Marcin Horała Marcin Horała
94
BLOG

Przebłysk polityczności

Marcin Horała Marcin Horała Polityka Obserwuj notkę 1

Zacznę od mocnego pytania: czy na poziomie lokalnym mamy do czynienia z polityką? To oczywiście zależy od interpretacji tego, czym jest polityka. Jeżeli jednak przyjrzymy się jej klasycznym definicjom od mega-idealistycznej arystotelesowskiej polityki jako roztropnej troski o dobro wspólne po do bólu realistyczej schmitteańskiej polityki jako procesu pokonywania wrogów przy pomocy sojuszników – to również na poziomie miasta polityka występuje. Pytanie tylko gdzie, bo patrząc na nudne obrady Rady Miasta, na zupełną rachityczność prowadzonej na forum rady debaty publicznej można by zaryzykować stwierdzenie, że lokalna polityczność może i gdzieś istnieje, ale na pewno nie na forum Rady Miasta. Tymczasem podczas ostatniej sesji mieliśmy do czynienia z krótkim przebłyskiem polityczności.

Mam na myśli oczywiście nie sesję zwyczajną, na której właściwie nic się nie działo, tylko sesję zwołaną po niej na wniosek grupy radnych. Jedynym punktem programu owej sesji „nadzwyczajnej” była informacja pana prezydenta na temat działań podjętych przez lokalną władzę dla łagodzenia skutków kryzysu. W sumie mieliśmy prawie dwugodzinną debatę z osobistym udziałem pana prezydenta, debatę na ważny dla miasta temat, debatę w której wyraźnie zarysowało się pole kompromisu, ale i pole sporu odnośnie kierunków miejskiej polityki. Mieliśmy więc wreszcie na sesji Rady Miasta kawał porządnej lokalnej polityki. Wbrew powszechnemu atawizmowi, który słowa „polityka”, podobnie zresztą jak „partia”, każe traktować jak obelgę, było to bardzo pozytywne wydarzenie.

Uzasadnienie, dlaczego wystawiam tak pozytywną ocenę, wymaga zarysowania szerszego tła problemu. Otóż u podstaw leży wyraźna dysproporcja sił między władzą wykonawczą a uchwałodawczą na poziomie lokalnym. Z jednej strony władza wykonawcza to grono zawodowych polityków, mających czas i zasoby materialne na prowadzenie lokalnej polityki, dysponujących na swoje usługi potężnym zapleczem merytorycznym w postaci Urzędu Miasta oraz posiadających instrumenty (rozdawanie nagród i odznaczeń, przetargi, organizacja imprez itp.) do tworzenia silnego poparcia, a z czasem wręcz klientelizmu wśród lokalnej elity gospodarczo-społecznej. Z drugiej strony władza uchwałodawcza to grono amatorów, czerpiących środki na utrzymanie z normalnej działalności zawodowej, dysponujących na sprawy lokalnej polityki kilkoma godzinami w tygodniu wykradzionymi rodzinie i pracodawcom, wreszcie bez jakiegokolwiek zinstytucjonalizowanego zaplecza organizacyjnego czy merytorycznego. Ba, nawet ich zupełnie elementarne zaplecze biurowe w postaci biura Rady Miasta bezpośrednio podlega służbowo zwierzchniości władzy wykonawczej.

W dawnych, dobrych czasach w konstrukcję władz gminnych wbudowany był jeden mechanizm, który dość dobrze równoważył ową dysproporcję sił – wybór zarządu gminy przez radę, a więc wybór władzy wykonawczej przez uchwałodawczą. Co za tym idzie, możliwość dokonania przez radę gminy zmiany wójta/burmistrza/prezydenta w trakcie kadencji. To powodowało, że prezydent musiał stale zabiegać o względy radnych miasta, musiał traktować ich po partnersku, wreszcie główne kierunki miejskiej polityki musiały powstawać przynajmniej przy współudziale radnych. Radni lekceważeni, radni traktowani jak maszynka do przegłosowania gotowych rozwiązań suflowanych przez urząd, mogli po prostu się zbuntować i wymienić prezydenta na bardziej skłonnego do współpracy. Zaplecze władzy w radzie miasta nie mogło być traktowane przez prezydenta batem – grono dysydentów we władnym obozie mogło zawsze wspólnie z opozycją zmontować nową większość z nowym składem zarządu. To wszystko powodowało, że pomimo dysproporcji materialno-organizacyjnej, lokalna władza uchwałodawcza i wykonawcza znajdowały się w stanie względnej równowagi, a rada miasta była areną realnego ucierania się kierunków lokalnej polityki.

Niestety, na fali bezrefleksyjnego populizmu ten względnie zrównoważony system został zburzony poprzez mechaniczne dodanie bezpośrednich wyborów wójta/burmistrza/prezydenta bez jakiegokolwiek wzmocnienia organizacyjnego i materialnego władzy uchwałodawczej. Otwarta została szeroka droga do hegemonizowania rady miasta przez prezydenta, które to zjawisko możemy w Gdyni oglądać w pełnej krasie.

Aby powstała ta mieszanka wybuchowa, konieczny jest jednak jeszcze jeden składnik. Chodzi o słabość lokalnych mediów, ich częste uzależnienie od lokalnych władz, wreszcie brak tradycji społecznego zainteresowania sprawami lokalnej wspólnoty politycznej – a co za tym idzie, brak zainteresowania lokalnych mediów tą tematyką. To powoduje, że w lokalnej gazecie można przeczytać artykuł na kilka szpalt o tym, że gdzieś się wałęsał po ulicy wściekły pies, albo że gdzieś się przewróciło drzewo i zniszczyło płot – a posiedzenie rady miasta jest zbywane malutkim artykulikiem na fefnastej stronie albo w ogóle ignorowane.

Kolejną, w łańcuchu konsekwencji, jest sytuacja, w której jedyną postacią lokalnego życia politycznego która ma klucz do społecznej rozpoznawalności jest sam prezydent. Korzystając z możliwości takich jak opłacany z publicznych pieniędzy rzecznik prasowy i biuro promocji, budżet na organizację imprez, czy chociażby zupełnie prozaiczne przecinanie wstęgi na oddawanych do użytku miejskich inwestycjach – staje się samotnym aktorem na lokalnej scenie. Nie dość że sam błyskawicznie zyskuje publiczną rozpoznawalność, to jest to rozpoznawalność związana z działaniami zupełnie nie-kontrowersyjnymi, powszechnie akceptowanymi i kojarzonymi pozytywnie. Taki Palikot na scenie ogólnopolskiej żeby się przebić w mediach, musi wystąpić z gumowym penisem albo świńskim ryjem. Prezydentowi miasta zamiast świńskiego ryja wystarczą nożyczki do przecinania wstęgi. O ile wiele osób gumowy penis może zrazić, nie ma chyba osób, które zniesmaczyłyby się albo oburzyły tym, że wybudowano nową drogę albo basen. Mało tego - prezydent w ten sposób może nie tylko promować siebie, ale również innych. Staje się więc lokalnym dysponentem prestiżu.

Chyba już Państwo widzą, że te wszystkie okoliczności powodują zupełne odwrócenie sytuacji. Teraz to nie prezydent musi zabiegać o poparcie na forum rady miasta – to większość radnych musi zabiegać o poparcie u prezydenta. To owo poparcie daje miejsce na liście firmowanej lokalną super-marką, daje dostęp do kasującego konkurencję zaplecza materialnego i organizacyjnego, daje wreszcie łaskawość lokalnego ośrodka dystrybucji prestiżu. W Gdyni ów klientelizm na linii radny-prezydent został podniesiony do potęgi poprzez mechanizm „rozprowadzania” list przez prezydenta i wiceprezydentów. To są swego rodzaju „fałszywe lokomotywy”, które swoją popularnością przyciągają do listy głosy i wciągają do rady kandydatów notujących nieraz wręcz śmieszne wyniki, którzy walcząc bez dopingu wizerunkowego, przegraliby w wyborach z kretesem.

Takie podciąganie słabszych kandydatów przez silniejszych nie jest samo w sobie niczym zdrożnym i występuje w sposób naturalny w ordynacji proporcjonalnej – ale z zastrzeżeniem jednego ważnego elementu. Chodzi tu o dobór współpracowników, o to że mocny kandydat jako radny/poseł będzie miał potem za pomocnika owego „wciągniętego”. W wypadku list „Samorządności” nie ma o tym mowy; radny Szczurek, radny Stępa, czy radny Guć to absolutna fikcja – wiadomo, że złożą mandat w dniu wyboru. Wciągają więc nie pomocników, nie przyszłych kolegów klubowych. Wciągają swoich zastępców ds. podnoszenia ręki, nie kolegów, ale podwładnych. Wreszcie uderza masowa skala tego zjawiska – na pięć okręgów tylko w jednym lista nie była rozprowadzana przez osobę, o której z góry było wiadomo, że kandydowanie do rady miasta jest w jej wypadku fikcją. Tylko jedna lista na pięć była ciągnięta przez lokomotywę prawdziwą.

W większościowym klubie mamy więc grono radnych, którzy: mają absolutnie zerową osobistą pozycję polityczną i ich byt polityczny zależy nie tylko od znalezienia się na określonej liście, ale w dodatku od pociągnięcia owej listy przez odpowiednio silną lokomotywę, która następnie zwolni mandat. Prezydent nie musi ich dyscyplinować poprzez groźbę nie wpisania na listę, wystarczy że zagrozi, że nie da tej liście odpowiednio silnego kandydata na „jedynkę”! Dodajmy jeszcze, że są to zazwyczaj osoby całe życie bezpartyjne, albo posiadające zupełnie marginalne doświadczenie w partiach – a więc nieprzetarte w różnych „spółdzielniach”, „wycinankach”, nie posiadające elementarnych umiejętności gry politycznej, wreszcie nie posiadające nawet własnych, dobrze sprecyzowanych politycznych poglądów. Mamy więc grono radnych całkowicie zależnych od prezydenta na każdym możliwym polu od politycznego, przez materialne po intelektualne i całkowicie wobec prezydenta bezbronnych. Można powiedzieć, że w sensie politycznym po prostu nie istnieją. Zamiast radnego X na sali obrad siedzi epifenomen Wojciecha Szczurka. Nie wiem, czy znalazłby się filozof dość szalony, żeby stwierdzić, że epifenomen jest w stanie zając pozycję partnerską wobec bytu właściwego lub chociażby poddać go zupełnie elementarnej kontroli.

Osiągnęliśmy więc stan, w którym rada miasta nie zajmuje pozycji kreatora, ani współkreatora polityki miasta, ani nawet realnego kontrolera władzy wykonawczej. Rada staje się tylko Komitetem ds. Ubierania w Formy Prawa Lokalnego Decyzji Władzy Wykonawczej. Władza uchwałodawcza sprowadzona jest do roli podwykonawcy władzy wykonawczej. Pan prezydent ma od pilnowania porządku straż miejską, od sprzątania zarząd dróg i zieleni a od przegłosowywania jego decyzji radę miasta. Różnica w znaczeniu tych narzędzi jest taka, jak między kombinerkami a młotkiem. Mają trochę inną budowę i zastosowania, ale żadne nie może powiedzieć majstrowi, jak ma wykonywać swoja pracę. Stąd i zupełny brak inicjatywy uchwałodawczej czy nawet poprawkodawczej ze strony klubu Samorządności i bezlitosne tępienie takowej z kręgów opozycji. Tępienie nie na zasadzie, że dana propozycja zła – tylko, że sam fakt proponowania jakiejś uchwały czy poprawki, jest polityczną hucpą, „pisaniem na kolanie” i tak dalej. Mało tego – rzadko, bo rzadko, ale można w prywatnej rozmowie przekonać wysokiego urzędnika czy nawet prezydenta do takiego czy i innego działania – ale sformalizowanie takowego działania w formie uchwały rady miasta jest absolutnie niedopuszczalne. Przykładem chociażby studium komunikacyjnych uwarunkowań Śródmieścia, którego wykonanie zostało zlecone przez prezydenta mniej więcej w tym samym czasie, w którym anihilowano na sesji projekt uchwały zobowiązującej prezydenta do tego właśnie działania.

Planowy zanik rady miasta, jako lokalnego ośrodka politycznego, mordowanie prób przeforsowania czegokolwiek na sesji, ograniczanie nawet dyskusji poprzez bardzo restrykcyjny regulamin obrad jest po prostu mechanizmem reprodukcji i legitymizacji układu. Rada miasta nie ma być areną niechby i nie decydowania, ale choćby dyskutowania o kierunkach lokalnej polityki. Radny nie ma być współtwórcą, a niechby i recenzentem polityki miasta tylko lokalnym „załatwiaczem” który będzie antyszambrował po komórkach urzędu i „załatwiał” dla swojego okręgu, a to zasadzenie drzewka, a to postawienie znaku drogowego. Przy takim ustawieniu roli radnego radni należący do układu władzy są na starcie o kilka długości przed radnymi opozycji, z definicji pozbawionymi „wejść” w urzędzie – a z drugiej strony znikają z widoku elementarne wady radnych widmowych, wciąganych do rady za uszy. Ich niezdolność do formułowania samodzielnych wniosków na temat polityki miasta, nieumiejętność prowadzenia publicznej debaty, brak elementarnych umiejętności politycznych, nie będzie widoczna, jeżeli na radzie miasta nie będzie się owej polityki formułować i owej debaty prowadzić. Jeżeli rada miasta, jako ośrodek polityczny, będzie martwa.

Dlaczego mi się zebrało na opisanie tych zjawisk akurat w kontekście sesji „kryzysowej”? Dlatego, że sam fakt zaistnienia sesji i odbytej podczas niej dyskusji stanowi wyłom w opisanym wyżej mechanizmie. Oto nagle się okazało, że to jednak sesja rady miasta jest miejscem, gdzie będzie się dyskutowało ważny problem miasta. Co więcej, to z inicjatywy rady, a nie prezydenta. W ten sposób dzięki grupie radnych opozycji na chwilę rada przekroczyła zupełnie elementarny, minimalny próg podmiotowości politycznej. Nie, żeby zamachnęła się na funkcję decyzyjną, do tego konieczny byłby bunt części radnych „Samorządności”. Ale przez chwilę rada miasta uzyskała i skorzystała ze zdolności do wyznaczenia lokalnej agendy.

Nie jest dziełem przypadku, że akurat to wzbudziło wyraźną irytację pana prezydenta, że po raz pierwszy od dawna samodzielnie ruszył w pole, zgniatać retorycznych oponentów zamiast wysyłać harcowników z kolegium prezydenckiego. I ten wyłom w logice funkcjonowania lokalnego układu, to krótkie wybicie się rady miasta na minimalną choćby niepodległość, ten krótki przebłysk polityczności na radzie miasta był bardzo radosną okolicznością. Bo rada miasta jest ciałem w istocie swojej politycznym. Odarcie jej z polityczności, to po prostu odebranie jej życia. Mogliśmy więc przez dwie godziny zamiast martwego, pustego w środku truchła rady miasta obserwować jej żywe, ruszające się ciało.

Prezydent robił, co mógł i według postronnych obserwatorów zmiótł oponentów z PO z ringu (pochlebiam sobie, że ja podobno dotrzymałem pola), zwekslował dyskusję w kierunku osobistych wycieczek, połajanek i wzajemnych złośliwostek (merytoryczną część problemu zbywając w sumie rozpisanym na wiele zdań stwierdzeniem że nie ma tematu). W ogóle dwoił się i troił. Taktycznie oczywiście odniósł sukces – natomiast sam fakt odbycia się sesji i żywej na niej dyskusji, był strategicznym sukcesikiem opozycji. W monolitycznym systemie niepolitycznej rady miasta, niepolitycznej lokalnej polityki i prezydenta – wyłącznego aktora na lokalnej scenie pojawiła się mała ryska.

 

Z wykształcenia prawnik i politolog. Z zawodu specjalista organizacji zarządzania procesowego i zarządzania projektami. Z zamiłowania samorządowiec i publicysta. Radny miasta Gdyni, ekspert Fundacji Republikańskiej, przewodniczący Zarządu Powiatowego PiS w Gdyni. Zamierzam kandydować na urząd prezydenta miasta Gdyni.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Polityka