Ignatius Ignatius
145
BLOG

Pandemiczne szaleństwo: Vader / Marduk - Relacja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 7

Covid daje covid odbiera, istne pandemiczne szaleństwo. W tym roku Vader miałem oglądać w ramach Mystic Festiwal, który został przełożony na przyszły rok… Powoli oswajam się z myślą, że mogą to być czcze bajania. Można mówić o szczęściu, kampania wrześniowa nieobyła się bez strat (wysypało się raptem połowa trasy) jednak udało się  zrealizować trasę Blitz MMXX. Pandemic Madness Tour 2020. Zabrze znalazło się w gronie szczęśliwców i mogło gościć Vadera wspieranego przez przyjaciół z Marduk i Ragehammer.

Sztuka w trzech aktach. Trzy składy, każdy wyspecjalizowany w odmiennej sztuce gruzowania.

RAGEHAMMER

Zaczęli krakowscy trampkarze z Ragehammer - kolejni Hellhammer wannabe? Nic z tych rzeczy, to pyskaci, krnąbrni wymiatacze, przelewający wódę w imię pierwotnego zalewu czarnego metalu. Oczywiście siarczyście podkręconych do dzisiejszych standardów.
Ragehammer srogo złoił skóry zabrzańskiej publiczności. To była rzetelna wysokooktanowa luta. Skład promuje swoje drugie płyciwo (gardłowy Heretik Hellstörm sam stwierdził, że wydano ją… nie wiadomo po co - cóż za ckliwa skromność) pt. Into Certain Death (2020). W warunkach bojowych sprawdzano m.in.: niszczycielskie „616 TerrorKorps”, nikczemne „Jesus Goat”, zadedykowane wszystkim pochodzącym z grodu Kraka – „Dragon City”.  

Oczywiście Krakowiacy nie zapomnieli o młotkowaniu starszego materiału. Na dobrego wieczoru początek zapodano „Hate Command” z dema War Hawks (2012). Niewiele później odpalono obskurny hołd „First Wave Black Metal”. Repertuar Ragehammer jest dwujęzyczny jak to ostatnimi czasy znów stało się modne. W sumie dobrze, że rodzimi wyrobnicy potrafią jeszcze bluźnić w języku ojczystym. Choć w przypadku ekspresji wokalnej stosowanej przez Hellstörma to nie wiele zmienia - wszak juwenalia to nie były. W paśmie polskojęzycznym zagrano szlagiery: jeszcze cieplutkim „Na pewną śmierć”, po czym solennie poprawiono równie krzepiącym, pochodzącym z jedynki utworem pt. „Wróg”.

Świetna rozgrzewka, słychać i widać było autentyczną, szczerą pasję do wykonywanego rzemiosła. Nieprzerwanie rośnie nam w siłę kolejna hołubiąca starą szkołę załoga.

MARDUK

Po taktycznym położeniu zasłony dymne, jako drugi na scenę wytoczył się Marduk, który bardzo często towarzyszy Vaderowi w tourne. Oba zespoły łączy jak wiadomo miłość do metalowej ekstremy i pancernych machin śmierci z okresu II Wojny Światowej.
Marduk z siłą dywizji pancernej przeprowadził kolejny blitzkrieg. Porażał skutecznością a zarazem zawoalowaną skromnością.

Krew lała się dosłownie, może nie strumieniami, ale za to była prawdziwa.

Szwedzi ostrzelali zabrzańska publiczność pociskami o zróżnicowanym kalibrze i sile mocy. Set był przekrojowy objął naturalnie zarówno ostatnie dzieło Viktoria (2018), który idealnie zazębiał się z kultowym materiałem z lat 90.: żeby wspomnieć tylko takie sztosy jak „Those of the Unlight”, „Materialized in Stone”, „Beyond the Grace of God”, czy „Slay the Nazarene”.

Marduk słynie z nieprzeciętnego tempa utworów, ale potrafi też zagrać masywnie, z odpowiednią dozą patetyzmu wynikającego z militarnej otoczki.
To był wspaniały pokaz siły, istna wojenna pożoga na zabrzańskich deskach sceny. Szkoda tylko, że gig był utwór po utworze cięty, tracąc przez to na dynamice.

Momentem kulminacyjnym batalii był gest jednego umundurowanego fana, który podczas „Frontschwein” nagle skrzyżował dwa granaty M24 - rzecz jasna repliki, aż dziw, że bramkarze go z tym wpuścili – nawet najmniejszej flaszeczki trunku nie odpuszczą, bez maseczki nie wpuszczą ale na ten przykład granaty wniesiesz... Nie powiem ten malutki performance zrobił duże wrażenie zarówno na publiczności jak i na samym zespole.

Gest został doceniony, zwłaszcza przez gitarzystę Morgana (założył koszulkę Marduk Legion Poland), który wręczył jegomościowi z fantazją swą ciernistą rękawice. W trakcie przekazania „relikwii” ze sceny, nie obyło się od małego rozlewu krwi a może i nawet drobnej skaryfikacji twarzy jednej z fanek... Parę osób srogo musiało się pokaleczyć wyrywając sobie kolczasty fragment zbroi. Dopiero po interwencji Morgana i jego stanowczemu wskazaniu adresata sytuacja została opanowana. Black metal to nie rurki z kremem.

VADER

Po krótkiej przerwie, bitewny kurz nie zdążył opaść, nagle mnie zamurowało. Mocno zaskoczyło mnie intro, które otwierało koncerty Vadera z czasów debiutanckiej płyty. To samo, które usłyszeć można na pysznej koncertówce The Darkest Age – Live ’93 (1994). Mowa o fragmencie ścieżki dźwiękowej Laibacha do sztuki teatralnej Macbeth - brakło tylko zaproszeń Petera do orgii... ale i tak poczułem się przez chwilę jak podróżnik w czasie.

Gdy już industrialne dźwięki ustały, niedobitków po szwedzkim potopie dobiło, zaś poległych wskrzesiło komando pod dowództwem Generała Wiwczarka. Czary te były jeszcze gorące, sprokurowane inkantacje pochodziły z tegorocznego albumu Solitude in Madness (2020) i wypełniły nim 1/3 setu. Dynamiczne strzały pokroju „Despair”, „Shock and Awe” jak to u Vadera idealnie wtopiły się niezauważenie w dotychczasowy repertuar. Vader emanował osobliwą radością, nie przypuszczałem, że death metal może być tak przewrotnie radosny. Była to jakby pokorna radość, że koncert doszedł do skutku i mimo wszelkich przeciwności losu ludzie na nim oderwali się od codzienności. Na twarzy Pająka cały czas gościł uśmiech, bynajmniej sardoniczny. Występ na żywo po miesiącach pandemicznego postu sprawiał wszystkim bezbrzeżną radość.

Olsztyński zespół nie zapomniał również o sprawdzonych przedwiecznych pociskach, które od dawna nie były w użyciu. Największą radość wzbudziła we mnie fala uderzeniowa składająca się z kawałków z Litany (2000) której- tak trudno w to uwierzyć stuknęły dwie dychy! Aż prosi się żeby jednym tchem machnąć ten album od „Wings” po odświeżony „Final Massacre”. Zadowolić się mogłem tylko i aż rzeczonymi skrzydłami, tytułową litanią i bisowym ostrzałem „Cold Demons” (czołgi rulez). Cały secik był sympatyczną odskocznią od tras historycznych poświęconych danym vaderowym woluminom.  Były najlepiej przyjęte tegoż wieczora „Carnal” (po którym Peter stwierdził, że Śląsk lubi szybkie utwory), silna reprezentacja De Profundis (1995) w postaci takich sztosów jak „Sothis”, „Silent Empire”, „Reign Carrion”. Wspomniany „Carnal” poprzedzony był solidnym, rozdzierającym popisem solowym Pająka, który mógł pokazać się od najlepszej strony (ten to ma względy u Generała) generując własne wyobrażenie niesamowitości muzyki Ericha Zanna.

Odnotować należy ze doszło do tymczasowego zastępstwa garowego na tym fragmencie blitzkriegu. W zastępstwie Jamesa wystąpił utalentowany pałker - Krzysztof Klingbein, o którym coś czuje, że jeszcze będzie głośno jak diabli.

W przeciwieństwie do koncertu Luxtorpedy mało kto przejmował się reżimem sanitarnym, cóż skoro trasa odbyła się w imię pandemicznego szaleństwa, to może nie powinienem się tak dziwować. Suma summarum na tym koncercie (nie licząc obligatoryjnie mniejszej frekwencji) czułem się wreszcie jak na normalnym koncercie. Nawet lepiej bo przy mniejszej ilości maniaków gig zyskał znacznie na komforcie. Tylko, że na sztuce gdzie się uprawia ekstremę, poczucie komfortu budzi spory dysonans poznawczy.

W dobie zażółcenia nawet te nieliczne nadchodzące koncerty mogą zostać odwołane, dlatego tym bardziej cieszę się, że udało mi się zaliczyć tak mocarną sztukę. 

Zobacz galerię zdjęć:

RAGEHAMMER
RAGEHAMMER MARDUK VADER
Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura