Powstały ćwierć wieku temu w Słupsku Betrayer szybko z Thrashu przekwalifikował się na Śmierć Metal. Tym taktycznym posunięciem zespół w błyskawiczny sposób ugruntował sobie pozycje w panteonie polskiej szkoły nakurwu. Osąd ten nie jest bynajmniej przesadzony, Berial i spółka co prawda w ogniu piekielnym wysmażyli tylko dwie demówki i jedną płytę- ale za to jaką! Na czwartą odsłonę cyklu Unholy Bible of Polish Death Metal Vol. 4 składa się drugie demo pt. Necronomical Exmortis i kultowy album Calamity.
Necronomical Exmortis
Demo z 1992 roku to już stary dobry Death Metal. Znalazło się na nich sześć bardzo mocnych utworów bez zbędnych zapychaczy co zresztą jest wizytówką tej załogi.
Szumem z otchłani przesterowanej gitarowe wyrywa nas podwójna stopa i gardłowy bulgot Beriala – rozpoczyna się „Empire of Doom Comes” Totalny oldschool, średnio-krwiście wysmażona produkcja. Zespół nie należał do najszybszych – bynajmniej nie jest to zarzut. Solówki na tremolo jazgoczą aż miło. Ponure ciężko osadzone riffy i ta mroczna melodeklamacja w drugiej połowie utworu. Wszystko jest na swoim miejsc, niesamowity klimat bije z tego utworu – smutek, beznadzieja i zgryzota z powodu nieuniknionego.
W „Imprecation” od pierwszych nanosekund stajemy się ofiarą zmasowanego ataku piekielnego pomiotu. Wyraźniej bardziej thrashowo osadzony wałek, rozpędzony celnie łojący. Soczyście zaakcentowany Beriala bas współgra z jego demonicznym rykiem i ponurymi transowymi riffami. Podwójna stopa bardziej schowana na rzecz pojedynczego ultra ciężkiego punktowania. Momentami wkrada się kontrolowany chaos ale to raczej odbieram jako atut.
Niepokojący riff i spazmy wokalisty wraz z minimalistycznym pojękiwaniem gitary. „Unholy Confesions” momentalnie nabiera tempa za sprawą rozbujanego riffu i rytmu perkusji Mollyego. Bardzo siarczyste i piekielnie dobre granie. Berial trochę przesadził swoim „kozim beknięciem” poprzedzającym kakofoniczną solówkę, z zamiaru miało być ultra brutalnie a dziś już raczej trąca groteską. Mimo wszystko utwór jest solidnie pokombinowany.
Drugą połowę otwiera „Spiritual Turning-Point” z długim instrumentalnym, ołowianym pasażem. Brutalnie rozpędzony kawał dobrego grzania. Na uwagę zwraca niszczycielska perkusja – Molly to istny siewca apokalipsy . Utwór urozmaicony jest gitarowym intrygującym zgrzytem który jest wstępem do oldschoolowej solówki. Dobre wrażenie zwłaszcza robią partie z połamaną rytmiką.
Kolejnym bardziej technicznym utworem jest „Necromancer’s Spell”. Bogaty w pomysłowe ozdobniki od przetworzonego demonicznego, charczącego growlu po bardzo chaotyczną sekcję rytmiczną. Kulminacją z nagłym zrywem i przyspieszeniem. Rozczarowuje trochę gitarowa solówka.
Ostatnim utworem tej mocnej demówki jest „Acride Blood” w pamięć zapada zwłaszcza pomysłowa łkająco krztusząca się gitara. Tempo średnio szybkie ale konsekwentnie momentami przyspiesza. Brutalne riffy i plugawy growl, złowrogie spowolnienie tempa nadaje dynamizmu i patetyczności. Rehabilitująca niedosyt z poprzedniego utworu solówka początkowo w innej konwencji płynnie przechodzi w oldschoolowy rzężący puls. Końcówka to eskalacja chaosu który was pochłonie bez reszty – nie ma co się opierać, poddajcie się bo warto.
Pomimo, że brzmienie Necronomical Exmortis jest dalekie od ideałów, chodź nie zapominajmy, że to demo, to zaskakuje mnogość pomysłów, praktycznie każdy utwór jest w innym klimacie, przy tym ozdobiony oryginalnym patentem(czasem są to naprawdę drobnostki) sprawiają, że słuchacz ma na czym ucho zawiesić. Bardzo oryginalna i mocna pozycja.
Jednak to tylko przystawka przed prawdziwym dziełem, które chętnie stawiane jest obok debiutów Vadera, Imperatora i Armagedon.
Calamity
Niestety problemy nie ominęły i Betrayera, powiesił się gitarzysta Morris, którego zastąpił Ripper z Slaughter. Niedługo potem w wyniku kwasu po koncercie w Jarocinie 92 odchodzi z zespołu drugi gitarzysta Northon, na jego miejsce wskoczył Ryju z Mortify. Pierwszy i jak na razie jedyny długograj Betrayera wyszedł w 1994 roku. Dystrybuowany przez Nuclear Blast debiut był jedną z najlepszych pozycji ówczesnego Death Metalowego podziemia.
Album zaczyna się „After Death”, który stanowi świetną wizytówkę Betrayera. Pokombinowany, złożony utwór świetną. Furiackie wokale, naturalne, przepełnione nienawiścią. Piorunująca sekcja rytmiczna z połamanymi rytmami i szalonymi blastami (Molly zdecydowanie nie próżnował przez te lata). Ciężkie riffowanie, wszystko to składa się na brutalny kawał zatęchłego mięcha z wgniatającym w fotel finałem.
Jatkę kontynuuje „Down with Gods”, po minutowym pasażu z małymi gitarowymi ozdobnikami włącza się Berial jeszcze bardziej czytelnym, wciąż zajadłym growlem. Stylistycznie bardziej by ten wokal pasował do brutalnego thrashowania ale biorąc pod uwagę korzenie zespołu, tutaj też pasuje jak ulał. Gitara basowa Beriala momentami przebija się przez ciężki powolny riff akcentując swą obecność.
Zespół przyspiesza w „In Sacrifice”perkusyjna kanonada Mollyego skutecznie niszczy obiekty, przytłumione brzmienie werbla, blasty blastami poganiają, pogmatwane riffy wnoszą szczyptę chaosu tak dobrze znaną z dema. Można rzec, że Betrayer ugruntował swoje brzmienie. Zmiany temp i intrygujący jazgot zwichrowanej solówki w połowie, bardzo dynamiczna końcówka z stopniowo narastającym tempem - sprawiają, że jak na razie jest to mój faworyt na tym krążku.
Kolejny kapitalny perkusyjny pasaż otwiera „From Beyond the Graves” zakłócony zostaje gitarową solówką która ginie gdzieś w bezdennych czeluściach. Dramaturgia perkusyjnego rytmu, lekkie wyciszenie przysłowiową ciszą przed burzą. Jest to jeden z bardziej progresywnych utworów w historii Betrayer. Death Metal zmieszany z Doom Metalową wrzącą smołą. Karkołomne przyspieszenie tworzy solidny kontrast i ożywia na moment tego zgniłego trupa.
Mocnym punktem Calamity jest również „Maze of Suffering”. Chaotyczny wwiercający szybki się w potylicę riff, zapiaszczony wyszczekany growl stracił na czytelności ale zyskał + 5 brutalności. Archaiczna kakofoniczna przeciągnięta solówka połamany rytm i karkołomna końcówka na dobitkę niczym fatality z wiadomo jakiej serii gier.
Uderzenie perkusji z pogłosem, ciężko osadzona gitara i nawiedzona solówka, bardziej gardłowy głęboki growl Beriala (również spotęgowany pogłosem tworzą atmosferę niepokoju i swoistej psychodelii). „Before Long You Will Die” to jeden z bardziej pojechanych utworów Betrayera Progresywny Death Metal jak się patrzy. Druga połowa to wyciszony growl, niemal a cappella przerwany roziskrzoną solówką. Nawet po dwóch dekadach robi to takie wrażenie, że potencjalny słuchacz zmuszony jest szukać szczęki na podłodze.
Wracamy do bardziej standardowego grania w „Wrathday” ale tylko pozornie bo ostatnie opary nieopisanej grozy spowijają również ten utwór. Bardziej poukładane granie mamy tylko do połowy ,potem Betrayer dalej czaruje klimatem i to tak prostymi zabiegami jak wyciszenie i prosty riff przeplatany solówką, przy wtórującym powolnym rytmie perkusji. Główną zaletą Betrayer jest umiejętne stosowanie proporcji tak by nie przekombinować.
Album kończy „Sickness of The Human Race” kolejny chaotyczny utwór budzący niepokój, sprawia wrażenie wręcz nieskoordynowanego i nieprzewidywalnego z tymi rwanym rytmem i riffem, wyciszeniami. Riff w drugiej połowie zabija swoją prostotą w najlepszym tego słowa znaczeniu. Mógłby na koniec zespół bardziej przyłożyć, przyspieszyć niestety utwór po prostu się urywa z poczuciem lekkiego niedosytu. Jednak mimo to wciąż siedzę oniemiały bo Calamity to z perspektywy dzisiejszych czasów to bardzo surowa produkcja, wciąż oryginalna i warta wracania do niej żeby choćby na chwilę odpłynąć w „Before Long You Will Die”…
Pechowe dla Betrayera były festiwale w Jarocinie, edycja z ‘94 roku kończy oficjalnie działalność zespołu by po niemal dwudziestu latach wrócić i zapowiedzieć nową płytę ale to już podejrzewam, że zainteresowani wiedzą. Niepozostaje Betrayera trzymać za słowo i oczekiwać na konkrety.
Inne tematy w dziale Kultura