Yeah, it's Helloween… tonight
Yeah, it's Helloween… tonight
Ignatius Ignatius
217
BLOG

Dynie Zjednoczone: Helloween - Relacja

Ignatius Ignatius Muzyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Fani tradycyjnej muzyki metalowej powinni zapisać w pamięci datę 28.11. Tegoż dnia stołeczne miasto Warszawa, zostało nawiedzone przez kultowy power metalowy zespół Helloween.

Kultowy zwłaszcza dla pokolenia pierwszych Metalmanii, słuchaczy audycji Metal Top 20 - Dla tych, których w latach 80 serce zamieniło się w metal.

Koncert niemieckich weteranów odbył się w ramach wyjątkowej trasy Pumpkins United. Zespół wpadł na wyborny pomysł aby zaprosić na scenę byłych członków Helloween. Dla wielu fanów to było to święto, na które czekali  całe dekady. 

Listen now--we are calling you…

Dynie na obecnej trasie występują jako sepstet (sic) w następującym składzie:

Wokaliści:

Kai Hansen (1983-1988) – również gitara, uznany za „dziadka power metalu” – m.in. współzałożyciel Helloween, Gamma Ray.

Michael Kiske (1986-1993) – główny wokalista na najważniejszych dziełach zespołu, Keeper of the Seven Keys Part I (1987) oraz Keeper of the Seven Keys Part II (1988) i dla przeciwwagi dwóch albumów z okresu „eksperymentalnego” (1991-1993), uznanych za największe nieporozumienia w bogatej dyskografii Helloween.

Andi Deris – Nieprzerwanie od 1994 obecny wokalista.

Gitarzyści:

Michael Weikath – jeden z współzałożycieli Helloween, swoimi grymasami kasował wszystkich black metalowych mizantropów.

Sascha Gerstner – w zespole od 2002 roku, najmłodszy z wioślarzy, który rozpraszał publiczność interesującą stylizacja włosów. 

Sekcja rytmiczna:

Basista Markus Grosskopf obok Michaela Weikatha jedni muzycy będący od początku istnienia Helloween.  

Perkusista Dani Löble, który grzeje w dyniowe bębny od 2005 roku.

Co ciekawe liczba muzyków symbolicznie pokrywała się z ilością tytułowych kluczników.

Już na wstępie mogę napisać, że Helloween zagrał jeden z najlepszych koncertów 2017 roku. Trzy godzinna metalowa uczta, suto zasłana samymi klasykami. Koncert ten był wyjątkowy również ze względów organizacyjnych. Otóż wyobraźcie sobie, że w dzisiejszych czasach da się w względnie przystępnej cenie zobaczyć koncert  w warunkach na styku klubowego i halowego.  Bez idiotycznie sztucznych podziałów na golden circle etc. Hala Koło, choć niepozorna na pierwszy rzut oka, okazała się świetnym wyborem. 

Nie wszystko było idealne, zawsze znajdą się minusy. Osobiście dla mnie nagłośnienie nie było adekwatne do miejsca. Było za cicho, do tego stopnia, że skandująca i klaszcząca publiczność zakłócała występ. Śpiewający fani byli często głośniejsi niż wokaliści - a to  powinno być na odwrót. Reszta była bez zarzutu wszystkie instrumenty brzmiały bardzo czysto i selektywnie. Po koncercie przedstawiciele starej gwardii dyskutowali na temat dyspozycji wokalnej Michaela Kiske. Rzeczywiście czasem miałem wrażenie, że wokalista niedomagał, ale zrzuciłbym to na karb niedoskonałego nagłośnienia.  

And you scream… on Helloween!


Odnośnie śpiewających fanów, tuż za mną śpiewał pewien jegomość – Maciej ‘Rocker’ Wróblewski. Swoim potężnym falsetem robił takie spustoszenie, że przez chwile miałem wrażenie, że Helloween korzysta z technologii surround... W rzeczywistości okazał się to właśnie wokalista poznańskiego Wolf Spider, którego nie omieszkałem pochwalić i niestety speszyć. Po upewnieniu się że dobrze słyszę rzekłem  bez ogródek, że śpiewa lepiej niż Ci wszystkie zjednoczone dynie razem wzięte i to bez nagłośnienia!  Stwierdził tylko skromnie ze przesadziłem i niestety już później nie śpiewał tak gorliwie – mogłem się z tym wstrzymać do końca sztuki. Cala sytuacja skojarzyła mi się z filmem Gwiazda rocka (2001) - dla mnie osobiście, ten koncert miał nie trzech wokalistów a czterech. Rocker był ósmą dynią tamtego wieczora!

I'll show you passion and glory


Set był bliski ideału, coś na zasadzie historycznych tras Iron Maiden. Oparty na klasycznych albumach. Zagrano przekrój twórczości począwszy od pierwszej EPki Helloween (1985) przez dominujące występ obie części Keeper of the Seven Keys (1987-88) zahaczając o płyty z ostatnich lat. Nie zabrakło takich hymnów jak „Heavy Metal ( is the Law)”, „Eagle Fly Free”,„Power” – w zasadzie mógłbym tak wymieniać długo, bowiem cały koncert miał „hymniczny” charakter o czym świadczył niemal nieustający, czynny udział publiczności.

Zespół zaczął od przedstawienia się w utworze „Halloween” z nie albumowego singla, o takim samym tytule z 1987 roku. W zasadzie trudno o bardziej trafny otwieracz biorąc pod uwagę charakter trasy. Poszczególnym utworom towarzyszyły, animowane, barwne wizualizacje, które kompletnie przełamywały poważną i ponurą estetykę, która towarzyszy większości zespołom tego typu. To ciekawa odskocznia pomimo, że każda następna przebijała poprzednią w kategorii infantylności. Żeby zespół mógł nabrać tchu, co chwilę raczeni byliśmy krótkometrażowym serialem, opowiadającym o perypetiach dwóch zblazowanych dyniopodobnych. To był zdecydowanie humor o mocno niemieckim ciężarze gatunkowym. Przerywników tego typu naliczyłem siedem (pewnie znów nie przypadkowa liczba) i szczerze stwierdzam, już po trzeciej, nie tylko ja czułem przesyt.

And there is magic in the air

Najciekawszymi momentami były utwory, w których śpiewali oboje wokaliści – Michael Kiske i Andi Deris. Przez cały czas trwania koncertu, biła ze sceny wyjątkowo przyjacielska, żeby nie napisać rodzinna atmosfera. Wątpię, aby to była kalkulacja, lub wymuszona poza. Widać było i słychać, że również dla zespołu jest to czas wyjątkowy. Równie cennymi chwilami było móc zobaczyć trzech gitarzystów na scenie. Niestety tak jak w przypadku Ironów nie było tego za bardzo słychać.

Mniej więcej w połowie koncertu zespół przypomniał o ś.p. perkusiście Ingo Schwichtenbergu. Zrealizowano to w wzruszający sposób na zasadzie pojedynku obecnego pałkera i zmarłego w 1995 roku. Odtworzono solo Ingo z lat 80, po czym Dani Löble w hołdzie odegrał je w (prawdopodobnie) taki sam sposób.

Yeah, it's Helloween… tonight

Niektóre utwory poprzedzone zostały komentarzem wokalistów, przy okazji zapowiadania jednego z nich wynikła pouczająca sytuacja. Andi nie skończył jeszcze swej opowieści a z pod sceny ktoś, kto wcześnie śledził setlistę zespołu wykrzyczał tytuł. Przez to wokalista się lekko zbulwersował. Po chwili wtórował mu Michael Weikath, który był bardzo niepocieszony, takim psuciem sobie i innym niespodzianki. Rzeczywiście, przyznać trzeba, że coś w tym jest. To trochę jakby dowiedzieć się jakie będzie zakończenie przed oglądaniem filmu. Inna kwestią jest to, że zespoły objeżdżając trasę, niczym jak roboty potrafią dzień w dzień opowiadać te w kółko anegdoty, a nawet zachowywać się tak samo „spontanicznie”.  

Zespół bisował dwukrotnie, dynią programu pierwszego z nich było epickie wykonanie „Keep of the Seven Keys”, z którego zrobiła się mini opera – wszyscy śpiewali i przeżywali, niczym hymn metalu. Podczas drugiego Kai Hansen trochę poshredował i zagrano na dobranoc „Future World” i „I Want Out”.

 

Trzy godziny, zleciało w trzy sekundy, dawno tak dobrze się nie bawiłem. To był czysty rock and roll. Niepowtarzalna okazja do zasmakowania, w metalowym szaleństwie lat 80. Widać, słychać i czuć było pasję i szczerość. To była celebracja kawałka historii metalu, bez wydumanego pozowania, dzielenia na vipów, „wczesnego wejścia” (dobrze, że nie zejścia).   

 

Happy!

Happy!

Helloween!

Helloween!

Helloween!

O-O-O!



Zobacz galerię zdjęć:

Klaudiusz?! Kiske i Andi Kai w akcji Perfect Gentelman Wioślarzy trzech
Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura