Miesięcznik idź Pod Prąd Miesięcznik idź Pod Prąd
353
BLOG

KONSUMOWAĆ CZY OSZCZĘDZAĆ?

Miesięcznik idź Pod Prąd Miesięcznik idź Pod Prąd Polityka Obserwuj notkę 21

Śledząc serwisy informacyjne, łatwo można dojść do przekonania, że wszystkie problemy trapiące gospodarkę światową, spowodowane są malejącą konsumpcją. Już na pierwszy rzut oka widać, że jest to pogląd błędny. Stan gospodarki światowej wynika z malejących oszczędności i malejącej produkcji. Twierdzenie przeciwne, to obracanie kota ogonem. Każdy wie, że z wydawaniem i konsumowaniem nie mamy najmniejszego problemu. Praca i oszczędzanie przychodzą nieco trudniej. Tymczasem argumentacja większości ekonomistów jest odmienna, wręcz naiwna. Opiera się na założeniu, że to konsumpcja, a nie produkcja jest przyczyną bogactwa. Twierdzą oni, że ludzie wydają coraz więcej pieniędzy, wskutek tego rośnie sprzedaż, rosną przychody firm i płace, a to „nakręca gospodarkę”.

Warto wytknąć błędy tego rozumowania. Zanim się coś się sprzeda i skonsumuje trzeba to coś wyprodukować. Produkcja wymaga pracy i oszczędności. Ściślej mówiąc dóbr kapitałowych, które istnieją dzięki oszczędnościom. Dobrobyt obecny w naszym świecie, zawdzięczamy pracy i oszczędnościom poprzednich pokoleń. Gdyby nasi przodkowie nie rozpoczęli procesu akumulacji kapitału - nie konsumowali mniej niż wynosiła ówczesna produkcja - nigdy nie osiągnęlibyśmy poziomu życia znanego obecnie. Świat, w którym konsumpcja stale przewyższa produkcję, jest światem ciągłego niedostatku, w którym człowiek nie jest w stanie osiągnąć niczego, co wykraczałoby poza bieżącą chwilę. Świat odwrotny - w którym produkcja stale przewyższa konsumpcję - czyli świat, w którym dzięki oszczędnościom następuje stały proces akumulacji kapitału, to świat rozwijający się. To świat, w którym ludzie planują na wiele lat do przodu i w którym systematycznie pozbywają się niedostatku. Nie byłoby potrzeby przytaczać tych oczywistych twierdzeń, gdyby nie fakt, że co dzień bombardowani jesteśmy twierdzeniami przeciwnymi. Twierdzeniami, które trudno nazwać inaczej niż propagandą. Nie ma tutaj znaczenia czy ta propaganda to rozmyślne działanie osób, którym akurat wysoka konsumpcja jest na rękę, czy bezmyślne powtarzanie zasłyszanych twierdzeń. Musimy uświadomić sobie, że kult konsumpcjonizmu ma oparcie w wątpliwej teorii ekonomicznej, która zawładnęła uniwersytetami na całym świecie. Zawładnęła tylko dlatego, że jest idealnym usprawiedliwieniem działań rządów. Rządy państw rozwiniętych wydają góry pieniędzy, przyznają sobie coraz szersze kompetencje i wkraczają coraz mocniej w osobistą wolność i życie jednostek, powołując się na twierdzenia ekonomistów, których sami opłacają. Obecnie proces ten jest tak zaawansowany, że wydaje się być naturalnym stanem rzeczy, już nie uświadamianym przez żadną ze stron. Rządy się zmieniają, przybywa magistrów ekonomii, a kolejni eksperci tłumaczą, że wydając dzisiaj całe swoje pieniądze na zupełnie niepotrzebne gadżety, spełniamy obywatelski obowiązek ratowania gospodarki przed recesją. Wszyscy gładko wdrażają się w system, który powstał parędziesiąt lat temu. Nawet taki wstrząs jak obecny kryzys gospodarczy, nie jest w stanie wyrwać ich z transu uwielbienia dla interwencjonizmu państwowego i powolnego zniewalania jednostki przez instytucje.

Większość ludzi nie jest ekonomistami. Nie zastanawia się też nad tym jak działa gospodarka i wolny rynek, przyjmując na ogół zasłyszane twierdzenia za prawdziwe. Zainteresują się tymi sprawami dopiero wtedy, gdy stracą pracę albo inflacja dotknie ich tak mocno, że za 100 złotych nie będą w stanie kupić bochenka chleba. Wtedy gniew tłumu obróci się zapewne ku wolnemu rynkowi i kapitalizmowi, jako głównym sprawcom nieszczęść. Przyspieszy to jeszcze bardziej proces wprowadzania socjalizm i przyczyni się do rozpadu społeczeństwa.

Oczywiście tak nie musi być. Istnieje szansa, że dostatecznie dużo osób dostrzeże fakt, że w „naszym” systemie coś nie gra. Kiedy po okresie prosperity przychodzi załamanie gospodarcze, a zwłaszcza kryzys tak potężny jak obecny, niektórzy zaczynają zastanawiać się czy tak istotnie musi być. Czy naprawdę wzloty i upadki gospodarki to „stan naturalny”, element boskiego planu, który skazuje miliony ludzi na pogorszenie warunków życia, utratę pracy, oszczędności, zmusza właścicieli do zamykania firm, sprawia, że konieczne jest „dokapitalizowanie” banków, a rząd stawia w pozycji sędziego decydującego, kto ma zginąć, a komu pozwoli się przetrwać? Kiedy jednostka zacznie szukać odpowiedzi na to pytanie szybko dotrze do Austriackiej Szkoły Ekonomii - jedynego nurtu ekonomii który dogłębnie i logicznie, tłumaczy naturę boomów i recesji których doświadczamy. Szkoła opisuje stworzony przez rządy system pustego papierowego pieniądza, w którym obecnie żyjemy oraz pokazuje, że system ten prowadzi do sztucznego wzrostu gospodarczego - fali optymizmu, po którym przychodzi rozczarowanie i nieunikniona recesja. Ekonomiści austriaccy przypominają, że istniał kiedyś, wcale nie tak dawno temu, system pieniądza towarowego, którego wartość nie była zależna od woli rządzących. Standard złota był przez dziesięciolecia zgodnie psuty przez rządy tego świata, a związek pomiędzy „prawnymi środkami płatniczymi”, a dobrowolnie akceptowanym pieniądzem, czyli złotem, nikł coraz bardziej. Zastanówmy się przez chwilę. Jeśli te kawałki papieru, które nazywamy pieniędzmi mają jakąś wartość, to czy musi być na nich napisane „prawny środek płatniczy”? Dlaczego muszą mieć tak głębokie osadzenie w systemie prawnym, że są jednym dozwolonym środkiem regulowania zobowiązań w danym państwie? Dlaczego rządy nie pozwalają ludziom rozliczać się między sobą w czym zechcą, choćby muszelkami, kamykami, wielbłądami, czy srebrnymi i złotymi monetami? Wszystkie te przedmioty służyły kiedyś jako pieniądz. Jak to się stało, że ludzie zamienili twardy kawał złota, który zawsze będzie miał realną wartość, na zwykły papier? Bajki o tym, że papier jest poręczniejszy, monety ciężkie itd. są właśnie tym: bajkami. W czasach standardu złota, system bankowy doskonale poradził sobie z tym problemem, oferując usługę przechowywania złota w zamian za niewielką opłatę i zaopatrując swych klientów w substytuty pieniądza czyli banknoty. Jednocześnie nikt nie mógł ich bezkarnie duplikować, nie zwiększając jednocześnie rezerw prawdziwego pieniądza. Nazwy banknotów pochodziły od wagi złota, którą reprezentowały.

Zauważmy, że nazwy wszystkich walut to w istocie nazwy wag określonych ilości złota. Funt brytyjski - Oznaczał funt złota. Dolar - był kiedyś srebrną monetą wymienialną (dobrowolnie) na złoto! A złotówka?! Żaden rząd, bank centralny, nie mógł podstępnie pozbawiać ludzi bogactwa i przeznaczać go na ratowanie wybranych banków czy innych przedsięwzięć, stosując metodę „pompowania” pieniędzy w system bankowy. Do czego to doszło, w USA rząd głośno zastanawiają się, którego z bankierów wykupić (bo ostatnio trochę przeholowali z kredytami). Społeczeństwo siedzi cicho, czytając na łamach New York Times zapewnienia tegorocznego noblisty Krugmana, że wszystko idzie we właściwym kierunku. Niestety nie jest to kierunek pożądany z punktu widzenia społeczeństwa. Tajemnicą poliszynela jest, że główni finansiści w USA nagle zaczęli czytać książki historyczne traktujące o Republice Weimarskiej. Ciekawe dlaczego teraz? Kto widział pochodzące z tamtego okresu zdjęcie kobiety palącej w piecu markami, bez trudu odpowie na to pytanie. Los marki Weimarskiej i dolara Zimbabwe pokazuje dokładnie w jakim kierunku podąża dolar amerykański. Kiedy TO już się wydarzy rządzący powiedzą oczywiście, że nie mają z tym nic wspólnego. Powiedzą też, że aby ten bałagan posprzątać należy powołać jakiś nadzwyczajny zjazd, pojeść, popić i wprowadzić walutę światową. Oczywiście papierową. To dopiero będzie cios dla wolnych ludzi i miejsce na nieograniczoną (brak konkurencji!) inflację. Proces już trwa w najlepsze, na Słowacji przyjęto niedawno nową walutę. Wspólną, papierową. Jak już wszystkie kraje Unii będą taką miały, wtedy wystarczy małe porozumienie, euro łączy się z dolarem. W tym czasie dolar będzie już zapewne walutą wspólną USA, Meksyku i Kanady. To co teraz się dzieje, przy standardzie złota nigdy nie miałoby miejsca! Złoto było i zapewne kiedyś będzie znowu, walutą światową. Gdy ktoś jechał do Francji to jego złoto nazywano frankiem, jeśli wybrał się potem do Anglii to nazywano je funtem, a w USA przyjmowało nazwę dolara. I tyle.

Od 1973 roku kraje zaakceptowały system Fiat Money, system pustego papierowego pieniądza, który ostatecznie zatriumfował dzięki prezydentowi Nixonowi w 1973 roku. USA ogłosiły, że są bankrutem – nie są w stanie wykupić złotem swoich papierowych zobowiązań, do czego wcześniej się zobowiązały. Z reguły nie uświadamiamy sobie znaczenia tego faktu oraz jego wpływu na nasze życie. Od tej pory rządy traktują pieniądz jako swój znak towarowy, mogą go „nalepiać” na kawałki papieru w dowolnej ilości i o dowolnych nominałach. Nazywa się to zwiększaniem podaży pieniądza i jest niczym innym jak inflacją. Tak, słowo inflacja pochodzi od angielskiego to inflate – nadmuchiwać, pompować. Pierwotnie słowo to oznaczało po prostu wzrost podaży pieniądza. Dziś inflacją nazywamy wzrost cen, co jest jedynie nieuniknionym skutkiem wzrostu podaży pieniądza. W mediach słyszymy, że ten czy inny bank centralny „wpompował” tyle, a tyle miliardów w system bankowy czy w gospodarkę. Reakcja społeczna jest z reguły pozytywna - widać, że ktoś dba o to, aby gospodarka się kręciła. Zupełnie inaczej zareagowalibyśmy gdyby tą informację podano w takiej formie: dzisiaj, aby ratować gospodarkę, bank centralny wykreował taką, a taką inflację, czyli dodrukował tyle, a tyle miliardów, których nigdy nie było na rynku, w skutek czego wszystkie pieniądze w naszych portfelach są teraz mniej warte.

Pomijając już aspekt moralny całego tego systemu, w którym niewielka grupa ludzi może pozbawić wielką grupę ludzi dowolnej ilości bogactwa. Należy sobie uświadomić, że ekspansja kredytowa, nie ograniczona już w żaden sposób fizycznym, towarowym pieniądzem, który sam w sobie ma wartość (a nie dlatego że cos jest na nim napisane), jest powodem powstawania boomów i recesji. Jest warunkiem sin equa non kryzysu gospodarczego, który mamy obecnie. Jeden z wybitnych Austriaków – Murray Rothbard - napisał we wstępie swojej książki, że świat uniknąłby wielu nieprzyjemnych rzeczy, w tym wojen, gdybyśmy tylko zrozumieli jakich spustoszeń w gospodarce dokonuje inflacja i jak wielką władzę otrzymali dzięki inflacji rządzący. Tymczasem system pustego papierowego pieniądza został powołany wyłącznie po to by umożliwić nieograniczoną inflację i natychmiastowy wzrost konsumpcji. Musimy zrozumieć, że system ten jest zły, gdyż hamuje rozwój. Uniezależnia cenę kredytu od chęci ludzi do oszczędzania. Cenę kredytu (stopa procentowa) pozostawia w rękach centralnych planistów, co sprawia, że pakujemy się w pożyczki, których nie jesteśmy w stanie spłacić, konsumujemy więcej niż produkujemy i źle inwestujemy, to jest rozwijamy te branże, które są uzależnione od kredytu i które kurczą się, gdy tylko wychodzi na jaw, że są problemy z jego spłatą. Przykładem jest branża budowlana rozwijała się tylko dzięki kredytom hipotecznym, udzielanym w przekonaniu, że ceny mieszkań będą stale rosły. Przecież gdyby to było założenie trafne - wkrótce wszyscy bylibyśmy budowlańcami. Nasz świat pełen jest podobnych absurdów, które sumarycznie doprowadziły do wybuchu kryzysu, który mamy obecnie.

Jeśli zechcą państwo dowiedzieć się co tak naprawdę jest przyczyną Kryzysu, poznać mechanizmy które sprawiają, że nawet kilka słów wypowiedzianych przez tego lub tamtego polityka mogą doprowadzić giełdy do paniki, zrozumieć jak to wszystko działa, to jest jak na każdym kroku jesteśmy oszukiwani, okradani i omamiani przez socjalistyczne rządy, które najpewniej same nie wiedzą co robią – zapraszam do lektury mojej książki „KRYZYS”, która ukaże się już niebawem.

Bartłomiej Podolski

kontakt email: knp@knp.lublin.pl Trzymasz w ręku gazetę niezwykłą. Już sam tytuł "idź POD PRĄD" sugeruje, że na naszych łamach spotkasz się z poglądami stojącymi w konflikcie z powszechnie lansowanymi opiniami. Najważniejsze jest jednak to, że pragniemy opisywać rzeczywistość nie z perspektywy teologii, dogmatów czy zmiennych nauk kościołów, lecz w oparciu o Słowo Boga, Biblię. Co więcej, uważamy, że Bóg wyposażył Cię we wszystko, abyś samodzielnie mógł ocenić, czy nasze wnioski rzeczywiście z niej wypływają. Bóg nie skierował Pisma Świętego do kasty kapłanów czy profesorów teologii. On napisał je jako list skierowany bezpośrednio do Ciebie! Od wielu lat w naszej Ojczyźnie pojęcia: chrześcijanin, chrześcijański mocno się zdyskredytowały. Stało się tak głównie "dzięki" zastępom faryzeuszy religijnych ochoczo określających się tymi wielce zobowiązującymi tytułami. Naszą ambicją jest przyczynienie się do tego, by słowo chrześcijanin - czyli "należący do Chrystusa" - odzyskało w Polsce należny mu blask!

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka