Zasłuchany w metaforykę „Oplutego” Świetlickiego, z radością uświadomiłem sobie że na otaczających mnie ulicach miast, miasteczek i wsi nie ma plwocin, nie ma ludzi oplutych, nie ma plujących mężczyzn i chłopców.
Dla młodych ludzi którzy mieli to szczęście nie otrzeć się o PRL konstatacja ta może wydać się dziwna. Jak to, opluci ludzie chodzili po ulicach PRL-skich miast, chodniki, ławki, barierki, witryny sklepowe były oplute?, nie możliwe. A właśnie że tak, dokładnie pamiętam jeszcze dwadzieścia lat temu w centrach dużych miast mężczyzn którzy idąc, po prostu pluli. Nikt nie zwracał na to uwagi, to było normalne. Młodzież pluła starszym na czarne kurtki (nie pamiętam oplutych kobiet) strzelała w nich śliną z plastikowych łyżeczek, z jakiś rurek, ci nie świadomi spływających po plecach plwocin paradowali po ulicach sami plując pod nogi co parę minut. Pamietam oplutego księdza. Plucie o którym mówię nie miało nic wspólnego z chorobami plujących, ewentualnie ze specyficznym oczyszczeniem jamy ustnej, było to raczej swego rodzaju przyzwyczajenie,moda jakaś metapogarda dla siebie i otoczenia. „Świątyniami” plucia były dworce, przystanki komunikacji publicznej, klatki schodowe bloków, to tam w związku z przymusem zbliżenia się do nich w czasie wdzierania się do mieszkań z kuchniami bez okien mieliśmy wątpliwą przyjemność dokładnego przyjrzenia się plwocinom, były tam plwociny rożnego rodzaju, kształtu, konsystencji i koloru, były tam plowociny młodych ludzi wdychających kleje, spluwających smak kwasu tanich win,plowciny dziadów proszalnych, to wszystko zalegało na sufitach,ścianach, windach. Co ciekawe widok plwocin nie powodował u ówczesnych Polaków automatycznego obrzydzenia, było to plucie oswojone, będące immanentną cechą życia w „królestwie wolności”. Kilkanaście lat kulawej postkomunistycznej demokracji zmieniło nas,nie plujemy, nie tolerujemy plucia, nie uczymy młodszych jak pluć, po prostu nie jesteśmy już opluci.
http://www.youtube.com/watch?v=ZMgUmbUY8Gg