Zdumiewa fakt, że Ewangelie opisując wielokrotnie ukazywanie się Jezusa po Zmartwychwstaniu nie wspominają przy tym o Maryi.
Toteż niektórzy egzegeci chcąc w tym względzie uzupełnić Ewangelie twierdzą, że Chrystus, zanim ukazał się komukolwiek innemu, z całą pewnością musiał ukazać się najpierw swej świętej Matce.
Do tego rodzaju przypuszczeń należy się odnieść z dużymi zastrzeżeniami. Nie można się, bowiem zgodzić, aby milczenie Ewangelii na ten temat uchybiało w czymkolwiek Maryi. Właśnie odwrotnie przynosi Jej ono jak największą chwałę, chwałę nieporównanie wyższą od tej, którą pragną Ją opromienić owe, płynące zresztą ze szlachetnych pobudek, domysły. Milczenie Ewangelii jest tak tu, jak i zawsze, pełne wymowy, bo wynika z niego chyba niedwuznacznie, że Chrystus Zmartwychwstały był nieustannie obecny przy swej Matce Najświętszej i dlatego tak, jak ukazywał się innym, Jej nie ukazał się nigdy.
By dowieść słuszności tego twierdzenia, nie potrzeba uciekać się do obszernych wywodów. Wystarczy uczynić rzecz, którą wciąż jeszcze czyni się zbyt rzadko: przeczytać Ewangelię. Tę Ewangelię, która dla wielu chrześcijan jest wciąż jeszcze „Nowością”.
Milczenie Ewangelii jest w tym wypadku „kategoryczne. Jest zupełnie niemożliwe, aby mogło wynikać z opuszczenia. Szczegóły dotyczące Zmartwychwstania są wprost drobiazgowo dokładne. Wszyscy ludzie występujący w tych scenach, ich imiona, charakter, zachowanie się i uczucia, miejsce, czas, pora, najbłahsze szczegóły związane z wydarzeniem - wszystko to nosi na sobie piętno precyzji i realizmu, dokładności i szczerości, nawet autentyzmu. Świadectwo to wykracza poza wymowę zwykłego sprawozdania. To jest obraz, czysta, jak najdoskonalsza odbitka rzeczywistości. Te stronice Ewangelii są decydujące. Odsyłam do nich każdego, choćby niewierzącego, ale dobrej woli, kto posiada wyczucie prawdy, zmysł krytyczny i potrafi ocenić wartość jakiegoś dokumentu jako świadectwa prawdy. Można powiedzieć, że świadectwo naoczne byłoby mniej przekonywające, gdyż jako indywidualne, mogłoby nasuwać podejrzenie złudzenia, podczas gdy ilość, różnorodność wspólna i wzajemna kontrola osób i wypadków, słów i czynów, zupełnie naturalna, nieusystematyzowana zgodność i zbieżność tylu poświadczeń składa się na całość, którą sam Duch Święty widocznie tak ułożył, aby była wiarygodna dla każdego człowieka dobrej woli.
Otóż w tych wszystkich dokładnych, drobiazgowych opisach nie ma ani śladu wzmianki o Maryi. A jednak kobiety są tam wspomniane wielokrotnie, te same kobiety, które wraz z uczniem umiłowanym towarzyszyły Maryi u stóp krzyża. Opisując poranek Zmartwychwstania Ewangelista wylicza je wszystkie po imieniu: Maria Magdalena i Joanna, Maria Jakubowa i inne, które były z nimi. O Matce Jezusowej ani słowa, o Tej, która we wszystkich wypadkach, gdzie występuje, wymieniona jest na pierwszym miejscu.
Nie ma, więc wątpliwości, że Ewangelie nie wysuwają żadnej sugestii, jakoby Maryja była obecna, gdy Jezus ukazywał się po swym Zmartwychwstaniu.
Jaki stąd wniosek? Aby móc odpowiedzieć na to pytanie, wystarczy sprawdzić w Ewangelii, jakie były przyczyny i powody tego ukazywania się i jakie skutki wywoływało ono w duszach tych, którzy je widzieli. Otóż pierwszym stwierdzeniem wynikającym z takiej analizy jest fakt zdumiewającej niepojętności, niedowierzania, zaślepienia i tępoty Apostołów i uczniów Jezusowych. Są tak zaskoczeni i nieufni, tak oszołomieni tym zdarzeniem, jak gdyby Mistrz nigdy nie był zapowiedział, że na trzeci dzień powstanie, jak gdyby im nigdy nie dał dowodów swej Boskiej mocy. A przecież to oni sami w swej relacji składają samym sobie to upokarzające świadectwo, przez co nadają jej charakter jak najsumienniejszego, najrzetelniejszego dokumentu prawdy.
Wszystko to jest wyrazem jakiegoś niezwykłego zrządzenia. Żeby Apostołowie mogli dla wszystkich przyszłych pokoleń stać się świadkami nie podejrzanymi o stronniczość, musieli być nie tylko prawdomówni, ale również musiało w nich nie być tej wiary absolutnej która by niejako górowała nad wydarzeniem. Potrzeba było, aby byli takimi samymi krytykami jak ci, których świadectwo ich miało przekonać, ażeby byli niejako przedstawicielami niewiary, aby patrzyli na Zmartwychwstałego, jak my byśmy na nie patrzyli, aby dzięki temu pewność prawdy i wiary, do której doszli, mogły się i nam udzielić.
Dlatego też nikt spośród Apostołów, uczniów czy świętych niewiast nie występuje w scenie Zmartwychwstania inaczej niż po to, by zostać wyzwolonym z jakichś wątpliwości lub utwierdzonym w zachwianej wierze. To, że się w swej relacji szczerze do tego przyznają, nadaje jej właśnie cechę przekonywającej prawdy. Najświętsza Panna, nie potrzebowała utwierdzania ani pouczenia. A wszak tylko w tym celu i z myślą o wszystkich pokoleniach przyszłości ukazywał się Jezus po swoim Zmartwychwstaniu w sposób tak konkretnie widzialny i namacalny.
Wystarczy przejrzeć wszystkie sceny związane z tym najwyższym wydarzeniem, aby przekonać się o słuszności takiej interpretacji. W nieobecności Maryi można dostrzec jeszcze jedno chwalebne świadectwo złożone Jej wierze.
Najpierw udają się do grobu nie Apostołowie, lecz niewiasty z Marii Magdaleną na czele. Ale jakkolwiek świta już trzeci dzień, nie sprowadza ich tu nadzieja zmartwychwstania. Idą, by namaścić ciało Zbawiciela i uchronić je od rozkładu. Nie znajdują Go. Widzą odsunięty kamień. Ale nawet wówczas nie przychodzi im na myśl, że mógł powstać z martwych. Magdalena biegnie do Szymona, by powiadomić go o tym, że „zabrano Pana z grobu, a nie wiemy, gdzie Go położono" (J. 20, 2). Obie pozostałe niewiasty, Maria i Salome, wchodzą do grobu, a nie znalazłszy ciała „były niepokojem zdjęte (Łk. 24, 4). „A oto stanęli przy nich dwaj mężowie w szatach lśniących... Czemu szukacie żyjącego między umarłymi? Nie masz Go tu, ale powstał. Wspomnijcie, jako wam mówił, gdy był jeszcze w Galilei" (Łk. 24, 5-7). Wtedy dopiero „wspomniały na słowa Jego" i wyszły prędko z grobu, z bojaźnią i radością wielką biegnąc, aby donieść Uczniom”.
Takie było pierwsze wrażenie wywołane u Magdaleny i świętych niewiast. Oczywiście i zapomnienie, i niezrozumienie Chrystusowych słów i zaskoczenie, i ten popłoch wiary przesłoniętej przez naturę - wszystko to jest bardzo ludzkie. Ale w żadnym razie nie mogło to dotyczyć Maryi zawsze łaski pełnej, błogosławionej między niewiastami, godnej Matki Boga, dotąd tak niezachwianą i nieugiętą, zwłaszcza u stóp krzyża. Tej, której nie złamał ból, nie mogła oszołomić radość. A skoro ani przez chwilę nie przestała dostrzegać w ukrzyżowanym Boga, nie potrzebowała Go widzieć Zmartwychwstałego, aby w Niego uwierzyć.
Powiadomieni przez Magdalenę, Piotr i tamten uczeń, którego Jezus miłował, biegnąc, udali się do grobu. Umiłowany uczeń wyprzedził jednak Piotra i przyszedł pierwszy. Nachyliwszy się ujrzał prześcieradła leżące na ziemi, ale nie wszedł. „Szymon Piotr idąc za nim wszedł do grobowca i ujrzał leżące prześcieradła oraz chustę, która była na głowie Jego, leżącą nie razem z prześcieradłami, ale zwiniętą osobno na jednym miejscu. Wtedy więc wszedł i ów uczeń, który pierwszy przybył do grobu zobaczył i uwierzył" (J. 20, 6-8). Ale w co uwierzył? W to, że Jezus zmartwychwstał? Nop. Uwierzył w to, co w sprawozdaniu Magdaleny wydało mu się nie do wiary „i co przyszedł sprawdzić: że zabrano ciało Pana. Gdyż jak sam natychmiast dodaje: „Nie rozumieli, bowiem jeszcze Pisma, że potrzeba było, aby On powstał z martwych (J. 20, 9).
Owo niezrozumienie, ciekawość, niedowierzanie, pośpiech, gdy chodzi o sprawdzenie, ociąganie się, gdy chodzi o danie wiary - wszystko to przystoi historycznym świadkom, poręcza ich wiarygodność. Lecz na tym tle wyraźnie i wspaniale zarysowuje się nieobecność Maryi ustawiając Ją w nadprzyrodzonych rejonach wiary i wizji mistycznej, jedynie godnych Matki Boga. U stóp krzyża stała wśród innych niewiast wraz z uczniem, którego Jezus miłował. Już wówczas jednak bardzo wyrastała wiarą swą ponad nich, których sprowadziło tu czysto przyrodzone współczucie. Potwierdza się ta interpretacja opisem Zmartwychwstania! Wielki dystans dzieli Maryję od najwierniejszych wiernych, od Magdaleny, od umiłowanego ucznia! Ci, bowiem mimo dowodów Zmartwychwstania dostrzegali w Jezusie wciąż jeszcze tylko człowieka. Tylko Maryja nie przestała w Nim widzieć Boga. Toteż dowody te nie były Jej potrzebne.
Materialne dowody nie wystarczają, trzeba, aby sam Chrystus ukazał się i pokonał uporczywe niedowierzanie. Pierwszą, którą tym przywilejem obdarzy, będzie Magdalena. Bo uczniowie powrócili do domu. Tylko ona, niedostępna i stroskana, pozostała przy grobie płacząc. I nachyliwszy się nad grobem „spostrzegła dwóch Aniołów w bieli siedzących, jednego u głowy, drugiego u nóg, gdzie było złożone ciało Jezusowe. Mówią je oni: Niewiasto, czemu płaczesz? Rzecze im: Wzięto Pana mego, a nie wiem, gdzie Go położono, To powiedziawszy obróciła się za siebie i ujrzała Jezusa stojącego, a nie wiedziała, że był to Jezus. Rzecze jej Jezus: Niewiasto, czemu płaczesz? Kogo szukasz? A ona mniemając, że był to ogrodnik, rzecze Mu: Panie, jeśliś ty Go zabrał, powiedz mi, gdzieś Go złożył, a ja Go wezmę. Rzecze jej Jezus: Mario! Ona zaś obróciwszy się rzecze Mu: Rabboni! (co znaczy Mistrzu). Rzecze jej Jezus: Nie dotykaj mnie, jeszcze, bowiem nie wstąpiłem do Ojca mego... i Ojca waszego, do Boga mego i Boga waszego. Przyszła, więc Maria Magdalena oznajmiając uczniom: widziałam Pana i to mi powiedział” (J. 20, 12-18).
Cóż to za obraz niezrównany; jak mocno tchnie on prawdą, jak daleko pozostawia za sobą wszelkie najwyższe osiągnięcia sztuki! Jakże wiernie oddaje charakter Magdaleny, ten charakter tak dobrze znany ze sceny podczas uczty u Szymona faryzeusza, gdy klęcząc u stóp Zbawiciela, które oblewała łzami i ocierała włosami. Jak niezmienioną znajdujemy ją i tu, z jej nieustępliwą wiernością i odwagą, z jej gorącymi łzami, z serdeczną naiwnością przebijającą ze słów: „Jeśliś ty Go zabrał, powiedz mi, gdzieś Go złożył, a ja Go wezmę."
Cóż mogło być prawdziwsze, naturalniejsze, bardziej wzruszające? Magdalena to uosobienie wierności doskonałej, ale wierności ludzkiej, ziemskiej, pospolitej w porównaniu z wiarą, nadzieją i miłością, jakie ożywiały Maryję.
Po raz drugi ukazuje się Jezus pozostałym niewiastom powracającym od grobu, gdzie rozmawiały z Aniołami. Gdy „biegły z bojaźnią i radością wielką", oto Jezus zastąpił im drogę, mówiąc: Witajcie. One zaś (wszak powiadomione przez Aniołów) zbliżyły się, przypadły do stóp Jego i złożyły Mu hołd" (Mt. 28, 9).
Niedowierzanie Apostołów - tak uparte i oporne wobec najbardziej kategorycznych świadectw, nawet wobec zleceń Jezusa powtórzonych im przez niewiasty -- skruszy wreszcie widok samego Jezusa. Ale, w jaki sposób? W sposób, który zanim pokona opór, podkreśli go jaskrawo.
Po raz trzeci, bowiem ukazał się Jezus uczniom z Emaus. Zdarzenie, jakich niewiele nawet w samej Ewangelii. Streszcza ono 'w sobie dzieje ludzkości wędrującej u boku Jezusa, którego nie umie poznać, bo „oczy jej są przesłonięte", choć serce jej pała ogniem tęsknoty, a dzień żywota nachyla się z każdą godziną i nigdy nie wiadomo, która jest tą przedostatnią, kiedy jeszcze czas powiedzieć: „Zostań z nami", aby na zawsze mogły otworzyć się oczy.
Mówią, że biada temu, kto w każdym słowie tego opisu nie zdoła pochwycić dźwięku prawdy, kto zakończywszy czytanie, zamykając książkę nie zawoła: Wierzę! Bo jak można nie odczuć zapierającej dech w piersiach prawdy bijącej z tego sprawozdania, jakże można pozostać obojętnym na jego niezrównany, zniewalający urok?
Oto podążają ku Emaus dwaj uczniowie rozprawiając o wszystkim, co się ostatnio wydarzyło w Jerozolimie. Aż w pewnej chwili sami nie spostrzegają, jak i kiedy przyłącza się do nich nieznajomy wędrowiec. „I rzekł do nich: Cóż to są za rozmowy, które idąc prowadzicie między sobą i jesteście smutni? A odpowiadając jeden z nich, imieniem Kleofas, rzekł do Niego: Czyżeś ty sam przechodniem w Jerozolimie, że nie wiesz, co się w niej w tych dniach stało?" (Łk. 24, 17-18). Na pytanie Jezusa potoczy się wyznanie tej żałosnej niewiary i zniechęcenia, dokładnie jak u Apostołów i które tu nabierają jakichś szczególnie dojmujących wstrząsających akcentów. Toteż jeszcze przed objawieniem się wypowie Jezus słowa nabrzmiałe bezgranicznym politowaniem dla tak zatwardziałego niedowiarstwa: „0 głupi i serca leniwego ku wierzeniu temu wszystkiemu, co mówili Prorocy!" (Łk. XXIV, 25). W swym nieskończonym miłosierdziu zaczyna wszystko od nowa. Wykłada im Mojżesza i Proroków, całe Pismo św. Mimo to jednak, mimo tych słów jawnie zdradzających Boga, wbrew temu, co sami sobie później przypomną: „Czyż serce nasze nie pałało w nas, gdy mówił w drodze i Pisma nam wyjaśniał?" (Łk. 24, 32), jeszcze nie wierzą, i jeszcze Go nie poznają. Aż trzeba będzie, aby Jezus (to z kolei świetna nauka dla tych, którzy spodziewają się, że można zdobyć niewzruszoną wiarę nie czerpiąc jej z Sakramentów świętych, które ją ożywiają i pomnażają) dał ich ciałom i sercom Ciało swoje do spożycia, aby otworzył się ich rozum i „otworzyly się oczy ich, i poznali Go" (Łk. 24, 31).
Czy to trzecie ukazanie się nie potwierdza również przypuszczenia, że objawienia Jezusa zmartwychwstałego nie mogły być przeznaczone dla Maryi? Chyba, że Ją postawi się w jednym szeregu z tymi, którym Chrystus wymawiał, że są leniwego serca ku wierzeniu. Właśnie dlatego, iż Maryja rozumiała Pismo, że posiadała najczystszy zmysł rzeczy Bożych, że pojmowała całą doniosłość i znaczenie cierpień, które podzieliła, słowem dlatego że oświecał ją i ożywiał Duch wiary i miłości, którego była świątynia dlatego że była najgodniejszą Matką Boga - nie potrzebowała dobrodziejstwa tych objawień.
Wszystkie następne wypadki ukazywania się Jezusa potwierdzają tę interpretację. Czwarte ukazanie się Piotrowi podane jest bez szczegółów. Ale wiadomo aż nazbyt dobrze, jak nieskory do wierzenia okazał się przywódca Apostołów przy pustym grobie. Co zaś do pozostałych dziesięciu, którzy dowiedzieli się o objawieniu, jak również o przygodzie uczniów z Emaus - wówczas jeszcze nie uwierzyli. „A gdy to mówią, stanął Jezus w pośrodku nich i rzekł im: Pokój wam. Jam jest, nie trwóżcie się. A strwożeni i przestraszeni sądzili, że ducha oglądają. I rzekł im: Czemuście się zatrwożyli, a myśli różne wstępują do serc waszych? Oglądajcie ręce moje i nogi, że to ja sam jestem, dotykajcie się i patrzcie, albowiem duch nie ma ciała ani kości, jako widzicie, że ja mam. A gdy to mówił, pokazał im ręce i nogi. A gdy oni jeszcze nie wierzyli i zdumiewali się z radości, rzekł: Macie tu co do jedzenia? A oni dali Mu część ryby pieczonej i plastr miodu. A gdy zjadł wobec nich, wziąwszy resztę oddał im. I rzekł do nich: Te są słowa, które do was mówiłem, gdym jeszcze był z wami, że musiało się spełnić wszystko, co napisane jest w Prawie Mojżeszowym, w Prorokach i Psalmach o mnie. „Wtedy otworzył im umysł, aby rozumieli Pisma, i rzekł im: Tak jest napisane i tak było potrzeba, aby Chrystus cierpiał i zmartwychwstał dnia trzeciego" (Łk. 24, 36-46).
Owa scena ukazania się Jezusa rozgrywa się w tym samym celu co i ukazanie się uczniom z Emaus. Uporczywego niedowierzania nic nie potrafi skruszyć i rozproszyć, nawet widzenie i dotyk; zaczyna ono ustępować w chwili wspólnego spożywania - znów obraz Komunii aż wreszcie sam Jezus, mocą nadprzyrodzoną „otworzył im umysł", by mogli pojąć konieczność cierpień Zbawiciela I rzeczywistość Jego Zmartwychwstania.
A więc i tu przyczyną ukazania się Jezusa jest tylko jedno: niedowierzanie. Niedowierzanie tak znamienne, że musiało chyba stanowić sumę niewiary wszystkich czasów, aby tę niewiarę przyszłości móc przekonać świadectwem wiary, w którą się przeobraziło. Tych jeszcze przed chwilą opornych Jezus pasuje od razu na wysłanników swoich: „A wy jesteście tego świadkami... Idąc na cały świat głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu" (Mk 26, 15). Jaki wspaniały zbiór dowodów został nam w tej Ewangelii przekazany! I jakże słusznie może Jezus i nam również, zwłaszcza nam, wypominać zatwardziałość serc, to, że nie wierzymy tym, którzy Go widzieli zmartwychwstałego, którzy go oglądali i dotykali.
Co powiedzieć o szóstym ukazaniu się Jezusa, o ukazaniu się Tomaszowi?
„A Tomasz, jeden z dwunastu, zwany Didymus, nie był razem z nimi, kiedy przyszedł Jezus. Powiedzieli mu tedy inni uczniowie: Widzieliśmy Pana. A on im rzekł: Jeśli nie ujrzę na rękach Jego przebicia gwoźdźmi nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej w bok Jego, nie uwierzę. A po ośmiu dniach byli znowu uczniowie Jego w domu i Tomasz z nimi. Wszedł Jezus, a drzwi były zamknięte, stanął między nimi i rzekł: Pokój wam. Potem rzekł do Tomasza: Włóż tu palec twój oglądaj ręce moje i wyciągnij rękę twoją, i włóż w bok mój, a nie bądź niewiernym, lecz wierzącym. A odpowiadając Tomasz rzekł Mu: Pan mój ii Bóg mój! Rzecze mu Jezus: Uwierzyłeś, dlatego, żeś mię ujrzał. Tomaszu, błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli" (J. 20, 24-29).
Te ostatnie słowa wydają się definitywnym potwierdzeniem naszej tezy. „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli." Błogosławiona, zatem jest Maryja, która nie widziała, a uwierzyła! Sam Chrystus już raz zaznaczył, na czym polega błogosławieństwo wnętrzności, które Go nosiły, i piersi, które ssał. „Błogosławieni są ci, co słuchają słowa Bożego i strzegą go!" A teraz w glorii swego Zmartwychwstania ogłasza błogosławieństwo najwyższe: „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli." Czyż nie jest, więc jasne, że Ta, która nigdy wierzyć nie przestała, nie potrzebowała widzieć? Czyż nie wynika z tego, że najwyższym hołdem złożonym Maryi było właśnie to, że Jezus zmartwychwstały nie potrzebował się Jej ukazywać i rzeczywiście się Jej nie ukazał? Więc słusznie Kościół natchniony przez Ducha Świętego śpiewa poprzez wieki:
Regina coeli laetare, quia quem meruisti portare resurrexit! - „Królowo niebios, raduj się, bo ten, któregoś nosić zasłużyła, zmartwychwstał!" Raduj się, bo choć Go nie widziałaś, wierzyłaś w Jego Zmartwychwstanie!
Znaczenie słów Chrystusowych o błogosławieństwie tych, co nie widzieli, a uwierzyli, rozciąga się niewątpliwie na wszystkich chrześcijan, którzy dali wiarę świadectwu Apostołów. O ile wymowniej jednak stosują się one do Tej, która nawet bez tego świadectwa uwierzyła Bożemu słowu skierowanemu do Jej miłości i wiary. A skoro słowa Chrystusa wypowiedziane są w czasie przeszłym, przeto odnoszą się chyba przede wszystkim, może nawet wyłącznie do Maryi, która jedna wśród Apostołów, uczniów, świętych niewiast nie potrzebowała widzieć, by uwierzyć, gdyż wierzyła niejako „z założenia", jak miał wierzyć Kościół, którego Ona jest obrazem i Matką.
Siódme ukazanie się Jezusa uczniom miało miejsce nad Jeziorem Tyberiadzkim. I tu znów Jezus daje się poznać przez zewnętrzne, namacalne znaki. W końcu objawieniem ostatnim i najwspanialszym było Wniebowstąpienie. I tu - nawet tu - Maryja nie jest obecna. Aż do tego stopnia nieobecność Jej była uwarunkowana przez Jej wiarę. Do tego stopnia wiara ta wykluczała Jej obecność przy wszystkich tych objawieniach przeznaczonych dla niewiary!
Bo Wniebowstąpienie, choć niewspółmiernie przerasta inne objawienia się Jezusa uczniom, jednak nacechowane jest tym samym co i poprzednie charakterem. Tu bowiem również znaleźli się „niektórzy, co jednak powątpiewali", i tu również musiał Jezus „ganić niedowiarstwo ich i twardość serc". W końcu i teraz musiał po raz ostatni przypomnieć im
treść Pisma, zanim wysłał ich na cały świat, by zanieśli Mu pochodnie wiary, która tak słabym jeszcze tliła się w nich płomykiem, zanim rozniecił go Duch Miłości i mocy, którego przed swym odejściem Jezus obiecał im zesłać.
Ową moc i miłość Maryja posiadała od dawna. Od dnia poczęcia była nimi napełniona, a stała się ich wybranym przybytkiem od chwili, gdy Duch Święty zstąpił na Nią i okrył Ją cień mocy Najwyższego. Toteż w przeciwieństwie do Apostołów miała już Ona za sobą swe wyznanie i rozgłoszenie chrześcijańskiej wiary zawarte w Jej nieśmiertelnym kantyku. Miała już również za sobą świadectwo i wyznanie przez męczeństwo. Po co więc miała być obecną, gdy Chrystus zmartwychwstały ukazywał się uczniom, skoro ukazywał się im tylko po to, by wiarę ich zdobyć i utwierdzić, a poprzez wiarę przygotować ich na męczeństwo?
Toteż jak najbardziej godne uwagi jest to, że po ukazaniu Maryi u stóp krzyża w heroicznej postawie Matki Boga i Matki ludzkości i po całkowitym pominięciu Jej milczeniem w scenach Zmartwychwstania i Wniebowzięcia - Ewangelia ukazuje Ją nam w Wieczerniku trwając na modlitwie wraz z Apostołami i niewiastami.
Bo Maryja nie miała być nigdy obecna w chwilach pociechy i glorii, ale miała być zawsze obecna w chwilach wiary i próby. Nie było Jej na Taborze (tj. przy Przemienieniu), ale była na Kalwarii. Jest nieobecna podczas Zmartwychwstania i Wniebowstąpienia, ale jest obecna w Wieczerniku. Jak w tym nie dostrzec najchwalebniejszego świadectwa Jej wiary, męstwa, i wierności? Maryja jest wtajemniczona. Nie potrzebuje wyjaśnień. Nie potrzebuje widzieć. Bo wierzy.
I wskutek tego Ona jedna widziała o wiele lepiej i dokładniej niż ci, którym się Jezus ukazywał. Maryja widziała Chrystusa zmartwychwstałego, widziała Go wstępującego do nieba. Widywała Go o wiele częściej, o wiele poufniej niż Apostołowie. Ci, bowiem widzieli Go tylko pewną określoną ilość razy, widzieli Go tylko wówczas, gdy się im ukazywał, Maryja zaś ani przez ułamek sekundy nie przestała Go oglądać, bo nigdy nie przestała wierzyć. Nawet widząc Chrystusa ci, którym się ukazywał nie umieli Go rozpoznać. Magdalena mniemała, że stoi przed Nią ogrodnik, oczy uczniów z Emaus były przesłonięte tak, że w towarzyszu widzieli tylko obcego wędrowca, inni znów obawiali się, czy stojący przed nimi nie jest przypadkiem zjawą. Nawet dotykając Go, nawet widząc Go wstępującego w niebo - jeszcze wątpili. Ujrzeli Go naprawdę dopiero wtedy, gdy przestali Go widzieć, gdy Duch Święty napełnił ich zrozumieniem I tą zdumiewającą wiarą, która podbiła świat.
Maryja już dawno posiadła to wszystko, co im miało być w przyszłości dane. Toteż Ona jedna w te dni po Zmartwychwstaniu naprawdę oglądała Chwałę Syna, Ona jedna dostąpiła zaszczytu Jego nawiedzin i pociechy. A właściwie więcej jeszcze:, bo chwałę Syna Maryja nie tylko oglądała; Ona chwałę tę podzielała! Podobnie jak współcierpiała z Chrystusem ukrzyżowanym, tak z Chrystusem zmartwychwstałym była już współuwielbiona. Przeznaczona jak wszyscy chrześcijanie, choć w nierównie wyższej mierze do upodobnienia się do obrazu Syna, o ile więcej jeszcze niż Apostoł Paweł miała po temu danych, by powiedzieć o sobie. „Z Chrystusem przybita jestem do krzyża. Żyję już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus" (Gal. 2, 19-20). Żyje w ciele, bo żyje w wierze Syna Bożego. Nie dlatego, ażeby już osiągnęła kres. Ale biegła do tej mety, już zbliżała się do niej przez wiarę, nadzieję, miłość. Zbliżała się do niej duchem, a nawet i ciałem.
Nie tylko bowiem dlatego była najbliższa chwały, że była najbliższa krzyża. Była najbliższa chwały jako Matka Króla chwały. W tym Ciele ze swego ciała była już uwielbiona. Jej niezrównana miłość matczyna, Jej dziewicze pokrewieństwo z Synem utożsamiało niejako Jej ciało z Jego Ciałem.
LIT:
Nicolas A., : Życie Maryi Matki Bożej, PAX, W-wa, 1954
Messori V.: Opinie o Jezusie Wyd. M 2004 KrakówMessori V.: Opinie o Jezusie Wyd. M Kraków 1994
Gnilka J.: Teologia Nowego Testamentu Wyd M Kraków 2002Rops D., :Dzieje Jezusa Chrystusa, PAX, W-wa, 1987
Inne tematy w dziale Kultura