Zazwyczaj w czasie wyborów przypominamy sobie o księżach. Tak, właśnie, o księżach, a nie o samym Kościele.
Wielu polityków chętnie pokazałoby się na tym czy innym nabożeństwie, procesji czy spotkaniu w towarzystwie księży, aby zaprezentować swoją pobożność i cnotliwość, choć z samym Kościołem im nie po drodze i „klękać przed nim nie będą”. Siłą rzeczy wymusza to także refleksję nad naturą relacji między Tronem a Ołtarzem wśród samych wiernych/obywateli/wyborców*. Ostatnio zmierzył się z tym problemem bloger ukrywający się pod nickiem Ksiądz Busoni.
Z niektórymi jego tezami muszę się zgodzić. Bo czy księża są obywatelami gorszej kategorii, żeby zabraniać im posiadania własnych poglądów politycznych? Są pełnoprawnymi obywatelami, więc nie tylko mogą je mieć, ale wręcz powinni! Podobnie jak powinni, jak na dobrych obywateli przystało, zabiegać o dobro wspólnoty. A temu przecież (przynajmniej w teorii) służy polityka. Ksiądz Busoni uważa także, że ingerencja kleru może pozytywnie wpływać na jakość polityki przywracając jej kanon wartości. Także i z tą opinią należy się zgodzić. Od wieków jedynym, co chroniło poddanych przed hegemonią państwa (zmaterializowanej w osobie króla) były właśnie normy moralne na straży których stała religia. Każda twarda realpolitik, oderwana od określonego ładu politycznego zawsze obraca się przeciwko człowiekowi. W czasach dzisiejszego kryzysu wartości – jak trafnie stwierdza Ksiądz Busoni – istnieje potrzeba uformowania „sumienia społeczeństwa”, które wypominałoby coraz bardziej zachłannym rządzącym w jakich dziedzinach nie powinni ingerować. Ksiądz wreszcie powinien realizować swoją misję głównie we wspólnocie (o czym wielu duchownych zapomina) i dbać o jej kondycję moralną. Duszpasterz ma przecież za zadanie „paść dusze”, a wiec wskazywać im drogę, uczyć jak rozpoznać dobro i zło.
Zgoda, zgoda, zgoda!
Ale historia ukazuje nam, że zaangażowanie polityczne kleru często prowadziło do katastrofy. Można w tym miejscu wymienić liczne przykłady, od księdza Tiso po południowoamerykańskich duchownych fotografujących się z „Kapitałem” Marksa w jednej ręce i kałasznikowem w drugiej. Warto też przypomnieć jakie tarcia wywoływało w II Rzeczypospolitej opowiadanie się większości duchownych za Narodową Demokracją. Wiązanie się duchownych z polityką niemal z reguły szkodzi Kościołowi (hierarchicznemu i powszechnemu) i deprecjonuje jego dzieło. Teologia wyzwolenia formułowana przez niektórych księży z Ameryki Południowej nie jest już teologią, a dzisiejszy kryzys w hiszpańskim Kościele jest w dużej mierze zasługą poparcia udzielonego reżimowi gen. Franco. Warto zbadać kwestię szkód, jakie czynią wspólnocie kościelnej polityczne namiętności, szczególnie na naszym podwórku. Zapewne pojawią się (bardziej lub mniej słusznie) skojarzenia z ks. Tischnerem czy nawet kardynałem Wyszyńskim (dawniej określanym przez niektórych jako „czerwony”, o czym już dzisiaj się nie pamięta), ale to zaledwie wierzchołek góry lodowej.
„Kler bałamuci społeczeństwo wykorzystując swoją pozycję! Religia to opium dla mas! I zniewolenie!” – wykrzykują od niepamiętnych czasów antyklerykałowie. Tak, to może było za czasów pańszczyzny, ale nie w demokracji. A już szczególnie dzisiaj. Przyczyną masowej niechęci wielu młodych Polaków (i nie tylko) do Kościoła jest jego zaangażowanie polityczne. Niejeden ksiądz hołduje do dziś starym endeckim obyczajom i określając co jest dobre a co złe ucieka się do polityki, także w kazaniach. A statystyczny Polak (szczególnie młody) ma już polityki serdecznie dosyć. Głównie dlatego, że jest nią zewsząd zasypywany. Dzisiaj człowiek poszukuje raczej rozmowy, dobrej rady, wskazówek „jak żyć”, a nie wytyczania politycznych dróg. Jak wspomniał Ksiądz Busoni, dzisiejsze czasy odzierają ludzi z moralnego ładu pozostawiając ich nagich. I w większości zagubionych, wiecznie poszukujących. Dotyczy to w szczególności ludzi młodych, którzy dzięki „bezstresowemu wychowaniu” nie dostali żadnego pakietu wartości, których mogliby się trzymać lub choćby im zaprzeczyć. Do tego „zwykły, szary Polak” nie cierpi też polityków, „bo wszyscy są tacy sami”. W ciągu dwudziestu lat „budowania Polski” jeszcze jej nie wybudowali i zawiedli chyba wszystkich, których mogli zawieźć.
Osobiście uważam, ze w naszym społeczeństwie nie docenia się skali niewiary, czy może raczej religijnego zagubienia splecionego z tanim antyklerykalizmem, które charakteryzuje moje pokolenie. Wyraźnie podkreślam: Jedną z głównych przyczyn tego zjawiska jest polityzacja Kościoła. A przypadki można mnożyć. Do niedawna najbardziej soczystym i oczywistym przykładem był przecież osławiony ojciec Rydzyk. Dziś (w dużej mierze dzięki Tomaszowi Terlikowskiemu, który rozpoczął tą dyskusję) coraz bardziej staje się wiadome, że jest i druga strona Mocy, którą reprezentuje głównie krakowska kuria pod rządami kardynała Dziwisza**. Stąd już tylko krok do katastrofy. Bo skoro każdy polityk kłamie, a każdy ksiądz politykuje, to… Szczególnie zemści się to na księdzu kardynale. Przecież od prawej ręki „naszego papieża” mimowolnie wymagamy trochę więcej, prawda?
Po co księżom celibat? I po co im koloratki? I sutanny? Z tym pytaniem w dobie powszechnego kryzysu wartości zmaga się wielu duchownych. A odpowiedź, jak to zwykle bywa w podobnych sytuacjach, jest dość banalna. Czy żołnierz regularnie spędza noc z własną kobietą? Nie, jest skoszarowany. Dlaczego nie jest „kolorowy i modny”, jak chcieliby autorzy punkowych piosenek? Bo ma być skuteczny. Wojsko ma myśleć i działać jak jeden mąż, po to w wojsku panuje (a raczej panować powinna) surowa dyscyplina. A teraz spójrzmy na kler. Jest skoszarowany na plebaniach (kler diecezjalny) i w zakonach (kler zakonny). Jest umundurowany („mundur” po francusku to m. in. „habit”) i odizolowany od kobiet, żeby nie zaprzątał sobie głowy niczym poza służbą. No, właśnie, przecież bycie duchownym to przecież „służba boża”. Dlatego kler nie może myśleć tak jak sobie chce, tylko posłusznie wypełniać nakazy papieża i swoich bezpośrednich zwierzchników do których należy wykładnia Pisma Św. W przypadku zakonników dodać jeszcze można o regule. (Czy nie równie surowej jak wojskowe regulaminy?) Kler to de facto armia Boga na ziemi, uzbrojona wedle słów św. Pawła. Nie bez powodu w czasie krucjat powstały zakony rycerskie. Jest to rezultat licznych podobieństw i, naturalnie, potrzeby.
Do polityków należy królestwo ziemskie, doczesne, a do duchownych Królestwo Niebieskie, któremu się mają całkowicie podporządkować. Gdy zaczynają myśleć o polityce to zazwyczaj zapominają o tym, co jest ich rzeczywistą misją w życiu doczesnym. Warto o tym pamiętać.
_____
* Można być przecież obywatelem nie będąc wiernym. Albo biernym „oddawaczem” głosów, a nie świadomym swoich praw i obowiązków obywatelem.
Inne tematy w dziale Polityka