające wszystkich do rozejścia się pomimo tego, że nic złego się nie działo. Natomiast późniejsze, pojedyncze szarże prewencji na Bogu ducha winnych gapiów oraz słynne (zarejestrowane kamerą) pobicie przez funkcjonariusza spokojnie zachowującego się człowieka, na pewno nie przydały splendoru tej formacji.
 
Zresztą sam pomysł powiązania obu rocznic i koncepcja, aby na czele maszerowali powstańcy warszawscy zdają się być chybione. Oczywiście, nie można odmówić uczestnikom powstania patriotyzmu, odwagi i poświęcenia, jakimi wykazali się w Powstaniu. Ale radosna rocznica odzyskania niepodległości w 1918 r. delikatnie mówiąc kłóci się z dramatem i klęską warszawskiego zrywu zbrojnego. Świadczy to też o tym, że polskie władze są nadal wierne szkodliwej polityce historycznej, w której czci się przede wszystkim dziejowe niepowodzenia (aczkolwiek moralne zwycięstwa) zamiast historycznych sukcesów (np. powstanie wielkopolskie 1918-1919, lub zdobycie Kremla w 1610 r.). Samo zaś wciągnięcie powstańców w spór dookoła Marszu jest swoistym szantażem i dowodzi instrumentalnego potraktowania przez prezydenta tych wspaniałych ludzi.
 
Wszystko więc wskazuje na to, że prezydent Komorowski próbuje zwyczajnie zawłaszczyć ideę Marszu Niepodległości. Czyżby prezydent jako osoba, której oficjalny biogram mówi o jej korzeniach szlacheckich, nie do końca przemyślał swoją propozycję? Wszak wśród ludzi herbownych, którzy przestrzegają savoir-vivre, nie przystoi „zagarniać” cudze pomysły. W końcu szlachectwo zobowiązuje..
 
Władza się boi
 
Obóz rządzący najwyraźniej jednak obawia się, że w tym roku dopisze jeszcze większa frekwencja. Przeraża go wizja 50 tys. patriotów niezależnie świętujących rocznicę 11 listopada, a zarazem niezgadzających się z polityką obecnej władzy. Tym bardziej, że ludzie ci w większości nie są związani z zabetonowaną oficjalną sceną polityczną i czynią to z własnej nieprzymuszonej woli, w sposób najszczerszy – dla idei wolnej Polski. Marsz z roku na rok coraz bardziej konsoliduje środowiska narodowe i prawicowe, więc prezydent zamierza po prostu utrudnić tegoroczne obchody. Układ rządzący obawia się, że a nuż następne z rzędu powodzenie Marszu mogłoby doprowadzić do narodzin powszechnego ruchu politycznego o charakterze narodowym. Odpowiednio pokierowana nowa inicjatywa spoza Systemu, mogłaby zdobyć spore powodzenie (jak np. Jobbik). Taki scenariusz, w obliczu nadciągającej prawdziwej fali kryzysu gospodarczego i związanych z tym niepokojów społecznych, nie jest na rękę rządzącym.
 
Prawdziwe intencje prezydenta Komorowskiego ujawniły się ostatecznie w trakcie spotkania w jego Kancelarii w dniu 8 sierpnia 2012 r. Uczestniczyli w nim prezydent Warszawy, doradca prezydenta RP Tomasz Nałęcz i przedstawiciele niektórych organizacji kombatanckich, w tym prezes Związku Powstańców Warszawskich – gen. Zbigniew Ścibor-Rylski. Rozmowy dotyczyły organizacji konkurencyjnego Marszu Niepodległości. Najpierw była więc prezydencka mowa o wspólnym maszerowaniu ponad podziałami a ostatecznie nie zaproszono na spotkanie najbardziej zainteresowanych, czyli samych twórców i pomysłodawców Marszu (przedstawicieli Stowarzyszenia Marsz Niepodległości, Związku Żołnierzy NSZ, grupy rekonstrukcji historycznych NSZ i członków legalnych organizacji i stowarzyszeń narodowych – MW i ONR). Próba wykorzystania powstańców i wypowiedź gen. Ścibor-Rylskiego (członka Komitetu Poparcia Bronisława Komorowskiego w 2010 r.), który skwitował sprawę krótko: „albo oficjalny Marsz, albo żaden” wszystko wyjaśniają.
 
Zachowanie władz niepokoi. Tym bardziej, że rząd dysponuje obecnie narzędziem zapobiegania niewygodnym demonstracjom (ustawa kagańcowa o zgromadzeniach publicznych). Kto wie zatem, czy w tym roku na Marsz nie należy zabrać ze sobą zatyczek do uszu i nauszników ochronnych (mogą być zwykłe słuchawki stolarskie). Powód? – nowe „zabawki policyjne” (aczkolwiek jeszcze niezalegalizowane) służące do tzw. kontroli tłumu (LRAD). Co prawda producenci tego ponoć nieszkodliwego dla człowieka wynalazku zastrzegają, że urządzenie ma jedynie wywołać u niepożądanego demonstranta nieprzyjemną reakcję i go jedynie odstraszyć. Jednak fakt, że LRAD z powodzeniem od lat wykorzystuje „walcząca o demokrację w świecie” armia amerykańska, skłania ku odmiennej opinii. Czy „miłująca wszystkich” Platforma Obywatelska nie ufunduje nam 11 listopada 2012 r. powtórki z historii? Czy w razie ewentualnej delegalizacji Marszu Niepodległości, nie poczujemy się znów jak w mrocznych latach 80-tych, kiedy pacyfikowano uliczne demonstracje z okazji odzyskania niepodległości? To się okaże. W każdym bądź razie na prawdziwym Marszu Niepodległości trzeba się stawić!
M. M.
O mnie M. M.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka