Rycerze Krzyża Malewicza
Rycerze Krzyża Malewicza
Ignatius Ignatius
409
BLOG

Od Bogurodzicy po Salam alejkum: Laibach - Relacja

Ignatius Ignatius Muzyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 5

24.06 w Posen w ramach finału festiwalu Malta (Platforma Bałkany) odbył się koncert Laibach. Słoweńska grupa jest częścią większego artystycznego kolektywu NSK. Laibach można śmiało nazwać najbardziej „politycznym” zespołem świata. Zbiegiem okoliczności również tegoroczna Malta miała charakter polityczny. Niestety z żałosnym skandalem w tle - przed koncertem publiczność maltańska, zmuszona była wysłuchać marnej prowokacyjnej agitki ze strony organizatorów imprezy. Motywem przewodni, było rzecz jasna, jakie to ministerstwo kultury jest „be”, bo raczyło zainterweniować w sprawie obrony fundamentalnych wartości, z którymi widocznie na bakier są osoby pokroju organizatorów. Aby nie rozwijać tego mało istotnego i niesmacznego wątku, pokrótce nakreślę problematykę. Kuratorami bloku Bałkańskiego byli Olivier Fflijć i Goran Injac. To pierwsze nazwisko jest dobrze nam znane z niechlubnego dla większej części opinii publicznej spektaklu Klątwa, który reżyserował. Ministerstwo Kultury otwarcie zapowiedziało i konsekwentnie się tego trzyma, że nie będzie opłacało obrazoburczości (w dodatku wyjątkowo prymitywnej i wtórnej) pieniędzmi podatników, którzy sobie tego nie życzą. Nie ma to jednak nic wspólnego z cenzurą - lewicowe środowiska oczywiście mają pretekst do przybrania cierpiętniczych póz. Z tego powodu zakręcono kurek Malcie, która sobie jednak poradziła organizując quasi crowdfunding, który w zasadzie był czystym sponsoringiem. Wersję wydarzeń organizatorów Malty można skonfrontować w poniższym linku.

http://malta-festival.pl/pl/festival/news/sprostowanie

Po tym krótkim taplaniu się w błotku, przyszedł czas na laibachowy katharsis... To, co odróżniał ten koncert od innych to wsparcie ciężkiej artylerii w postaci orkiestry l'Atunno pod batutą Simona Dvoršaka. Przepotężne brzmienie Laibach zostało wsparte o żywe instrumentarium, które nie było wyłącznie fanaberią jak to bywało w przypadku niektórych rockowych zespołów.

Laibach z orkiestrą i chórem uwypuklił neoklasycystyczny wydźwięk twórczości grupy. Efektowne i przestrzenne wizualizacje, momentami wręcz teatralna gra świateł, które zostały tak wyreżyserowane, że publiczność mogła odnieść wrażenie, że uczestniczy w musicalu na żywo. Cały koncert miał charakter wyraźnie koncepcyjny, zdecydowanie bardziej niż „zwykłe” koncerty w ramach Sound of Music.

Niedługo przed początkiem koncertu, w oddali słychać było odgłosy nadjeżdżającego pociągu – część publiczności odebrała to jako intro – tego typu dźwięki otoczenia naturalnie wprowadzają w nastrój industrialny.

 Rycerze Krzyża Malewicza zagrali na nosie lewej stronie mocy niespodziewanym zagraniem „Bogurodzicy”, którym idealnie postawiono fundament konceptu, przypominając o korzeniach Europy, korzeniach, które są od lat bezwzględnie karczowane. Przejście w monumentalny „Olav Trygvason” na bazie XIX wiecznej opery Edwarda Griega poświęconej interesującej tytułowej postaci, która była wikingiem, królem Norwegii i chrystianizatorem. Całość sugestywnie przesycona chrześcijańską symboliką idealnie współgrającą z utworem. Początek został spięty wymowną klamrą w postaci „Ody do radości” zaśpiewanej w oryginale – co traktuję jako kolejny prztyczek w stronę europejskim notablom o skłonnościach autodestruktywnych.   

Nasycenie symboliki i ich odważne zestawienia skłaniały nieustannie do refleksji przez cały czas trwania widowiska. Pozwalało to na przeróżne interpretacje, na które największy wpływ miał światopogląd interpretatora. Dlatego pozwolę sobie na własne przemyślenia - to był koncert o teraźniejszej problematyce z konkretnymi retrospekcjami ku przestrodze.

Pamiętacie scenę z Gwiezdnych wojen: Epizod III: Zemsty Sithów (2005), kiedy to senator Padme ubolewa, że demokracja umiera wśród gromkich braw? Widz tej space opery mógł ją uznać nawet z pretensjonalną - okazuje się, że ta fantazja nie jest niestety fikcją. Po zakończeniu utworu „Eurovision”, który traktuje o rozpadzie Europy, nagrodzony został takimi samymi brawami jak politycy galaktycznego senatu, kiedy to Wielki Kanclerz Palpatine mianował się imperatorem. Na festiwalu na Malcie (i pewnie na innych koncertów w Europie) widownia jest w transie politycznej poprawności, upojeni ekstazą samozadowolenia, podrygują w rytm brukselskiemu samobójczemu dyktatowi prowadząc cywilizację Łacińską na nieuchronną zagładę. Laibach to doskonale pokazał w cale w niewykrzywiony ani nieprzesadzony sposób - a wszyscy się z tego cieszyli...

Szkoda, że przesłanie kolejnego (niestety) bardzo na czasie utworu „Now You Will Pay” nie trafia do unijnych decydentów i ich wyborców... Kto by pomyślał, że kawałek, który znalazł się na albumie WAT (2003) okaże się po latach proroczy? Zresztą nie pierwszy się raz to kolektywowi udało. Znów gorzkie i ponure myśli kołaczą się w głowie - barbarzyńcy ze wschodu dobijają się do naszych drzwi (w dodatku niektórzy ich na dodatek zapraszają z otwartymi rękoma) a gawiedź się cieszy i przyklaskuje (w duchu drży i truchleje).  Akompaniująca orkiestra uzupełnia idealnie syntetyczne dźwięki, tworząc zgraną symbiozę - nikt nikomu nie wchodził w paradę, nikt nikogo nie zagłuszał, to, co zwykle pozowało na orkiestracje wreszcie zabrzmiało organicznie - inklinacje Laibacha do instrumentów dętych doczekały się właściwej oprawy. Może przesadzam, ale po tym koncercie trudno mi będzie sobie wyobrazić „standardowy” koncert Laibach bez udziału orkiestry.

Szokować mógł przypadkowego słuchacza stary dobry „Smrt za smrt” - utwór, który swoją napastliwością i drastycznością (czysto muzyczną jak i liryczną). Był to niestety jedyny utwór z wczesnego okresu działalności, który przypomniał o metodach represji czerwonych totalitaryzmów i ludobójczych szowinizmów. Wokalistka Mina w nieopisany sposób wczuwała się i wyrażała ekspresję okrucieństwa tego utworu.

Laibach zrobił huśtawkę emocjonalną po akcie terroru, niczym za sprawą zmiany kanału telewizyjnego grupa przemyciła delikatny utwór pt.„Vor Sonnen-Aufgang” z nadchodzącego albumu. Po tym kojącym poszarpane nerwy balsamie grupa przeszła do mocno okrojonego repertuaru z tytułowej adaptacji filmowej musicalu Dźwięki muzyki (1965). Warto odnotować, że oprócz „The Sound of Music” wykonano też „Climb Ev'ry Mountain”, którego zabrakło w Katowicach. W tymże utworze gościnnie pojawił się wokalista Borysa Benko, który pierwszy raz współpracował z Laibach na płycie Volk (2006) a potem na EP 1 VIII 1944. Warszawa.  

Zdecydowanie wykonanie powstańczej pieśni „Warszawskie dzieci” było jednym z najbardziej znamienitych i zapadających w pamięci momentów tamtego koncertu. Przyznać trzeba, że Borys, co raz lepiej radzi sobie z śpiewaniem w naszym języku, skłonny jestem stwierdzić, że to wykonanie było lepsze niż studyjne, również dzięki symfonicznemu wsparciu.

Oczywiście głos wielkiego brata, wielokrotnie swym pozbawionym emocji głosem zapewniał o wyjątkowości naszej publiczności i o tym jak nas Laibach kocha.

To, co się rzucało w uszy to tempo niektórych utworów, którym ewidentnie podkręcono tempo - zamiast marszowych rytmów perkusista grał bardziej rockowo - sprawiało to wrażenie jakby zespół chciał jak najwięcej upchać w ograniczonym czasie.

Nie mogło zabraknąć przebojów z Spectre (2014) - to właśnie szybsze tempo najbardziej chyba było odczuwalne w „The Whistleblowers”, który pomimo chóru gwizdaczy zabrzmiał dziwnie standardowo. Jednakże w takim „We Are Millions and Millions are One” znów dało się odczuć potęgę na symfoniczną skalę. Najświeższy hymn Laibach „Resistance is Futile” będący borgowskim zwrotem zapowiadającym kolektywną asymilację. Oprócz parafrazy Star Treka, odwołanie do muzyki elektronicznej lat 80 był chyba najbardziej nerdowskim punktem programu.

Finał w postaci fuzji „Opus Dei i „Leben heißt Leben” czyli efektownie podrasowane obujęzyczne wykonanie coveru „Live is Life”. Wrażenie robiła wizualizacja przedstawiająca latającą ogromną konstrukcję, składającej się z ogromnych toporów układających się w swastykę. Było to nawiązanie do anty nazistowskiej pracy „Blood and Iron” Johna Heartfielda. Artysta ten od początku inspirował słoweński kolektyw sferze symbolicznej.  

Niedługo trzeba było czekać na bisy, które zagrano już bez udziału orkiestry. Kameralna orkiestra l'Atunno ładnie się pożegnała, występ nagrodzony był gromkimi brawami. Jeden z muzyków zrobił sobie nawet pamiątkowe zdjęcie publiczności. Na bis zagrano pulsujący kipiący energią „Bossanova”(dziwnie jakby głos wokalistki niedomagał momentami) oraz laibachowy standard „Tanz mit Laibach”.

To był piękny koncert, szczerze spodziewałem się lekko podrasowanego koncertu z przed dwóch lat…o ja nie wierny! Już zacieram rączki na koncert we Wrocławiu, który odbędzie się w listopadzie tego roku. Wówczas Laibach przyjedzie już z nową płytą Also Sprach Zarathustra (2017), którego premiera będzie w połowie Lipca.

Gdy już maszyna Laibach zatrzymała się głos pożegnał nas „optymistycznym” Salam alejkum, który został skwitowany niepewnym chichotem…

Zobacz galerię zdjęć:

Resistance is Futile
Resistance is Futile
Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura