Zaratustra zawitał do Starego Klasztoru
Zaratustra zawitał do Starego Klasztoru
Ignatius Ignatius
343
BLOG

To rzekł Zaratustra: Laibach - Relacja

Ignatius Ignatius Muzyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Już drugi raz tego roku nawiedził Polskę Laibach. Pierwszy koncert odbył się w Posen w ramach festiwalu Malta grając specjalny koncert przy współudziale orkiestry symfonicznej. Miało to miejsce jeszcze przed premierą Also Sprach Zarathustra (2017)*. Już wówczas zespół przemycił w secie „Vor Sonnen-Aufgang”, który stanowił zapowiedź płyty. Drugi koncert (już z okazji promocji albumu) odbył się 19.11 w Starym Klasztorze – Sali Gotyckiej w Breslau. Był to (jak na razie) jedyny koncert w ramach tej trasy.

 

Na uwagę zwraca wyjątkowość miejsca, gdzie zorganizowanego koncert. Jest to zaadaptowany dawny klasztor dominikanek, który datowany jest na pierwszą połowę XIV wieku. Koncerty Laibach charakteryzuje wspaniała oprawa audiowizualna. Walory akustyczne miejsca tylko to uwypukliły przerastając moje oczekiwania – chyba nigdy nie słyszałem tak potężnie brzmiącej perkusji.

 

Od wielu lat Słoweńcy objeżdżając nowy album, grają go niemal w całości, tym razem nie wyobrażałem sobie innego wyjścia – muzyka wypełniająca krążek to adaptacja ścieżki dźwiękowej stworzonej na potrzeby sztuki teatralnej (o szczegółach można przeczytać w mojej recenzji).

 

 

O, bracia moi, kochać mogę w człowieku to, iż jest on przejściem i zanikiem. I w was jest wiele takiego, co mnie do umiłowania i nadziei zmusza.*

 

 

Początek jest końcem, otwierający widowisko multimedialny „Von Den Drei Verwandlungen”, w rzeczywistości zamyka album. Interpretuję to jako nawiązanie do koncepcji wiecznego powrotu, do którego nawiązywał również Fryderyk Nietzsche.

 

Laibach na starcie przeprowadził, dosłownie zmasowany soniczny atak. Był to wyjątkowo bolesny akt inicjacyjny. W trakcie demolowania bębenków usznych słuchaczy, wyświetlana była wciągająca nas otchłań – na mój gust wszystko to było kapkę za głośno. Odniosłem wrażenie, że zostało to później skorygowane. Potem już program pierwszej części koncertu raczej pokrywał się z albumem (niektóre utwory zostały nieco przetasowane).

 

Utwory zostały również w różnym stopniu przearanżowane – koncerty Laibach rządza się swoimi prawami. Uzależnione to jest m.in. od wsparcia żywym instrumentarium, tradycyjnie sekcja rytmiczna wzbogacona jest o perkusję. Dodatkową atrakcją był udział gitarzysty, który grał przy pomocy smyczka.

 

Orzeł mój czuwa już i wraz ze mną słońcu cześć oddaje. Szponami orła sięga on po nowe światło. Jesteście me prawe zwierzęta; kocham was. Lecz brak mi jeszcze swych prawych ludzi!

 

Równoważną rolę w koncertach Słoweńców są wizualizacje, które są przesiąknięte symboliką. Same w sobie są dziełami sztuki, motywem przewodnim pierwszej części był lot orła i innych ptaków. Rzeczywiście odgrywają w tytułowym dziele Nietzsche’go istotną rolę.

 

Kto w przepaść spoziera, lecz orłowymi oczy, — kto orła szponami przepaści się chwyta: ten posiada odwagę. — —

 

Główny wokalista Milan Fras, który wcielił się w rolę Zaratustry, odziany był w efektowny czerwony płaszcz, z godnością mędrca sunął po scenie, pilnie wypatrując nadczłowieka – szukał go w tłumie pod sceną, na balkonie, wśród muzyków. Już wydawało się, że znalazł, jednakże tylko mu się wydawało.

 

Tak oto mówi czerwony sędzia: „Czemuż zamordował ten złoczyńca? Rabować chciał!” Lecz ja powiadam wam: dusza jego chciała krwi, nie rabunku: on tu żył za szczęściem noża!

 

Jednym z mocniejszych momentów koncertów było ostrzenie noży, po którym wizualizacja nadlatującego orła zaczęła się „kroić”, tworząc z ptaka upiorną układankę. To wszystko wraz z ponurymi dźwiękami było na swój sposób drastyczne.

 

Równie duże wrażenie zrobiła na mnie wizualizacja „kryształowego dziecka” – to pewnie moja nadinterpretacja, ale nie mogło się to nie skojarzyć z doskonałością ubermenscha. Po tej wizualizacji wyświetlany był obraz USG dziecka – tak, w tej całej asekuracyjnej terminologii zapominamy, że chodzi o „człowieka”, a nie bezosobowy „płód”.   

 

Ustami jam się stał wskroś, wzburzonym na graniach stałem się strumieniem: chcę mą mowę zwalić na doliny, w dół!

 

Cała pierwsza część była monolitem, nieprzerwanym strumieniem, opowieścią. Wszystkie zmiany w strukturze poszczególnych utworów wypadają na korzyść. Do tego stopnia, że aż szkoda, że niektóre z nich nie znalazły się ostatecznie na płycie – ale z drugiej strony to jest wartość dodana. Szkopuł w tym, że Laibach skandalicznie rzadko wydaje koncertówki – a materiały z koncertów umieszczane na youtube często są usuwane.

 

I niechże mi ten potok miłości na bezdroża nawet runie: jakżeby nie miał potok drogi ku morzu wreszcie odnaleźć!

 

Część koncertu poświęcony Zaratustrze skończyła się na „Vor Sonnen-Aufgang”, z Miną w roli głównej. Kto był na ostatnich koncertach Laibach, bądź widział klipy wie, że jest to wokalistka wyjątkowa, zaczynając na Jej głosie, kończąc na scenicznym zachowaniu. Gracja, dostojność, nie oddają w pełni magii jaką roztacza podczas swego występu. Podczas tego utworu, wyświetlano apokaliptyczne wizje nuklearnej zagłady. W połączeniu z pięknem utworu, eterycznością śpiewu Miny, obrazy te stawały się wręcz urzekające. Znów mam wątpliwości, czy dobrze odczytałem zamysł artystyczny i przesłanie. Wydaje mi się, że Laibach w wyjątkowo optymistyczny (przez to mam ogromne wątpliwości) obwieścił, że przekroczyliśmy pewien etap od czasów, w których żył Fryderyk Nietzsche. Dożyliśmy XXI wieku! Ludzkość ma za sobą dwie Wojny Światowe. Koniec tej drugiej zaowocował technologią, która jest wstanie w oka mgnieniu skończyć świat, wymazać większość życia na planecie, na której żyjemy. A jednak dysponując takim potencjałem nie czynimy tego – dla współczesnego człowieka jest to oczywistość i w tej oczywistości tkwi właśnie niesamowitość.

 

Mina ostatecznie zagościła na scenie dłużej niż w jednym kawałku, skończyła pierwszą część i zapoczątkowując drugi. Przyszedł czas na pełen smaczków i rarytasów, które łechtało moje fanowskie podniebienie. Nowością był utwór „Parnassus”, dużo lżejszy gatunkowo utwór, trącało nieco Spectre (2014) – mam nadzieję, że doczeka się fizycznego wydania. Tyczy się to również laibachowej interpretacji „Cold Song” Henrego Purcella – „brytyjskiego” odpowiednika Mozarta. To już była rzecz bardziej wymagająca z zatrważającą ekspresją wokalistki w roli głównej.

 

Zob za zob

Glavo za glavo

Zob za zob

Na divjo zabavo

 

Po „solówce” Miny z utworu na utwór robiło się co raz ciekawiej.  Mocnym akcentem był segment repertuaru w rodzimym języku. Zaczęło się od dawno niegranego utworu „Anti-Semitism” – czyżby chodzi o podkreślenie skojarzenia Nietzsche-Antysemita? Czy po prostu przypomnienie niejednoznacznego przesłania utworu, wszak kolektyw w jednym z wywiadów stwierdził, że „Anti-Semitism” – „adresujemy do wszystkich, włączając w to wszystkich rasistów i wszystkich antyrasistów”. Następnie zespół wrócił do niemal samych początków prezentując swoją „antyballadę” pt. „Brat moj”, której towarzyszyła odważna wizualizacja. Po tym kawałku Laibach zaprezentował utwór „Hell: Symmetry” – o dziwo drugi i ostatni kawałek z WAT (2003) – w bardzo luźnej „udyskotekowionej” – a może po prostu „ukrautowionej” wersji (przepraszam za te dwa potworki słowotwórcze – nie mogłem się powstrzymać). Rozbrajające były kraftwerkowe, zimne, zrobotyzowane chórki.

 

Finał koncertu był powrotem do przeszłości, wielką niespodzianką była odświeżona wersja „Le privilège des morts” z jednej z bardziej eksperymentalnych płyt na koncie słoweńskiego kolektywu - Kapital (1992). Kapitalnie to wyszło i mam nadzieję, że w przyszłości można będzie się spodziewać więcej takich smaczków, bowiem dużo tego typu muzycznych skarbów jest godnych przypomnienia. Zwłaszcza, że to się bardzo dobrze sprawdza w warunkach koncertowych.

 Podczas tego francuskojęzycznego utworu towarzyszyła trzymająca w napięciu wizualizacja z filmów Yukoku (1966) w reżyserii Yukio Mishima oraz Alphaville (1965) Jean-Luca Godarda. Kolejnym antykiem był „Ti, ki izzivaš” w którym Mina krzyczała przez megafon, był to najbardziej martial industrialny moment występu, marszowe rytmy, wojenna zawierucha w wyświetlanych rycinach.


Koncert wieńczył wspaniały „Wirtschaft ist tot” – czyżby Laibach krakał o kolejnym nieuchronnym kryzysie ekonomicznym? Ze względu na udział gitarzysty zespół nawiązał do wersji singlowej, z charakterystycznym jazgotem, przedrzeźniającym stylistykę muzyki metalowej.

 

Wspaniały finał, świetnego koncertu, nie wiem czy to był najlepszy koncert Laibacha na którym byłem, każdy był inny i wyjątkowy. To był pierwszy od lat tak anty-przebojowy set. Po mimo, że zabrakło laibachowych hymnów… Wróć – dzięki temu, że ich nie było set był tak bogaty i satysfakcjonujący dla fanów z dłuższym stażem. Zresztą chyba nie tylko, bowiem, muzycy opuszczali scenę przy gromkim aplauzie – aplauzie, który trwał do momentu powrotu na bis. Z innej beczki – to był najbardziej zgermanizowany koncert od lat! 

 

Bis był również sympatyczny, zabrakło co prawda głosu „wielkiego brata”, który przestrzegał przed heilowaniem. Zagrano dwa kawałki z Spectre (2014), energetyczny „Bossanova”, w której znów mogła brylować piękna strona kolektywu. Drugim kawałkiem był równie czadowy „See That My Grave Is Kept Clean”, po którym ostatecznie Laibach opuścił rozentuzjazmowaną publiczność.   


* Zapraszam do przeczytania również recenzji - https://www.salon24.pl/u/ignatius/825244,laibach


* fragmenty pochodzą z Tako rzecze Zaratustra. Książka dla wszystkich i dla nikogo. Tłum. Wacław Berent.

 



Zobacz galerię zdjęć:

Trudno o bardziej dobraną parę...
Trudno o bardziej dobraną parę... Von Den Drei Verwandlungen Nadczłowiek? Hier kommt die Sonne, Die Sonne hell Quelle est le privilège des morts?
Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura