We're watching the world pass us by
We're watching the world pass us by
Ignatius Ignatius
1885
BLOG

Cofamy się: Depeche Mode - Relacja

Ignatius Ignatius Muzyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 13

Po warszawskim koncercie w 2017 roku Depeche Mode powraca do Polski w lutym na trzy koncerty promujące płytę Spirit (2017). 

7.02. W środku tygodnia (sic) Brytyjczycy zawitali do krakowskiej Tauron Areny.

Tuż przed koncertem wyświetlono społeczną reklamę fundacji, Charity: Water, której celem jest zwiększenie świadomości zapewnienia bezpiecznej wody pitnej na świecie.

Właściwym zwiastunem rozpoczynającego się koncerty było puszczenie utworu The Beatles pt. „Revolution”. Drugim symptomem było wyświetlenie malutkich białych bucików nawiązujących do okładki przy akompaniamencie fragmentu remixu „Cover Me (Alt Out)”. Przyznać trzeba, że był to pociesznie minimalistyczny zabieg, który miło wprowadzał do tego co się miało dziać chwilę później.

Pomimo mało zachęcającej aury niezrażona publiczność wypełniła hale po brzegi. Armia fanów Depeche Mode nie zawiodła - rzadko, jeżeli w ogóle widuje takie reakcje, zaangażowanie publiczności i to zarówno na płycie jak i na trybunach. Niemal przez cały czas trwania koncertu fani naprawdę przednio się bawili. Na długo zapadnie mi w pamięci odśpiewany przez cały Tauron refrenu „Everything Counts” - słowa te śpiewane były nawet po zakończeniu utworu. W taki sposób, że aż się  Dave za głowę złapał i z chyba autentycznym przejęciem wykrzyknął, frazes o tym, że „Kraków jest najlepszy”. Co ciekawe zbieżna wydała mi się średnia wieku, z stażem poszczególnych utworów - im starszy przebój tym wzrastał entuzjazm fanów. Może to znak, że czas na historyczną trasę wzorem Iron Maiden, ograniczającą się do danego przedziału czasowego? Dobrym pomysłem byłoby zaangażowanie byłych członków zespołu, cóż marzyć nikt nie zabroni.

Kulminacją koncertowego szaleństwa było zamaszyste machanie rękoma podczas „Never Let Me Down Again” - co jest jedną z ulubionych zabaw podczas występów Brytyjczyków. Był to też ostatni utwór (nie licząc bisu) tamtego wieczoru.  

Nieprzypadkowo zacząłem od publiczności, bowiem to naprawdę zrobiło na mnie duże wrażenie. Nikt nie powinien się zresztą temu dziwić bo i sam zespół nie próżnował dając z siebie wszystko z Dave’m Gahanem na czele. Nieustanne tańce, pląsy, truchty i swawole - kondycji odmówić frontmanowi Depeche Mode nie sposób odmówić. 

Widoczne było sprzężenie zwrotne, wzajemną wymianę energii pomiędzy wokalistą Depeche Mode a publicznością. Zwłaszcza w chwilach gdy wybiegał na podest by chłonąć emocje otaczającego go morza fanów, z wzniesionymi rękoma. Również Martin Gore udzielał się na scenie będąc przeciwieństwem Dave'a zwłaszcza w solowych piosenkach, które były wyciszającymi, lirycznymi momentami koncertu. Akustyczne wersje „Insight” i „Strangelove” uwypuklają piękno utworów i głosu Martina. O dziwo na żywo zarówno głos drugiego wokalisty jak i jego maniera zdecydowanie zyskuje względem wersji studyjnych, które mogą irytować.

Set był optymalny bez większych niespodzianek, nie licząc tego, że grupa celebruje dwudziestolecie płyty Ultra (1997). Nadreprezentacja w postaci pięciu utworów z tego albumu autorowi relacji akurat przypadła do gustu. Tym bardziej, że wybrano bardzo smakowite kąski: „Barrel of a Gun” ( z wplecionym „The Message” Grandmaster Flash’a), „Useless”, „Home” (z wspaniale zaangażowaną publicznością), „It’s No Good”, „Insight”. Może z wyjątkiem tego ostatniego, który jest wyjątkowym ulepkiem. Szkoda jednak, że druga cześć światowej trasy Global Spirit Tour sprowadziła promocje tytułowej płyty do zaledwie trzech singli...  Szczęśliwie jednak dobór reszty utworów będący w miarę przekrojową wiązanką hiciorów z naciskiem na erę Alana Wildera. 

Oprócz wyżej wspomnianych, nie mogło przecież zabraknąć takich szlagierów jak „Behind the Wheel”, „Walk in My Shoes”, „Stripped”. Zważywszy na bogaty katalog utworów  można było czuć niedosyt. Zawsze czegoś będzie brakowało. Zwłaszcza weteranom, którym ulewa się od lat wałkowanym w kółko zbiorem tych samych kawałków.

Przykładowo  mnie ubodła absencja płyty Some Great Reward (1984), chociaż i może to dobrze, zważywszy na niedoskonałości nagłośnienia. Zdecydowanie brzmienie było przytłaczająco przebasowane. Dało się to odczuć najbardziej w utworach gdzie jednak selektywność ma kluczowe znaczenie. Odświeżone lekko przearanżowane utwory czasem zyskiwały („Everything Counts”, „World in My Eyes”) ale i traciły („Stripped”, „A Question of Time”). Nie widzę niczego zdrożnego w  twórczym ewoluowaniu własnej twórczości. Docenianiu remixu jak w przypadku „A Pain That Im Used To” ('Jacques Lu Cont's remix) do którego już chyba wszyscy zdążyli przywyknąć. Jednak należy robić to z umiarem i wyczuciem, żeby nie przedobrzyć. Swoją drogą nie obraziłbym się  gdyby wróciła oryginalna wersja. Szkoda też, że zrezygnowano z wykonywania coveru Davida Bowiego - „Heroes”, który był grany na pierwszej części trasy. To sprawiało, że tamte koncerty były jednak w czymś wyjątkowe.  

Bis był bardzo mocny, choć zaczął się delikatnym, akustycznym rearanżem „Strangelove”. Zredukowano ten utwór do żelaznego minimum, do najpiękniejszego rdzenia. W nastroju zadumy utrzymał jeszcze przez chwilę „Walking in My Shoes” – choć wolałbym w tym miejscu zdecydowanie „I Feel You”. Zespół skończył z przytupem: bombastyczną wersją „A Question of Time”, mimo wszystko i tak był to miód na moje uszy. Ostatecznie Depeche Mode pożegnało się wyczekiwanym utworem „Personal Jesus” – tu już brzmienie, szczęśliwie było bez zarzutu.  

Z kwestii technicznych wspomnieć można o scenie, która jak na dzisiejsze standardy, niczym się nie wyróżniała. Dwa ogromne ekrany wyświetlały, wizualizacje lub klipy nawiązujące do utworów, tylko czasami wyświetlano zbliżenia muzyków, jeszcze rzadziej okupujących pierwsze rzędy. To co raziło to ogromna czerwona szmata wyświetla podczas „Insight”, i ogólnie symbolika komunistyczna, która bezsensownie przewijała się w wizualizacjach podczas takich utworów jak „Where’s the Revolution?” i „Cover Me”. Można było sobie to darować zwłaszcza, że jak sam zespół twierdzi nie jest ideologicznie zaangażowany.Wynikałoby to z rezygnacji bijącej zarówno z głosu Dave'a i samego „rewolucyjnego” tekstu .

Po niezłej płycie przyszła niezła trasa, z wyjątkowym przyjęciem przez fanów- ale Ci już tak mają, o czym wiadomo nie od dziś. Cieszy dobra kondycja Dave’a, i radość z grania reszty zespołu, co jest bardzo istotne i powinno dobrze rokować na przyszłość. 



Ignacy J. Krzemiński

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura