This is the face of reality...
This is the face of reality...
Ignatius Ignatius
252
BLOG

Voidhanger: Dark Days of the Soul (2018) - Recenzja

Ignatius Ignatius Muzyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

Fani śląskich czortów, w końcu doczekali się trzeciej odsłony zbiorów sonicznych, nihilistyczno-mizantropijnych traktatów. Dark Days of the Soul (2018) to długo oczekiwany następca Working Class of Misanthropy (2013), który trochę namieszał na naszym metalowym grajdołku. Nic więc dziwnego, że apetyt przez te pięć lat rósł i rósł. Przez lata podsycany najpierw pysznym albumem Iperyt oraz splitem dzielonym z Witchmaster - oba materiały wydane w 2017 roku.  

All hail emptiness – set as a general rule

Bez zbędnych pieszczot, gwałtownymi gitarowymi sprzężeniami rozpoczyna się tytułowy potwór. Solidne wprowadzenie w przewidywalny koncept muzyczno-liryczny (absolutnie nie jest to ujma). Brzmienie krążka jawi się jako powrót do surowizny znanej choćby EPki The Antagonist (2012) – wyważony, intencjonalnie zamierzony brudek i niechlujstwo. Na każdym kroku podkreślane jest punkowe podejście do antyestetyki hołubionej przez zespół Warcrimera. Widać to już na pierwszy rzut oka, po wypieszczonej okładce z poprzedniego długograja, przyszedł czas na surowy minimalizm. Brudny czarny death trash w najlepszym wydaniu. Zabójczo szarpiące riffy Zyklona, obłęd wyrywający się z trzewi Warcrimera i niszczycielski zamęt siany przez Priesta. Utwór płynnie przechodzi w „Death Wish”, będący bardziej uthrashowionym rozwinięciem utworu poprzedniego. Nawet w sferze lirycznej jest zachowana ciągłość. Ponure gitarowe pasaże grzmią, napięcie narasta z każdym blastem, które wraz z zwichrowanymi zagrywkami wzmacniają ten wywar z żółci.

Naprzód donikąd!

W górę sztandar zwątpienia

Na poprzedniej dużej płycie zespół zapoczątkował tradycję polskojęzycznych, cierpkich ciosów. „Naprzód donikąd!” to kolejny hymn w rodzimym języku. Lirycznie nie ustępując poprzednikom. Muzycznie jednak wydaje się nieco zachowawczy i rozczarowujący. Przez co bardziej wgryzamy się w tekst, niż w muzyczne tło. Oczywiście jest to konkretna thrashowa luta, która szybko do głowy wchodzi i równie wdzięcznie będzie się ją wykrzykiwało na sztukach. Zwłaszcza takie frazy jak:

Niech żyje zatracenie!

Jeszcze parę płyt i Voidhanger może śmiało pokusić się o polskojęzyczny Greatest Hits. Przytłaczająca finał, monumentalne brzmienie gitary, ostatecznie całość zamiera w otchłani jazgotu.

And here I Am, spitting on everything again

Jednym z najpopularniejszych słów ostatnich lat jest „hate” – niestety nienawiść podzieliła los miłości… „High on Hate” to przejmujący utwór, również dotknięty tchnieniem melodii. Warcrimer zaciekle piekli się z pianą na ustach. Podniosły nienawistny utwór z miazgatorskim skandowaniem tytułowych słów, nie trzeba dodawać, że z automatu klasyfikuje się do miana potencjalnego koncertowego killera.

Nieco starszą tradycją Voidhanger są utwory poświęcone prlowskim seryjnym mordercom. Tym razem padło na Wielkopolskę, niejakiego Edmunda Kolanowskiego z Poznania. Wyjątkowego zwyrodnialca, który działał w latach 70/80. Od strony muzycznej „Man of Dark Secrets” to jeden z brutalniejszych ciosów na krążku. Kruszące twarde riffy, przepyszne zrywy perkusisty i thrashowe skandowania – stara dobra szkoła krwawej chłosty.

Druga połowa płyty chyba mi robi bardziej, ostatnie trzy utwory zwłaszcza. Dwa skuteczne jadowite ukąszenia i monumentalne zwieńczenie. „The Void is Where the Heart is” rozpoczyna głęboki rzyg, po którym następuje lawina ściany dźwięku. Podszyta zwiewną mgiełką. Miłe dla ucha jest zwłaszcza mieszanie Priest’a, który bawi się talerzami. Złożony utwór, mezalians czarnej podniosłości z obskurną bezpośredniością. Drugim jadowitym ukąszeniem - w zasadzie druzgocącą serią ukąszeń jest „War is Certain, Peace is Not”. To jest czysta wojna ku chwale nihilizmu niespodziewanie przełamana dekadencką refleksją, znużeniem, przytłaczającą melancholią. Jej bezpośrednią kontynuacje stanowi „Hailing the Devil in Me”. Dosyć nietypowy utwór jak na Voidhanger, zastosowanymi rozwiązaniami przywodzi na myśl bardziej „Checkmate, God!, który zamykał Iperyt z ostatniej płyty. Powolnie sunący, gorzki w wymowie, zimny i mechaniczny (nieludzko precyzyjnie szyjąca podwójna stopa). W punkcie kulminacyjnym utwór staje się bardziej organiczny.

W moim odczuciu nie przeskoczyli Working Class Misanthropy (2013), ale w sumie nie szkodzi, grunt, że Dark Days of the Soul (2018) jest dawką szczerego łomotu, w stylu jaki sami członkowie zespołu lubią najbardziej. Album absolutnie niezobowiązujący, konsekwentnie trzymający się pierwotnym ramom przyświecającym od początku istnienia zespołu.

It’s return to old school misanthropy

Miejmy nadzieje, że nie będzie trzeba długo czekać na kolejne płody równie soczyste i nie bardzo zarobaczywione.



Zobacz galerię zdjęć:

Z nicością w oczach i gniewem na ustach...
Z nicością w oczach i gniewem na ustach...
Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura