W ostatnich dniach brakuje mi czasu na cokolwiek, w tym śledzenie newsów. Może więc tym razem refleksja natury nieco ogólniejszej. Innymi słowy spojrzenie na las, którego na co dzień nie widać bo drzewa zasłaniają.
Potraktujmy system ekonomiczny-społeczny kraju jako pewną grę. Każdy dostaje od losu określone karty - wrodzone zdolności, inteligencję, wyniesione z domu nawyki. A następnie wszyscy siadają do stolika i grają. Jedni bardziej ryzykownie, stawiają na szalę wszystko co mają żeby zgarnąć całą pulę. Inni budują mocną rękę spokojnie dobierając coraz mocniejsze karty - wykształcenie, doświadczenie zawodowe itp. i zarabiając trochę na każdej kolejnej puli.
Oczywiście ma tu dużo do powiedzenia również ślepy los, to czy komuś się po prostu poszczęści czy nie. Ślepy traf ma jednak wpływ statystycznie nieistotny. To znaczy często może spowodować że będzie w grze szło trochę lepiej lub trochę gorzej niż by na to wskazywały trzymane karty - ale bardzo rzadko powoduje totalną katastrofę pomimo mądrej strategii gry (np. rozsądny, pracowity człowiek wpadnie pod samochód) lub wielki sukces pomimo beznadziejnej strategii (menel trafi "szóstkę" w totlotka).
W grze, jak to w grze jednym idzie lepiej innym gorzej, jedni mają lepsze karty inni gorsze - ale w skali makro, w ujęciu statystycznym gra promuje cechy pozytywne jak inteligencja, pracowitość, wykształcenie, odpowiedzialność a karze cechy negatywne - lenistwo, głupota, lekkomyślność itp. Jak już zauważyliśmy wpływ ślepego trafu może być istotny dla tej lub innej jednostki - ale w skali całego społeczeństwa jest praktycznie niezauważalny.
Sędziuje państwo i zgodnie z teorią państwa-nocnego stróża do owego sędziowania powinno się ograniczyć. Tzn. pilnować żeby nikt nie wyciągał kart z rękawa, tudzież żeby nie zabrał całej puli grożąc innym rewolwerem. W efekcie tej gry powstaje jakiś układ wygranych mniejszych i większych i przegranych większych i mniejszych.
I tu nam wchodzi państwo-sędzia odchodzące od tradycji nocnego stróża na rzecz państwa opiekuńczego i mówi - nie. Ja wiem jak powinno być sprawiedliwie i ja zadecyduje. Zaczyna od zabrania wszystkim od połowy do 80% wygranych, a następnie rozdaje według swojego widzimisię.
Najpierw oczywiście sobie, swoim krewnym i znajomym, w następnej kolejności tym co sędziemu skutecznie pogrożą (rzucając śrubami i innym asortymentem na ulicach Warszawy), wreszcie państwo premiuje określone sytuacje społeczne. Tzn mówi: wprawdzie dostałeś od losu swoje karty, wprawdzie zagrałeś nimi źle lub głupio, albo miałeś po prostu pecha - ale ponieważ jesteś tym, kim jesteś to ja wezmę na siebie koszty twojej przegranej (to znaczy tak na prawdę nie na siebie tylko na tych, którym najpierw zabiorę).
Każdy jednostkowy przypadek tzw. trudnej sytuacji życiowej w każdym normalnym człowieku wzbudza współczucie i chęć pomocy. Podniesienie jednak owej pomocy do rangi systemowego rozwiązania, prawa gwarantowanego państwowym aparatem przymusu, powoduje iż nad ową naturalną grą rynkową budujemy nową grę, grę państwową.
A co owa gra promuje? W pierwszym rzędzie promuje bycie tzw. silną grupą społeczną. Kto jest w stanie się zorganizować i zrobić groźną polityczną zadymę ten zawsze może liczyć na tłustą wygraną (patrz: górnicy, kolejarze, rolnicy itp.). W drugim rzędzie wygraną zapewniają szeroko rozumiane patologie jak np: niezaradność życiowa, strukturalne bezrobocie, rozbicie rodziny, alkoholizm (tak, tak, za to można dostać rentę). Generalnie im gorzej w grze rynkowej tym lepiej w grze państwowej.
Ja rozumiem, że powiedzieć bezrobotnej samotnej matce piątki dzieci mieszkającej w baraku bez bieżącej wody - trzeba było pomyśleć zanim się zdjęło majtki, tudzież - nie chciało się nosić teczki trzeba dźwigać woreczki byłoby skrajnym okrucieństwem, szczególnie wobec Bogu ducha winnych dzieci.
Ale z drugiej strony jak długo może działać system społeczny premiujący lenistwo, lekkomyślność, nieodpowiedzialność, niezaradność, głupotę czy nawet zwykłego życiowego pecha? A co mamy powiedzieć człowiekowi wywodzącemu się z biednej rodziny, który od nastolatka ciężko harował żeby opłacić sobie studia a teraz pracuje na dwa etaty żeby spłacić kredyt za mieszkanie? Jak przed nim uzasadnić odebranie mu pieniędzy, które chciał przeznaczyć na korepetycje dla swojego dziecka, i przekazanie ich na zasiłek dla jego kolegi z podstawówki, który od podstawówki właśnie nie pokalał się zajęciem innym niż degustacja tanich win?
Załóżmy że przywrócenie państwu roli sędziego pilnującego tylko czy gra jest uczciwa jest nierealne. Jeżeli więc sędzia ma ingerować w rezultaty gry to w jaki sposób?
Po pierwsze eliminując katastrofalne - ale naprawdę tylko katastrofalne przegrane. Kto gra głupio powinien jak najbardziej przegrywać i ponosić tego bardzo bolesne konsekwencje - ale może niech nie zostaje bez gaci i skarpetek.
Czyli innymi słowy zamiast rozbudowanego systemu zasiłków uzależnionych od niezliczonej ilości uznaniowych czynników jeden prosty mechanizm - minimalny dochód gwarantowany na poziomie niezbędnym do biologicznego przeżycia dla każdego (trzeba by to dokładnie obliczyć, ale na pewno dużo mniej niż tysiąc miesięcznie). No i konsekwencja - dostajesz od państwa szansę, której nie dał ci los. Zmarnowałeś swoje talenty, nie wykazałeś krztyny pracowitości ani odpowiedzialności i zgodnie z naturalnym porządkiem rzeczy powinieneś przymierać głodem a mimo to państwo ratuje cię i daje ci piętnastą szansę. Ale jest to szansa ostatnia. Czyli jak ten zasiłek przetrwonisz, przepijesz itp. to już nie przychodź po więcej. To by było po prostu niemoralne wobec tych, którzy ciężko pracują i sami troszczą się o swoją przyszłość - a mieliby pod przymusem finansować skutki twojej głupoty.
A po drugie - państwo powinno premiować zachowania i zdarzenia społecznie pozytywne. Czyli premiować właśnie długoletnie pożycia małżeńskie, a nie samotne rodzicielstwo, premiować każde posiadanie dzieci - nie tylko w rodzinach biednych lub wręcz patologicznych ale we wszystkich. W rodzinach zdrowych i zamożnych nawet bardziej, gdyż to właśnie w nich dzieci mają większą szansę na otrzymanie starannego wychowania i wykształcenia, a więc będą w przyszłości bardziej wartościowymi członkami społeczeństwa.
A przede wszystkim premiować i egzekwować odpowiedzialność. Volenti non fit iniuria, chcącemu nie dzieje się krzywda, jak słusznie zauważył Ulpian już ponad dwa tysiące lat temu. Mówiąc prościej: człowiek jest kowalem swojego losu i jak sobie pościelisz tak się wyśpisz. Tylko egzekwując tą zasadę z żelazną konsekwencją można na dłużą metą w skali społeczeństwa upowszechnić postawę troszczenia się o to jak sobie w życiu "ścielimy".
A jak to osiągnąć? Właśnie przyjmując zasadę pieniężnego minimalnego dochodu gwarantowanego w miejsce setek szczegółowych świadczeń, często w naturze. Oraz wmontowanie premiowania pozytywnych społecznie zachowań w system podatkowy np. niższy podatek dla rozliczających się wspólnie małżonków i dalej idąca degresja stawki na każde kolejne dziecko. Rozwiązanie, na którym każdy zyskuje, a jednocześnie nie likwiduje bodźca dążenia do indywidualnego sukcesu - bo im kto więcej zarobi tym proporcjonalnie zyskuje bardziej.
Generalnie zbudowanie zasad tej drugiej gry – państwowej w taki sposób żeby nie była prostą odwrotnością pierwszej. Żeby eliminowała przegrane spowodowane pechem a nie wszystkie przegrane jako takie (a więc w większości z własnej winy). Żeby nagradzała zawsze postawy pozytywne, nawet jeżeli w ten sposób dawałaby wygrane osobom które poradziły by sobie i bez nich.
Na zakończenie jeszcze bajeczka, którą kiedyś gdzieś przeczytałem i teraz odtwarzam z pamięci. Jest taka pouczająca bajka dla dzieci o tym jak to w lecie pasikonik sobie wesoło przygrywał i skakał po łączce i naśmiewał się z pracującej w pocie czoła mrówki, która tymczasem zbierała zapasy na zimę. Po czym przyszła zima i mrówka w swej norce odpoczywała korzystając ze zgromadzonych zapasów a pasikonik zdechł z zimna i głodu. Oto nowa wersja tej bajki.
Przez całe lato pasikonik sobie wesoło brykał na łączce i uszczypliwie dogryzał mrówce, która w tym czasie pracowała w pocie czoła zbierając zapasy. Kiedy nastała zima pasikonik zwołał konferencję prasową i płacząc przed kamerami powiedział: patrzcie jaki jestem zmarznięty i głodny. Jestem bez środków do życia. Tymczasem ta samolubna mrówka siedzi na górze zapasów i nie chce się podzielić. Czy jest sprawiedliwe żeby całość naszych wspólnych dóbr znajdowała się w rękach mrówek? Czy możemy dopuścić żeby mrówki w cieple opychały się frykasami podczas gdy pasikoniki umierają na ulicach? Domagam się sprawiedliwości! Jedzenie dla wszystkich! Precz z egoizmem mrówek!
Media oczywiście podchwyciły temat rozpisując się o kłującym w oczy bogactwie mrówek i opisując ze szczegółami straszną dolę pasikoników. Wielu mądrych publicystów rozmawiało w telewizji o palącym społecznym problemie pasikoników i sposobie ich rozwiązania. W końcu rząd przedstawił projekt ustawy "O sprawiedliwym podziale dóbr oraz ulżeniu ciężkiej doli pasikonika".
Na mocy postanowień ustawy policjanci zaczęli robić naloty na mrówcze norki, połowę mrówek wyrzucono z domów, które zajęły pasikoniki, konfiskowano też mrówkom zapasy zostawiając tylko minimum niezbędne do przeżycia a resztę dawano pasikonikom. Pasikoniki w cieple i z pełnym brzuchem doczekały wiosny.Tylko następnego lata wszyscy się dziwili czemu na łące jest tak mało mrówek i prawie żadna z nich nie pracuje...
Z wykształcenia prawnik i politolog. Z zawodu specjalista organizacji zarządzania procesowego i zarządzania projektami. Z zamiłowania samorządowiec i publicysta. Radny miasta Gdyni, ekspert Fundacji Republikańskiej, przewodniczący Zarządu Powiatowego PiS w Gdyni. Zamierzam kandydować na urząd prezydenta miasta Gdyni.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka