Jak w Misiu – nikt nie wie i dlatego nie zapyta.
Podobno ostatnio był szczególnie potrzebny, bo były żniwa. Ciekawe, że chłop orał, siał i zbierał bez pomocy rządu a wbrew kaprysom pogody i jakoś mu się to udawało. Podobno znów mają być nowe wybory. Nawet jeśli one się odbędą i inna ekipa przejmie władzę, to zostanie powołany minister rolnictwa i jemu podobni.. Chciałbym się zastanowić, po co on jest nam potrzebny i czy przypadkiem nie szkodzi więcej niż pomaga. Ponieważ z interwencjonizmem państwowym jest jak z puszką Pandory, to swoimi dywagacjami dotknę też innych ministerstw. Nie chodzi mi tu też o konkretnego człowieka, a raczej o system. I nie chodzi mi tylko o Polskę, ale o cały świat.
Więc po co jest minrol?
A no potrzebny jest m. in. do skupu interwencyjnego. Jakiś czas temu znów był problem z tzw. „świńską górką”. Jeśli państwo generuje sztuczny popyt to wiadomo, że powstanie nadwyżka towaru, której nie byłoby na wolnym rynku. Rozwiązaniem tego problemu jest oczywiście kolejny skup, utwierdzający rolników w przekonaniu, że warto produkować żywca, bo i tak jakiś frajer go kupi. Nadwyżki zalegają w chłodniach – generują kolejny koszt. A potem są rozdawane krajom trzeciego świata [jak ktoś woli barwniejszą stylistykę, polecam Polactwo Ziemkiewicza] – exvicepremier ostatnio wojażował w tej sprawie do Konga (jeśli dobrze pamiętam), bo jak powiedział „my żywności mamy pod dostatkiem i nie wiem, dlaczego nie mielibyśmy się podzielić”.
Ale wiadomo my (jako Polactwo) jesteśmy narodem specjalnej troski, więc wolałbym przyjrzeć się bliżej jak wygląda kwestia stabilizacji rynku rolnego w jakimś wolnym kraju. Weźmy np. stabilizację ceny pszenicy w USA w okresie Wielkiego Kryzysu.
Ceny pszenicy spadły. (Spadły też ceny innych towarów na skutek ich nadwyżki powstałej z kolei na skutek niskich stóp procentowych i tzn. przeinwestowania a w zasadzie lumpeninwestowania [malinvestment], (mimo że istniała prohibicja). Jednak rząd stwierdził, że rynek nie może naprawić błędów tegoż rządu i zaczął się cyrk. Ja jednak nie chcę tu omawiać teorii cyklu koniunkturalnego w wersji szkoły austriackiej, czy jak kto woli „keynesowskiej spirali dobrobytu”, a inne spirale wywołane przez rząd (również w jego mniemaniu dobrobyt przybliżające), które są niczym innym jak dodatnimi sprzężeniami zwrotnymi – z gruntu rzeczy niestabilnymi. Aczkolwiek omówienie tej teorii byłoby ciekawe ze względu na zamęt na rynkach finansowych). Rząd wymyślił sobie, że udzieli tanich kredytów rolnikom, by mieli za co żyć i nie musieli sprzedawać zboża, co skutkowałoby dalszym obniżeniem ceny. Jednak ceny spadały, bo rząd inwestował w rolników. Rząd zdecydował się na skup interwencyjny. Rządowi udało się jakiś czas utrzymać cenę wyższą od rynkowej. Ale skoro ceny przestały spadać rolnicy jeszcze bardziej zwiększyli areały. Więc w następnym roku ceny jeszcze bardziej spadły. Rząd zaczął pouczać rolników, że dla własnego interesu powinni ograniczyć produkcję, samemu nie ograniczając subsydiów. Następnie rząd miał pecha, bo produkcję zboża zwiększyły Rosja i Argentyna (Rosja prawdopodobnie ograniczyła swoje zapędy kolektywizacyjne). Zdesperowany rząd w końcu sprzedał zboże na rynku światowym, jeszcze bardziej obniżając cenę (niech też inni pocierpią). A resztę oddał Czerwonemu Krzyżowi (sic!). I w ten sprytny sposób 300 milionów baksów poszło się kochać (łącznie z kosztem stabilizowania ceny bawełny). [Tak było przynajmniej wg Rothbarda – America’s Great Depression]. (W tym samym czasie stabilizować ceny pszenicy próbowała też II RP – Motyw ten wykorzystał Dołęga-Mostwowicz - minrol Jaszuński z Kariery Nikodema Dyzmy obligacjami państwowymi wymyślonymi przez tego kanalię Kunika starał się ratować klęskę urodzaju). A byłbym zapomniał. W międzyczasie rolnicy w niektórych stanach zaczęli strajkować. Ponieważ nie wszyscy byli solidarni, strajkujący urządzili blokady dróg – głównie po to, by blokować transport towarów rolnych.
Jak możemy to nazwać? Amerykactwo? W restauracjach w Stanach jest zwyczaj, że rozpakowanego produktu żywnościowego nie zostawia się w lodówce do dnia następnego, mimo że nic by mu się nie stało. Jednak w razie „zatrucia” klienta winę będzie ponosił producent a nie właściciel knajpy, bo jak udowodnić, że przez noc żywność była trzymana w odpowiednich warunkach. A wiadomo jak oni się lubią sądzić, o byle co. Wygląda to tak, że „Polactwo” zabiera szynkę, z której odkrojono jeden plasterek (bo wyrzucenie byłoby strasznym marnotrawstwem), idzie do domu i spotyka bezdomnego. Jako dobry Samarytanin chce dać bezdomnemu szynkę, a on odpowiada, że odpadków nie będzie jadł.
A tak ogólnie to niesamowite, prawda? Toczka w toczkę. Czy nie moglibyśmy się uczyć na cudzych błędach? A może ten cudzy błąd jest tylko instruktażem jak robić przewałkę na wielką skalę, do tego zrobić to w sposób łatwy do akceptacji – w końcu chodzi o żywność. Jednak w wersji bardziej drastycznej to państwowa interwencja może okazać się przyczyną głodu, jak to miało miejsce na Ukrainie. Wg Orwella trudne do zaakceptowania byłoby marnowanie nadmiaru sił wytwórczych poprzez produkowanie ogromnych ilości towarów a następnie ich palenie – otóż nie, jeśli w sukurs przyjdzie choroba szalonych krów (choć w U.S.A rolnicy sami palili zboże by podnieś cenę). Choć ostatnio do łask wróciła pryszczyca. Zaraza może doprowadzić do głodu jak np. w Irlandii, ale oni nie dywersyfikowali swojego menu i jedli głównie ziemniaki. (Oczywiście Orwell jako typowy socjaldemokrata zakłada, że musi być nadwyżka siły roboczej, ale o tym za chwilę). Jeśli jesteśmy przy chorobach to z całego ministerstwa potrzebny jest jedynie nadzór weterynaryjny, by mieć jakąś gwarancję, że podczas jedzenia mięsa człowiek zarazi się chociażby włośnicą. (Aczkolwiek można wyobrazić sobie wolny rynek firm weterynaryjnych oferujących badanie mięsa). W Eurolandzie doszło też do stabilizacji rynku wina. Dopłaty dla rolników francuskich spowodowały nadwyżkę ilości winnic, więc Bruksela musiała interweniować wprowadzając dopłaty za ich likwidowanie (amerykański patent na stabilizację cen 1930-32 się nie udał, bo plantatorzy nie chcieli płacić opłat stabilizacyjnych, dodatkowo rząd w imię prohibicji zakazał produkcji ekstraktu z winogron). Zresztą uzasadnienie interwencjonizmu jest często takie same, że cały świat tak robi. A bo mnie kolega namówił. A jak kolega ci każe wyskoczyć z okna? Ale ludzie z nieznanych mi powodów łykają takie infantylne tłumaczenie.
W Polsce natomiast „Agencja Rynku Rolnego informuje, że z dniem 14 lipca 2007 r. wchodzą w życie przepisy ustawy z dnia 15 czerwca 2007 r. o zmianie ustawy o organizacji rynku mleka i przetworów mlecznych oraz niektórych innych ustaw (Dz. U. Nr 115, poz. 794), które przewidują możliwość zrzekania się IIR w zamian za rekompensatę finansową .” Być może rząd stwierdził, że w Polsce mleka jest za dużo…
Jak widać na powyższych przykładach regulacja cen za pomocą skupów interwencyjnych oznacza de facto ich rozregulowanie. Jednak rząd ma w zanadrzu inne poważne instrumentarium – cenę maksymalną. Dla wyrazistości przykładu zostajemy przy mleku.
„Jeśli rząd chce umożliwić biednym rodzicom dawanie dzieciom więcej mleka [pisze von Mises w Planned Chaos] musi go kupić po cenie rynkowej i sprzedać biednym ludziom po cenie zaniżonej, stratę rekompensuje sobie podatkami. [Ale podobny wariant już omawialiśmy powyżej]. Ale rząd po prostu ustala cenę mleka poniżej rynkowej, a wynik jest odwrotny od zamierzonego. Część producentów – by uniknąć strat – przestaje produkcji lub sprzedaży mleka. Będzie więc mniej mleka niż więcej. Rząd interweniował, bo uznał mleko za artykuł pierwszej potrzeby, a nie dlatego że chciał ograniczyć podaż.” I teraz zaczyna się prawdziwa zabawa – tak uwielbiana przez keynesistów „spirala dobrobytu” (co prawda w wersji nie monetarno-kredytowej), perpetvm mobile chaosu. Bo rząd, jeśli nie wycofa się z patologicznego pomysłu może zrobić tylko jedno. Otóż ustala cenę maksymalną na wszystkie środki produkcji mleka, potem środki do produkcji środków produkcji i tak ad infinitvm czy raczej ad absvrdvm. Podobnie jak podczas skupu interwencyjnego, tak że w tym przypadku powstaje swoiste dodatnie sprzężenie zwrotne – proces jest niestabilny.
Uzupełnienie przykładu można znaleźć w Podstawach ekonomii Czarnego, który dodaje taką możliwość racjonowania produktu jak wprowadzenie systemu kartkowego lub po prostu odstanie go w kolejce. Pojawia się też czarny rynek, bo niektórzy producenci nie poddadzą się woli państwa i będą sprzedawać towar po cenie rynkowej. (Z przyczyn propagandowych sprzedaż usług medycznych po cenie zbliżonej do rynkowej nazywane jest w Polsce korupcją). Dalej więc bogaci będą mogli kupować towar. System kolejkowy też będzie promował bogatych, bo takiego będzie stać na wynajęcie sobie stacza. Oczywiście spada też jakość towaru, skoro jest jego niedobór to ludzie wezmą byle jaki. Lepszy wróbel w ręku niż kanarek na dachu. Notabene tak było za PRLu, że ludzie rzucali się na beznadziejne towary, bo lepszych po prostu nie było.
Na podstawie Podstaw podam teraz przykład jak działa cena minimalna, która z kolei ma dogodzić producentom, a nie klientom. Dla odmiany przejedziemy się teraz po postkomunistach. Np. w roku 1995 rząd wymyślił sobie, że ma być 1,5 mln ton cukru i tyle obiecał skupić po cenie wyższej niż rynkowa, bo przy zawyżonej cenie przy danym popycie zapotrzebowanie spada. Widać, że to drastyczny przykład gospodarki planowo-rozdzielczej.
Ponieważ żyjemy w świecie kultury obrazkowej (a tak naprawdę to jak mawiają Chińczycy jeden obrazek jest więcej wart niż tysiąc słów), sprawa na wykresie wygląda tak:
Dla kompletu oraz wrycia w pamięć pokażemy jeszcze wykresy dotyczące cen maksymalnej i minimalnej:

(D - popyt, S - podaż, E - punkt równowagi - jeśli sztucznie obniżymy cenę spadnie oferta z E do A i wrośnie zapotrzebowanie z E do B, gdy sztucznie podwyższymy cenę wzrośnie oferta z E do F i spadnie zapotrzebowanie z E do B - będziemy mieli więc w 1szym przypadku niedobór towaru a w drugim nadwyżkę)
Obrazki te powstały dzięki Podstawom Ekonomii – TAK!!! PODSTAWOM!!!. Więc to nie jest żaden high-tech, czy raczej high-econ. Jak widać taką wiedzę posiadają nawet na dawnym SGPiSie (dr Czarny jest wykładowcą na SGH) i nie bardzo rozumiem dlaczego rząd nie miałby czerpać wiedzy z tej krynicy mądrości. Może rząd nie wie? Może dziennikarze powinni sobie zrobić transparenty z powyższymi wykresami i jak tylko jakiś polityk powie coś na temat ceny/płacy maksymalnej/minimalnej, pokazać mu na odpowiednim wykresie, jak to działa. Jeżeli polityk się nie zastosuje, to przynajmniej będziemy mieli pewność, że robi to nie z głupoty a z premedytacją, dla jakiś własnych, tajemniczych, partykularnych interesów. Poza tym może opinia publiczna się dowie, że taka „ochrona” przynosi odwrotne skutki od oczekiwanych, więc postulaty cenowo/płacowe przestaną być kiełbasą wyborczą.
Ponieważ były minrol, uważał podwyższenie płacy minimalnej za skuteczną broń w walce z bezrobociem skupimy się na chwilę na rynku pracy. Praca jest towarem. Więc jeśli na nią również nałożymy cenę minimalną zapotrzebowanie na nią spadnie (przy równoczesnym wzroście oferty). Powstaje więc przymusowe bezrobocie, z którym tak usilnie walczył rząd.
Czyli ta słynna Orwellowska nadwyżka siły roboczej. Istnieje też pewne semantyczne nadużycie – „pracodawca” - a to przecież nie on oferuje pracę, a ludzie którzy są zatrudnieni. Jadąc dalej Orwellem „Pracownik to pracodawca”.
Ponieważ jedna interaktywna prezentacja jest warta więcej niż tysiąc obrazków, proponuje wejść na stronę i można pobawić się w rząd. Można ustalać płacę minimalną (w przykładzie jako płacę żądaną przez związki zawodowe, ale na jedno wychodzi; de facto jest to funkcja maksymalizująca satysfakcję związkowców w zależności od zatrudnienia, więc działa jako linia podaży; więc nie oferta (punkt) przesuwa się w lewo wykresu a cała podaż (linia) ). Można też próbować likwidować przymusowe bezrobocie podwyższając podatki. Wtedy część ludzi przestaje pracować, bo im się nie opłaca i bezrobocie przymusowe zamienia się w dobrowolne. Możemy nawet wprowadzić komunizm - czyli 100% podatku - uzyskując tym samym 100% bezrobocia dobrowolnego (nikt nie chce pracować za darmo). Stąd też widać, że komunizm jest sam w sobie systemem niestabilnym i żeby istniał trwale, państwo musi zmuszać obywateli do pracy. Czyli likwidować nadwyżkę siły roboczej tak pożądanej przez Orwella.
Jeżeli pokazaliśmy, że ustalenie np. ceny maksymalnej może prowadzić do kolejnych regulacji cenowych - to widać pewną analogię do stwierdzenia, że jakby podatek istniał w cegle zapłaciliby go wszyscy. Jednak mechanizm nie byłby taki prosty jak się wydaje (tzn. że producent, by podniósł cenę o podatek lub jego część, a potem to samo zrobiłby budowlaniec, etc). Otóż najpierw części cegielni nie opłacałoby się produkować cegieł, a dopiero później skoczyłaby cena dodatkowo (oprócz podatku) podwyższona o spadek podaży.
A skoro jesteśmy przy budownictwie przyjrzymy się, co wolno budować a czego nie, gdzie wolno a gdzie nie etc. Otóż generalnie nie można wybudować domu na własnej działce. Drzymała też nie mógł, ale mu nie pozwalał zaborca w ramach Kulturkapfu, róg pruskich, komisji kolonizacyjnej, Hekaty i innych narodowosocjalistycznych wynalazków. W imię jakich wartości rząd zabrania budowania się własnym obywatelom, pozostaje dla mnie zagadką. Podobno za sprawą min. budownictwa ma się to zmienić. Bo jest kryzys mieszkaniowy. Ale minister idąc krok do przodu idzie krok do tyłu, bo wymyśla regulację, by nie można było mieć pustej działki w mieście.
Ale żeby się budować najpierw trzeba ziemię odrolnić. I znów wracamy do min. rolnictwa. W zasadzie chodzi o to, aby dobra ziemia się nie marnowała. W praktyce oznacza to, że całe osiedle mieszkaniowe może być postawione na lessach (przykład, co prawda jeszcze z komuny), albo facet nie może sprzedać ziemi, która jest de facto piachem na działki rekreacyjne. A jak sobie radzi? Sadzi świerki, bo one świetnie rosną na piachu. Ale to okazuje się niewystarczające, więc sadzi truskawki, które rosną jak chwasty i uwielbiają kwaśną glebę. Oczywiście facet nie wyrywa choinek, bo po co?, ale na papierze ma plantację truskawek. Jednak jakby facet pozwolił urosnąć choinkom wkroczyłoby min. ochrony środowiska, bowiem nie można sobie wycinać dowolnie starszych drzewek na własnej posesji.
Czasem może być na odwrót to gmina może wyciąć komuś drzewa pokazując fałszywy plan zagospodarowania terenu lub postawić linie energetyczne. [sprawa dla reportera 07-07-10] Janusz Rewiński występujący w reportażu zauważył, że trzeba być wariatem, żeby w Polsce dbać o swoje prawa właśnościowe. [Ja pisząc ten tekst też jestem wariatem, co poświadczam własnym podpisem jako hrabia Ponimirski.]
Wolny rynek ziemi być może obniżyłby ceny mieszkań. Jednak wysokie ceny mieszkań są efektem innej regulacji władz państwa – niskich stóp procentowych. Banki szeroko udzielają kredytów mieszkaniowych. Żeby było zabawniej banki tłumaczą wysokie ceny prowadzenia kont brakiem zarobku przy niskim oprocentowaniu kredytów. Co nie musi być do końca prawdą skoro banki stały się z detalistów hurtownikami. (Żeby było jeszcze weselej fundusze hedżingowe z korzystnym lewarowaniem mogą brać kredyt na obligację banków a konto ich przyszłych zysków z kredytów – co może być przyczyną obecnego kryzysu w USA. Notabene ludzie, którzy zaciągali kredyty konsumpcyjne pod hipotekę robili to przy śmiesznie niskiej 1% stopie. Zastanawiam się dlaczego fundusze hedżingowe nie wypuściły własnych obligacji, na które fundusze metahedżingowe etc… – mielibyśmy jeszcze piękniejszy łańcuszek szczęścia). Ale rząd zawsze może wyregulować wysokość opłat bankowych. Jako ciekawostkę podam Libię – tam był taki przepis, że kredytu nie trzeba było spłacać, dopóki się budowało. Efektem było zostawianie prętów zbrojeniowych wystających z dachu, żeby dom wyglądał jak w permanentnej budowie. Ach to „Arabctwo”! – Więc „Polactwo” na pustej działce w centrum miasta może sobie wylać fundamenty, rzucić parę cegieł i zamiast uprawy rolnej markować budowę. Podobno zapis ten miał na celu utrudnienie spekulacji gruntów. Ciekawe… Równolegle państwo tworzy tabuny spekulantów kręcąc stopami finansowymi (aczkolwiek tu muszę oddać honor – zamieszanie robi przyjaciel zza oceanu).
Mises w Human Action pisze, że działanie człowieka specjalnie się nie różni od narodowości, religii, czy kultury. Widać istnieje coś takiego jak człowiectwo. Problem więc można uogólnić na - jak z człowiectwa zrobić ludzi? A kwestii globalnej problem jest jeszcze bardziej interesujący, bo dochodzą cła, kontyngenty etc.
Ale tak to właśnie wygląda - jeśli nie ma wolnego rynku pojawia się ersatz w postaci czarnego rynku, szarej strefy, białych plam i wszystkich odcieni szarości, a czarne przestaje być czarne a białe, białe. Jeśli rząd nie stosuje polityki laissez-faire, to pojawia się leserferyzm, czyli swoiste leserowanie i uchylanie się prawu. Albo jak kto woli lesefaryzeizm, czyli rząd udaje, że wydaje dobre rozporządzenia a sejm udaje, że tworzy dobre prawo, więc ludzie udają, że do tego prawa i rozporządzeń się stosują. (Łukasz Goczek w Gospodarka Narodowa - Gospodarka Narodowa - Powody korupcji i efektywność antykorupcyjnych strategii podaje potrzebę ograniczenia arbitralnie podejmowanych przez urzędników decyzji poddając się władzy rynku a nie rządu. W szczególności zmniejszenia ilości pozwoleń i koncesji a w ogólności ograniczanie interwencjonizmu.) Niewidzialna, wypielęgnowana ręka rynku będzie i tak silniejsza od widzialnej, szorstkiej łapy biurokracji, choć straci trochę impetu a także się pobrudzi.
W aferze pojawił się też wątek hydrologiczny związany z zasypywaniem jeziora. Maciej Rybiński w jednym ze swoich ostatnich felietonów powiązał socjalizm z regulacją rzek i innych niecieków wodnych, bo jak wiadomo, jak socjalizm to trzeba regulować (jednak nie dajcie się zwieść temu panu, że leseferyzm to układowe ciepełko). Trzeba jednak pamiętać, że jak Sowieci budowali Biełamorkanał, to Amerykanie zabierali się za Tamę Hoovera (i ze dwie inne) w ramach walki z bezrobociem za pomocą robót publicznych.
A jak wygląda sprawa zasypywania akwenów w państwie z „prywatnym rządem”? W Dubaju np. usypują na morzu wyspy i zrobią na nich niezły biznes:
Jak widać kraje „trzeciego świata”, potrafią się rozwijać bez naszej pomocy.
Coraz straszy się nas „rządem fachowców”. Rząd taki nigdy nie powstanie, bo większość ministrów - jeśli naprawdę byłaby fachowcami - od razu musiałaby się podać do dymisji.
Więc po co jest ten minister? I inni mu podobni? Czy musiało do tego dojść? – Widać musiało skoro doszło… To ludzie ludziom zgotowali ten los. Polacy to gęsi i też swojego ministra rolnictwa mieć muszą… Ale to wy wyborcy wiwindowaliście to bydlę na piedestał! Z was się śmieję głuptasy!
Tu następuje cały tabun zupełnie bezsensownych parafraz analogicznych do stanowionego prawa i wydawanych rozporządzeń. Hrabia wychodzi i trzaska drzwiami, a salon kwituje:
SALON: Przecież to wariat!!!
"The market is a democracy in which every penny gives a right to vote." [Ludwig von Mises]
"The battle is a democracy in which every sword gives a right to vote." [Jerzy hr. Ponimirski]
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka