Uczyć można się od wszystkich, a szczególnie warto od mistrzów. W rozgrywaniu politycznych szachów komuniści niewątpliwie byli mistrzami. Również obecny polski rząd mógłby się czegoś od nich nauczyć. Konkretnie wykorzystania do realizacji swoich celów… betonu.
Beton międzynarodowy
Jeżeli coś łączyło wszystkich kolejnych sowieckich satrapów od Chruszczowa (a nawet od Stalina) do Gorbaczowa to między innymi to, że zawsze znalazły się na Zachodzie opiniotwórcze kręgi traktujące ich jako reformatorów i ugodowców. Natomiast za plecami owych ugodowych i reformatorskich przywódców czaić się miał straszny partyjno-wojskowo-bezpieczniacki „beton”, który tylko czekał żeby przy najbliższej okazji przejąć władzę. Kolejni przywódcy sowieccy pasowali do tej kliszy w mniejszym lub większym stopniu, ale nie przepuszczali okazji, aby – o ile nie stało to w sprzeczności z ważniejszymi celami politycznymi – wykonywać gesty mające taki wizerunek utwierdzić.
Z takiej optyki płynęły bowiem całkiem realne korzyści polityczne dla światowego komunizmu. Jeżeli bowiem przyjąć za prawdziwy obraz przywódcy ZSRR jako pragmatycznego reformatora mającego dużo dobrej woli, ale stale zagrożonego przewrotem ze strony „betonu”, frakcji siłowej czy jak ją tam nazwać – wówczas oczywistym błędem było wywieranie zbyt daleko idących nacisków, przykręcanie śruby czy zaostrzanie stosunków. Błędem było prowadzenie aktywnej pomocy finansowej czy militarnej dla krajów walczących z czerwonym imperium, błędem było wywieranie presji ekonomicznej. Krótko mówiąc błędem było wygrywanie bitew zimnej wojny, gdyż prowadzić to mogło jedynie do upokorzenia i osłabienia ekipy rządzącej na Kremlu a co za tym idzie zwiększało niebezpieczeństwo przejęcia władzy przez ów straszny „beton”. A z tym wiązałoby się ryzyko nuklearnej wojny światowej. Nie ma nic gorszego niż nuklearna wojna światowa, więc jeżeli utrzymanie aktualnego władcy ZSRR na stołku miało jej zapobiec warto było wiele dla tego celu poświęcić – udzielając komunistom pomocy gospodarczej, kredytów, ograniczając pomoc dla krajów trzeciego świata walczących z komunistycznymi przewrotami i partyzantkami, czy wreszcie ograniczając pomoc dla ruchów wolnościowych w czerwonym imperium.
Takie błędne (czy może wręcz obłędne) podejście było niewątpliwie jedną z przyczyn, dla których system tak niewydolny gospodarczo i tak beznadziejny jako sposób zarządzania państwem jak komunizm przetrwał długie kilkadziesiąt lat. Odwołując się do słynnej metafory Józefa Mackiewicza - bajka o reformatorskim szefostwie i czającym się na władzę „betonie” była jedną z metod, którymi komunistyczna kobra hipnotyzowała swoje ofiary – podczas gdy należało po prostu wziąć porządny kij i zdzielić ją przez łeb. Tego kopernikańskiego przewrotu w światowej polityce dokonał Ronald Reagan, który trafił na akurat autentycznie nastawionego reformatorsko genseka, pomimo to ostro „docisnął” politycznie Związek Radziecki – i efekt znamy. Bynajmniej nie było nim przejęcie władzy przez komunistyczny „beton” i zahamowanie pierestrojki (jak wieszczyli ówcześni zachodni krytycy Reagana).
Beton krajowy
Niemal identyczny sposób prowadzenia polityki przez zastosowanie „betonowego” straszaka mogliśmy obserwować kilkanaście lat temu w Polsce. Był to bowiem jeden z głównych elementów legendy budowanej przez stronę komunistyczną i ochoczo podchwyconej przez część solidarnościowej opozycji. Oto bowiem Jaruzelski, Kiszczak i ich ekipa mieli być we władzy skrzydłem reformatorskim, zagrożonym oczywiście przez nic innego tylko „beton”. „Beton”, który tylko czekał na okazję żeby wyprowadzić czołgi na ulicę, a kto wie może i wezwać na pomoc czołgi z czerwoną gwiazdą. Dlatego we wspomnieniowych książkach Jacka Kuronia, czy wywiadzie-rzece Bronisława Geremka na temat roku 1989 (czy może raczej rozmowie-rzece z Jackiem Żakowskim) bardzo często pojawia się motyw świadomości ogromnej odpowiedzialności – żeby nie przeszarżować z żądaniami. Operacja likwidacji komunizmu musiała przebiegać super ostrożnie, a przez to super wolno bo w przeciwnym razie pucz rozsierdzonego „betonu” wszystko by zaprzepaścił. Jak ognia należało unikać wytworzenia choćby cienia podejrzeń w aparacie komunistycznym, iż jego przedstawicieli w nowo konstruowanej Polsce czeka cokolwiek innego niż kariery w biznesie, w mediach i w polityce (i jak pokazała historia, faktycznie aparat komunistyczny nie miał się czego obawiać).
Co więcej skoro Jaruzelski i Kiszczak wnosili w politycznym wianie pacyfikację betonu komunistycznego, zobowiązywali tym samym ówczesnych liderów Solidarności do wzajemności. Beton komunistyczny był fikcją.. Oczywiście istnieli komuniści jeszcze bardziej twardogłowi niż Jaruzelski, natomiast zupełną fikcją było przewidywanie jako realnej możliwości ich wystąpienia przeciw generałowi w sile pozwalającej na skuteczny coup d’etat. Tak jak swego czasu w partii konkurowali puławianie i natolińczycy, tak jak Gomułka miał swojego Moczara – tak Jaruzelski mógł się cieszyć murowaną (wręcz „betonową” właśnie) wiernością wojska, a co za tym idzie również przenikniętego przez wojsko aparatu partyjnego i służb. Natomiast „beton” niepodległościowy faktycznie istniał (tylko tradycyjnie występował pod inną nazwą – „ekstremy”) i został dość skutecznie odsunięty od wpływu na bieg wydarzeń w nowej Polsce, głownie za sprawą swoich byłych kolegów z opozycji.
To wreszcie lęk przed komunistycznym „betonem” był jednym z głównych motywów dla których Jaruzelski został wybrany na prezydenta głosami posłów OKP, dla którego Mazowiecki z uporem maniaka trzymał w rządzie komunistycznych ministrów resortów siłowych, dla którego wreszcie Polska długie dwa lata miała parlament tylko w 1/3 wybrany w wolnych wyborach. Zabrakło naszego polskiego Reagana, który zamiast słuchać bajek o „betonie” zdzieliłby komunistycznego węża w łeb.
Beton współczesny
Te dwie powyższe opowieści przytoczyłem nie bez powodu. Metoda uprawiania i postrzegania polityki „na betona” pozostaje bowiem nadal współcześnie aktualna. Co więcej współczesny polityczny „beton” często nie jest wyimaginowany, tylko istnieje naprawdę i czeka na uruchomienie w stosownym momencie. Prześledźmy to na przykładzie naszego zachodniego sąsiada. Oto całkiem niedawno mogliśmy w prasie przeczytać doniesienia o szykowanym przez rząd niemiecki kompromisowym sposobie rozwiązania problemu tzw. Centrum Przeciw Wysiedleniom, który polega z grubsza rzecz biorąc na budowie... centrum przeciw wysiedleniom tylko takiego trochę łagodniejszego i pod zmienioną nazwą (aczkolwiek z przedstawicielami Związku Wypędzonych we władzach).
Gdyby taka propozycja padła ze strony niemieckiej jako pierwsza, byłaby pewnie oprotestowana równie gorąca jak oryginalna propozycja Związku Wypędzonych. Co innego jednak, gdy pada jako propozycja kompromisowej, łagodnie nastawionej kanclerz Merkel. Przecież wszyscy wolimy łagodnie uśmiechniętą twarz Pani kanclerz i nie chcielibyśmy żeby zza niej wyglądnęła zdecydowanie mniej dla Polaków sympatyczna twarz Eriki Steinbach. Tak więc mamy koncyliacyjnie nastawioną Angelę Merkel starającą ugrać dla Niemców co niemieckie – i czyhający „beton” w postaci Związku Wypędzonych, którego przewodnicząca jest bądź co bądź ważnym politykiem partii rządzącej.
Każda propozycja rządu niemieckiego będzie bardziej strawna po skontrastowaniu jej z ostrzejszymi propozycjami Eriki Steinbach. Dlatego Steinbach jest dla rządu Merkel bardzo wygodna. Z jednej strony niemieckie kręgi oficjalne odcinają się od Związku Wypędzonych, z drugiej pozostaje on ważnym elementem sceny politycznej a Steinbach dopuszczana jest do kierowniczych kół CDU.
Spójrzmy z tej perspektywy na działalność Powiernictwa Polskiego – krytykowanego przez wielu za zbytni radykalizm w obronie polskich interesów. Przed pojawieniem się w politycznym krajobrazie Powiernictwa Polskiego mieliśmy sytuację, w których w kwestiach spornych takich jak wypędzenia czy zwrot majątków niemieckim właścicielom mieliśmy stanowisko skrajne Związku Wypędzonych i innych radykalnych organizacji niemieckich a z drugiej strony za skrajne musiało uchodzić stanowisko polskiego rządu artykułującego polski interes. Jak nie trudno się domyśleć między tak ustawionymi „skrajnościami” dochodzimy do propozycji „kompromisowej” lokującej się zazwyczaj w okolicach stanowiska rządu niemieckiego.
„Beton” niemiecki w tym dyskursie był znakomicie reprezentowany i to w kilku odcieniach twardości – od Związku Wypędzonych, przez Powiernictwo Pruskie aż po partie neonazistowskie takie jak NPD (którego lider ostatnio zażądał przyłączenia do Niemiec Szczecina, Gdańska i Wrocławia). W takiej sytuacji przez samo swoje istnienie i aktywność publiczną Powiernictwo Polskie przywraca elementarną równowagę dyskursu o problemach polsko-niemieckich. I tak nie jest to równowaga pełna – na przykład w Polsce żadne nawet najbardziej marginesowe ugrupowanie nie żąda przyłączenia do naszego kraju prasłowiańskich ziem Serbów Łużyckich czy innych Słowian połabskich. Tymczasem NPD, której lider wzywa do oderwania części terytorium Polski, jest partią uzyskującą wyniki ok. 10% w wyborach do niektórych landtagów i dotowaną z budżetu niemieckiego państwa.
Podchodząc z pełnym zrozumieniem do potrzeby wypracowywania kompromisów nie można nie zapominać, że do kompromisów się dochodzi a nie od nich wychodzi i że jak każde inne narzędzie polityki powinny być traktowane jak narzędzie właśnie a nie cel sam w sobie. Warunkiem dobrego dla Polski kompromisu w stosunkach polsko-niemieckich jest przyjęcie przez naszą stronę za punkt startowy jasno wyartykułowanego polskiego interesu narodowego. Musi więc znaleźć się ktoś, kto ów interes twardo i stanowczo wyartykułuje, nieraz nawet może balansując na granicy przejaskrawienia i radykalizmu – dając tym samym czynnikom oficjalnym punkt odniesienia i alibi dla twardej postawy negocjacyjnej. Mówiąc krótko dla prowadzenia skuteczniejszej polityki Polska potrzebuje swojego „betonu”.
W obszarze stosunków polsko-niemieckich taką rolę upatrzyło sobie Powiernictwo Polskie i zaryzykowałbym twierdzenie że spełnia ją jak na swoje możliwości znakomicie. Czego nie można powiedzieć o obecnym polskim rządzie, który zamiast na wzór strony niemieckiej prowadzić koronkową politykę utrzymywania „betonu” w ciągłym odwodzie jako potencjalnej możliwości do wykorzystania i jako stałego punktu odniesienia – nasz rodzimy „beton” stara się maksymalnie wyciszyć i zdezawuować.
To gorzej niż zbrodnia – to błąd. Skuteczny mąż stanu powinien pamiętać, że nic tak nie ułatwia prowadzenia polityki jak stojący za plecami kawał solidnego „betonu”.
Z wykształcenia prawnik i politolog. Z zawodu specjalista organizacji zarządzania procesowego i zarządzania projektami. Z zamiłowania samorządowiec i publicysta. Radny miasta Gdyni, ekspert Fundacji Republikańskiej, przewodniczący Zarządu Powiatowego PiS w Gdyni. Zamierzam kandydować na urząd prezydenta miasta Gdyni.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka