Na krawędzi końca
Na krawędzi końca
Ignatius Ignatius
394
BLOG

Basement: Na krawędzi końca (2018) - Recenzja

Ignatius Ignatius Muzyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

Całe długie pięć lat trzeba było czekać na następcę albumu Deszcz i krew (2013). Nad trzecią odsłoną dźwięków z piwnicy krążyła realna groźba, bycia ostatnią w dorobku zagłębiowskiego zespołu. Tym samym Basement zrobił niespodziankę, nagrywając kawał płyciwa, które stanowi ukoronowanie pierwszej dekady istnienia. Uwagę przykuwa oprawa graficzna. Na pierwszy rzut oka estetyka grafiki wydaje się znajoma. Jednak posiada magnetyczną siłę przyciągania uwagi na dłużej. Urzeka fuzja bajkowego świata z ponuro skrzeczącą szarą rzeczywistością…

Dobrym złego początkiem jest mocny cios pt, „BHO”*. Jest to złożony utwór z przejmującymi partiami solowymi i ciężkimi kruszącymi riffami. Otwierająca całość mechanicznie dozowana partia gitarowa, jest jednym z najbardziej pamiętnych momentów płyty. Czerepy z karków zrywa świetne organiczne, przestrzenne brzmienie. Pełne, selektywne, ale pozbawione plastiku. Warto wspomnieć, że za produkcje albumu odpowiedzialny był Haldor Grunberg, który wyciągnął z zespołu to, co najlepsze. Album stylistycznie rozpięty jest na styku ósmej i dziewiątej dekady XX wieku. Mieszając bezczelną surowiznę thrashu, gwałt death metalu i bardziej „poukładany” groove metal. Całość doprawiona szczyptą southernu oraz bardziej technicznych patentów. W zasadzie nie ma co się rozwodzić - to po prostu metalowy album. Wykuty w piwnicy, gdzie się wszystkie fascynacje muzyków samoistnie przenikają.

Każdy utwór ma coś do zaoferowania coś, co przykuwa uwagę. Płyta jest bardzo dopracowana. Nie ma tu miejsca na utwór, który nazwalibyśmy brzydko zapychaczem. Nie ma tu miejsca nawet na jeden zbędny dźwięk. Pod kątem instrumentalnym dzieje się tu bardzo wiele. Każdy odsłuch pozwala odkrywać nowe elementy: feeria gitarowych smaczków, a to perkusista przemyca jakąś intrygującą zagrywkę, gdzieś basista podkreśli swoją obecność (szkoda, że tak rzadko). To w końcu kolekcja partii solowych, każda posiadająca własny charakter. Po mocnym skatowaniu się tym krążkiem stwierdzam, że to one grają główną rolę. W „Wiesz” urzeka melancholijna liryczność podkreślająca dramaturgię. Niekończący się świdrujący impuls rażący układ nerwowy w „Prawdy dwie”. Rozrastający się skrzący temat w kawałku „Klecha”. Łagodniejsze jednak niepozbawione pazura wysmakowane solo pod koniec „Złego cień”.

Album jest dynamiczny i różnorodny co stanowi atrybuty stylu Basement. Utwory posiadają złożoną strukturę, każdy z muzyków mógł się swobodnie wyżyć. Nikt nikomu nie wchodzi w paradę. Pod kątem wokalnym bije swoich poprzedników na łeb. Słychać, że wokalizy są świadome, zróżnicowane, dobrze wyreżyserowane i co najważniejsze bardzo czytelne – kluczowe w sytuacji, gdy ma się wiele do przekazania (co konkretnie odsyłam do drugiej części recenzji). Oczywiście znalazło się miejsce dla bardziej luzackich, bujających riffów, momentów gdzie zespół stawia na mniej zagęszczoną strukturę – takim „samochodowym” utworem jest zwłaszcza „Kto sieje wiatr”.

Utwory, które swoją premierę miały na EP The B of Spades (2017) zyskały ostateczny szlif. Nadal odznaczają się własną tożsamością, i po czasie bronią się wyśmienicie. Bardzo mocnym fragmentem albumu jest przejście z utworu „Elekt” do „Ostatni krok” (co ciekawe na EPce kolejność była odwrotna).

Najbardziej ciekaw byłem nowości, „Wiesz”, gdzie potężny groove wgniata w posadzkę. Wyważona podwójna stopa mięsiście pruje. Gitarowy żywioł mieli aż miło posłuchać. Wspomniane bogactwo ozdobników i przesterów objawia się w „Złego cień”, wita rytualna gra perkusji, wsparte grubymi, gęstymi od posoki drutami basowego. Nie byłoby płyty Basement bez wizytówki perkusisty, który w charakterystyczny sposób atakuje blachy. Dobry przykład na to jak można mądrze pożenić stare z nowszym, bez poczucia dysonansu poznawczego. „Prawdy dwie” to obok „Klecha” najbardziej gorzki strzał w dotychczasowej twórczości. Gitary krwawo bulgoczą, wspierane przez druzgocącą podwójną stopę. Partie wokalne napędzane jadowitym paliwem recepcji rzeczywistości - zdecydowanie wokalista wzbija się na wyżyny. To wszystko gryzie się z wyluzowanym riffem nadając utworowi groteskowy posmak. Pozytywnym mobilizatorem jest „Modus Operandi”. W tle grzmią minimalistyczne tłuste gitarzyska. W rwanej strukturze utworu, znajduje się miejsce na wyciszenie, gdzie obnażono gitarę basową, której partia szybko przeradza się w pyszny pasaż.

Na dobranoc pozostawiono słuchaczom „Koszmar”. Utwór zaskakuje najbardziej odstającym tematycznie tekstem. Dużo się dzieje również pod kątem muzycznym - pełny nagłych zwrotów akcji i bujającym motywem przewodnim. Czuć (nie tylko zresztą w tym utworze) inspiracje ulubionymi wiosłowymi.

Prawdy dwie  

Zwykle sfera tekstowa jest mi obojętna. Są jednak przypadki, kiedy nie sposób pewnych tekstów przemilczeć. Basement jest zespołem, gdzie autor ma zwykle coś konkretnego do powiedzenia. Oczywiście czasem zdarzają się względnie lżejsze tematy. W końcu ileż można marudzić. Uporczywie dotykać przekroju aspektów padołu łez, na który zostaliśmy skazani? Jednak w przypadku tego zespołu, nigdy to nie są teksty o dupie Maryni. Po raz pierwszy piwniczna ekipa jawi się jako „zespół zaangażowany”. Na krawędzi końca (2018) posiada znamiona płyty koncepcyjnej.

Nie przypominam sobie, kiedy ostatnio tak „polemizowałem” z zawartością płyty. W tym wypadku z dyskursem jaki przewija się       w części utworów.

Teksty na tym albumie stały się dla mnie dobrym polem do eksperymentu. Pobawić się w konstruktywnie krytyczny „obiektywizm” siląc się na odrzucenie własnych przekonań. Taka postawa pozwala nabierać dystansu i postrzegać rzeczywistość z innej perspektywy. Wygaszając emocje mamy szansę chłodnym okiem dostrzec sedno.

Głównym problemem jest brak konsekwencji oraz demagogiczne zapędy. W efekcie pewnie wbrew intencji autora, urodził się twór propagandopodobny (to jest problem nieodosobniony w światku artystycznym). Tłumaczę to sobie palącymi emocjami, które przez lata kumulowały się. Na krawędzi końca (2018) jest uroczystym przebiciem tłustego wrzodu. Wafel wyrzygał wszystko to co mu leżało na wątrobie i w głębi trzewi (i bardzo słusznie).

Nie owijając w bawełnę dając temu wyraz już w otwierającym album utworze „BHO”. Utwór można wpisać w kanon „antyfaszystowski”. Nie byłoby w tym nic zdrożnego, gdyby nie odwołanie się do dewizy Bóg, Honor, Ojczyzna – dewizy Wojska Polskiego, w imię której krew przelewali Polacy m.in. podczas II Wojny Światowej. Jakiekolwiek zestawienie, fundamentalnych wartości dla naszego kraju z ksenofobią, faszyzmem bądź narodowym socjalizmem jest skandaliczne i niepoważne. Piszę to pomimo odczytania intencji, że ten utwór wymierzony miał być w biednych idiotów z zaburzeniem tożsamości, którzy gloryfikują ideologiczne dewiacje. Jednak nie wolno tego czynić w sposób, który krzywdzi patriotów. Wrażenie spotęgowane jest tym, że w tle w tym roku obchodzone jest 100 lecie niepodległości Polski – czyżby zamierzona przekora?

W utworze „Prawdy dwie” wykorzystano sampel zawierający wyprowadzonego z równowagi Prezesa, który wypowiada się w mało parlamentarny sposób. Jeszcze trochę i upomni się o tantiemy, bowiem, nie jest to pierwszy raz, kiedy „gości” w utworach muzycznych. Nie jest tak, że się nie zgadzam z całością tekstów, czasem są to pojedyncze elementy. Jak już jesteśmy przy tej barwnej wypowiedzi, to w utworze umyka nieoczywisty kontekst, z którego został wyjęty. Czyli chciał nie chciał jest to manipulacja. W całej ogromnej empatii autora tekstu zabrakło miejsca dla ideowych adwersarzy. Zwłaszcza, że nie mowa tu jedynie o politycznej krytyce tylko personalnym, zupełnie zbędnym dogryzaniu.

Fakt rozdzielenie obu aspektów jest skomplikowane. Zważywszy na publiczny charakter postaci, która według autora ponosi odpowiedzialność, za całe polityczne piekiełko w Polsce. Co chciał nie chciał, jest skrajnym nadużyciem, bo chyba zapominamy jaka jest geneza dzielenia narodu na pół. Podsumowując na albumie zaczyna o sobie dawać we znaki swoista asymetria. Na którą jestem szczególnie wyczulony, zwłaszcza gdy mowa o publicystycznym charakterze twórczości tego typu.

Zdychaj psie!

Trzecim takim przykładem jest gorączkowy, antyklerykalny, zmasowany atak w utworze „Klecha”. Kawałek ten wpisuje się w typową konwencję dla tej estetyki (trąca Kostrzewskim jak diabli). Wszystko dobrze, nietrudno dostrzec koncertowy potencjał. Tylko znów tekst jawi się jakby emocje przysłaniały racjonalizm. W typowy sposób pomieszano teologię (seria retorycznych pytań) z chorobami instytucjonalnego Kościoła. Tylko zastanawiam się dlaczego antyklerykalizm/antychrześcijaństwo ma rację bytu i jest akceptowany przez światłych wojowników (do)wolności a wspomniana ksenofobia, faszyzm etc. już są be? To jest sztandarowy przykład wprowadzający asymetrię w „wolnościowej, tolerancyjnej wolcie”. Relatywnie antyklerykał nie różni się przecież od antysemity (niektórzy antysemici są na tyle konsekwentni, że rozszerzają swój target do Judeochrześcijaństwa). Niemniej temat nośny, pewnie chętnie będzie skandowany na gigach…

Mniej rażące byłoby jasne określenie się po konkretnej stronie barykady. Jednak sfera tekstowa Na krawędzi końca (2018) potrafi się z utworu na utwór sama wykluczać. Najpierw zostaje nazwany po imieniu wróg, mamy jego charakterystykę, argumentację, dlaczego jest takim potworem. Następnie słyszymy nawoływanie do fizycznej eliminacji konkretnych grup społecznych. Po czym    w takim „Modus Operandi” jednak namawiani jesteśmy do samodzielnego myślenia, unikania indoktrynacji etc. Zasada „ogień zwalczaj ogniem”, prawdziwa twarz politpoprawnej hipokryzji środowisk liberalnych, którzy sami się gubią w swoich ideałach?

Zaraz pojawi się zarzut przewrażliwienia, przecież sam napisałem, że to pewna konwencja od lat wałkowana w twórczości wielu. Tylko uporczywie nasuwają się kolejne pytania: kto wymyślił i najgłośniej krzyczy o tzw. „mowie nienawiści”. Dlaczego politpoprawność działa jedynie w jedną słuszną stronę. Dlaczego w ogóle ma miejsce w cywilizowanym świecie, który na samo słowo „cenzura” się krzywi. Nie dostrzegając, tego, że brnie w coś jeszcze ohydniejszego w autocenzurę?

Tu rodzi się kolejny wniosek, przypominam, że staram się patrzeć na tę problematykę z dystansu. To w sumie zabawne, że obie strony podziału używają tych samych argumentów, tego samego języka, a nawet tych samych inwektyw. Nieszczęście polega na tym, że w Polsce i na świecie rozpanoszyło się istne kibolstwo polityczne – na którym traci przecież ogół, my wszyscy. Zatraciliśmy podstawową umiejętność komunikacji, nie potrafimy ze sobą rozmawiać, nie istnieje jakakolwiek debata publiczna. Tylko, że tego wszystkiego nie naprawimy przerzucając się wzajemną odpowiedzialnością.

Żeby nie było, że tak jadę bezwzględnie po tekstach (kto sieje wiatr ten zbiera burzę), uczciwie muszę dodać, że bardziej przekonuje mnie mniej oczywiste przesłanie utworów, które znane były jeszcze z EPki The B of Spades (2017) „Ostatni krok”, „Elekt”, „Kto sieje wiatr”. Z nowości wyróżniają się na plus „Wiesz”, „Modus Operandi”. Te otwierające oczy teksty budzą pozytywne mrowienie            w zwojach jednostki centralnej. Pomijając już kwestię tematyki, słowa uznania należą się autorowi. Napisanie polskojęzycznego tekstu do utworu muzycznego to naprawdę jest nie lada sztuka – zwłaszcza, gdy nie jest poświęcony wspomnianej części ciała Maryni.

Cel został zrealizowany. Płyta prowokuje do krytycznego myślenia. Przesłanie tworzy napięcie, nie pozostawiając słuchacza obojętnym. Autor może mieć powody do zadowolenia – został wysłuchany a w dzisiejszym świecie nie jest to takie oczywiste.

Na krawędzi końca (2018) to album, w który włożono wiele pracy i pasji. Słychać to w każdej sekundzie. Chciałem uciec od metallicowego porównania, jaki użyłem w recenzji poprzedniego albumu Basement ale ostatecznie średnio mi to wyjdzie. Syndrom trzeciej płyty w tym wypadku zadziałał. Przez te wszystkie lata zespół doskonalił swoje umiejętności i pomysł na swoją muzykę. Najlepsze elementy z obu poprzednich płyt zostały wzbogacone i podrasowane. Niezobowiązująca idea piwnicy cały czas się rozwija i mam nadzieję, że ten zapał i entuzjazm prędko nie zagaśnie.

Zainteresowanych odsyłam na Oficjalny fanpage zespołu Basement, za pośrednictwem, którego można m.in. nabyć recenzowany album.


* nie mylić z techniką palenia marihuany ;)


Ignacy J. Krzemiński

Zobacz galerię zdjęć:

Siewcy wiatru
Siewcy wiatru
Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura