Współczesne filmy/książki często pokazują problem, ale nie pokazują żadnej alternatywy. Podobno sztuka ma pokazywać swoimi oczami świat, ale już go nie naprawiać. Być może, ale w ten sposób staje się bezrefleksyjna.
Na przykład możemy się dowiedzieć jak ciężko jest kobiecie, gdy ma męża alkoholika i jest bita. Ale nie dowiemy się już, że ta kobieta często broni swojego oprawcy, bo po prostu nie ma gdzie pójść. Jeśli istniałby wolny rynek (prawdziwy, nieograniczony licznymi koncesjami i podatkami) kobieta miałaby większą szansę znalezienia pracy i uwolnienia się od męża tyrana. Pracując miałaby też dużo więcej pieniędzy, za które musi opłacać przerost biurokracji ograniczającej wolny rynek. Wolny rynek jest więc jak najbardziej prokobiecy!
Te podatki w Polsce wynoszą około 50% dochodów (PIT, CIT, VAT, akcyza, ZUS, etc.) *.
W związku z tym kobieta, która żyje w szczęśliwym małżeństwie nie musiałaby pracować**, gdyż mąż mógłby ją utrzymać. Mężczyzna te 50% pieniędzy, które oddaje państwu mógłby oddać żonie. A tak kobieta musi pracować, by dołożyć swoje 50% do domowego budżetu (a drugie 50% do państwowego). Wolny rynek sprzyja więc wartościom konserwatywnym i jest de facto prorodzinny.
Kobieta, która chciałaby poświęcić się karierze a nie prowadzeniu domu, mogłaby za pieniądze, które oddaje państwu, wynająć pomoc domową. Tą pomocą domową mogłaby np. stać się kobieta, która musi pracować z powodów ekonomicznych, gdyż nie ułożyło jej się w życiu (nie zdobyła wykształcenia i ma męża tyrana).
Podsumowując kobieta dzięki wolnemu rynkowi zyskuje wybór. Nie musi jednocześnie pracować i zajmować się domem, choć oczywiście może robić to i to, jeśli zechce. Dodatkowo kobieta uniezależnia się ekonomicznie od mężczyzny i może od niego odejść, gdy ten nie zasługuje na nią.
Dlaczegóż więc napisałem w tytule, że to kobieta opłaca biurokrację, skoro zarówno ona i mężczyzna płacą równo po 50% podatku? Ano z powodów historycznych. Kobiety potrzebne były, by wytwarzać armaty, gdy mężczyźni ginęli na frontach. Po wojnie kobiety i mężczyźni mogliby znów robić coś pożytecznego (czyli nie ginąć na frontach, ani produkować armat). Można było kobietom pozwolić „wrócić do domów”. Mogły też dalej pracować zawodowo powiększając dobro narodu (oczywiście oprócz zajmowania się domem). Tego dobra byłoby dwa razy więcej***. Zapanowałby ogólny dobrobyt. Jednak jaki zysk miałaby władza z tego, że nagle pojawiło się dwa razy więcej towarów na rynku? Miałaby dwa razy więcej towarów za te same pieniądze. Jednak władza najbardziej obawia się utraty monopolu. Mało tego, by się utrzymać rezygnuje z części monopolu i daje je jakieś grupie w formie nadania. Do produkowania armat nie tylko były potrzebne kobiety, ale i scentralizowany przemysł. Zbiegło się to w czasie z rozdawaniem monopoli przemysłowi w postaci tworzenia różnych korporacji i agencji ograniczających wolny rynek. Z rozdania tych monopoli trudno się było wycofać, poza tym cały biznes był dosyć intratny. Nadwyżkę produkcyjną powstałą dzięki pracy kobiet w warunkach pokojowych najpierw przeznaczono na wyjście z kryzysu powstałego na skutek wojny. Potem można było przeznaczyć pracę kobiet na rozrost biurokracji i marnotrawstwo zasobów spowodowane brakiem konkurencji doskonałej****.
W krajach komunistycznych „kobiety wezwano na traktory”, by rozbić rodzinę i łatwiej indoktrynować pojedynczych członków. Czyli również w celu umocnienia monopolu władzy.
Emancypacja kobiet zamiast wyzwolić kobiety zmieniła tylko formę ich zależności. Wcześniej kobiety były zależne od mężczyzn, bo nie pracowały, potem bo wrosły podatki.
Feministki broniąc statvs qvo (jako opcja lewicowa) zachowują się jak pan feudalny, który bierze pod swoją kuratelę wasala, nie by go chronić a chronić swój monopol władzy. Vel jak mafioso, który „ochrania” knajpy ściągając z nich haracz. Włożenie przez kobietę rąk w tzw. prasę kobiecą w celu jej przejrzenia nabiera więc symboliki hołdu lennego.
Może więc pani Nelly Rokita zamiast tworzyć Partię Kobiet powinna wrócić do Platformy i naciskać męża i jego kolegów w celu bardziej agresywnych zmian podatkowych oraz bardziej agresywnego tłumaczenia wyborcom, że im to się opłaca. Że się zarabia… Tak na zdrowy rozsądek ; )
-----------------------------------------------------------------------
dla Czytelników, którzy od felietonów wolą konkrety i liczby:
*) w roku 2006 dzień wolności podatkowej przypadł na 24 czerwca, czyli pracujemy prawie pół roku na wizaże pani minister, na „hostessy” pana wicepremiera i jego pomagiera oraz na wirtualną benzynę tego ostatniego; dokładny wykaz z poprzednich lat - http://pl.wikipedia.org/wiki/Dzie%C5%84_Wolno%C5%9Bci_Podatkowej
**) oczywiście zajmowanie się domem też jest pracą; piszę „pracować” zamiast „pracować w inny sposób niż prowadzenie własnego domu” tylko dla klarowności wywodu
***) w ujęciu ekonomicznym jako ilość wytworzonych towarów i usług; abstrahuję od tego, że zajmowanie się domem jest też dobrem, co prawda nie wycenianym przez ekonomistów, aczkolwiek np. wychowywanie dzieci przez matkę a nie przedszkole jest bezcenne
****) podatki w USA rok 1910 – 5%, 1920 – 11.6% - czyli ponad dwa razy więcej po I Wojnie Światowej i utrzymują się mimo pokoju – 1930 – 11.2%, by już w 1940 osiągnąć 17.60 a po II wojnie 1950 – 24.6%, co prawda podatki w USA nie osiągnęły 50% więcej tylko 31.6% (2006), ale zawsze wojna była pretekstem do podwyższania podatków a pokój nigdy nie był pretekstem ich obniżania; ponadto republikanie ciągle prowadzą sobie wojenki i nikt mi nie wmówi, że są gospodarczymi liberałami, podobnie jak mi nikt nie wmówi, że demokraci są pacyfistami, bo wojna bardzo zgrabnie wpisywała się w New Deal Roosvelta i gospodarkę popytową, zresztą Clinton też coś bombardował dla odwrócenia uwagi od ust swojej hostessy, która niezbyt dokładnie je wytarła – więcej na http://www.taxfoundation.org/news/show/52.html i w „Roku 1984” Orwella
"The market is a democracy in which every penny gives a right to vote." [Ludwig von Mises]
"The battle is a democracy in which every sword gives a right to vote." [Jerzy hr. Ponimirski]
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka