Jacek Ka. Jacek Ka.
47
BLOG

Relacja poimprezowa postępowo-czasowa.

Jacek Ka. Jacek Ka. Kultura Obserwuj notkę 40

Czas na imprezie u KL rozpoczął się dla mnie ok godziny 19:50.

Wchodząc do lokalu przy ul. Wąwozowej natknąłem się na galopującego majora. Znaczy, bardziej on się natknął na moją osobę w momencie, gdy walczyłem z domofonem... Próbowałem się dodzwonić do lokalu nr ileśtam, jednak nikt się nie zgłaszał, dopiero po chwili okazało się, że po wyborze numerka trzeba wcisnąć guzik "dzwonek" ;-). No niestety - model pracy domofonu był mi nieznany a rzadko zaczynam działanie od przeczytania instrukcji obsługi :-). Na szczęście później okazało się, że chyba nie tylko ja miałem takie problemy...
A wracając do Majora. Przyznam się szczerze, że trochę inaczej wyobrażałem sobie jego osobę. Tak przez same teksty wydawał się on mi być lekko zarozumiały - jednak przy spotkaniu face to face okazało się, że facet jest całkiem sympatyczny, taki lekko ironiczny i skromny ;-).

No dobra. Zaczęła się impreza. Razem z nią ja zacząłem snucie się to tu, to tam... Jako, że byłem lekko zmotoryzowany, to nie piłem, a że nie piłem, to bez większych problemów parę rzeczy zapamiętałem, a jak zapamiętałem, to sobie mogę wyniki mojej w miarę trzeźwej obserwacji uczestniczącej poopisywać...

Na początku skierowałem swoje snucie na balkon. Nie wiem dlaczego, ale po ostatniej imprezie, na której byłem, polubiłem ten balkon. Jak się nad tym zastanowić, to może dlatego, że był tam miły chłodek i coś, co przy odrobinie samozaparcia można nazwać świeżym powietrzem... Na balkonie miałem przyjemność zaznajomić się wstępnie z panią Martą W. oraz Pijanym Inkwizytorem. Był tam też Gniewko, ale jego już znałem, więc się tylko grzecznie przywitałem bez zaznajamiania. W sumie Inkwizytora rozpoznałem od razu - widziałem go na jakiś zdjęciach z imprezy w Krakowie. Problem miałem jednak z Martą W. - niby też była na tych zdjęciach, ale wyglądała jakoś zupełnie inaczej. Jak się do tego przyznałem, to usłyszałem od niej, że to pewnie dlatego, że "jest związana". Uznałem, że za wczesna była pora, żeby temat drążyć...

W pierwszej godzinie imprezy nie było na niej chyba żadnego "czerwonego" - dopiero później zaczęli przybywać. Najpierw zjawił się pan profesor Sadurski, chyba zaraz niedługo pojawił się Bartek Węglarczyk, a potem to już straciłem rachubę. Kojarzę tylko moment wejścia Igora Janke ze swoją żoną - Kataryną (tak, tak - wedle ostatnich badań, to pani Bogna nią jest! ;-)). W tak zwanym międzyczasie, jakiś kwadrans po 21, był już z nami sam pan gospodarz.

Oczywiście było powitanie i takie tam formalności. Zaraz po nich odbyło się losowanie Gniewka. (Tak na marginesie, to pewnie mało kto wie, że pomysł losowania na imprezie wyszedł ode mnie - tu jest dowód ;-)). Mnie, przyznam się szczerze, wynik tegoż losowania mile zaskoczył, jednak Gniewko chyba nie był zadowolony. Coś chyba nawet powiedział ze złością, że to pierwszy i ostatni raz - pewny jednak nie jestem, że to powiedział... Tak, czy inaczej PO w końcu coś wygrało, nawet sobie powiedziałem pod nosem, że to początek serii porażek partii JarKacza. Ale cóż - więcej w tym chciejstwa, niż rzeczywistych przesłanek.

Potem czas już zaczął biec szybciej - imprezka się rozkręcała - a ja się snułem...

W pewnym momencie przysnułem się do grupki osób rozprawiającym o czymś z panem profesorem. Jak się okazało rozmowa oczywiście była polityczna, albo przynajmniej wokoło-polityczna. Z tego, co się zorientowałem, to osoby rozmawiały o tym, skąd się bierze to, że dana osoba ma takie a nie inne przekonania polityczne. W skrócie - dlaczego ktoś jest lewakiem lub prawakiem? Rozmówcy po kolei wykluczali poszczególne opcje i jakoś nie mogli dojść do jakiś sensownych wniosków... Mi tam coś zaświtało i nieśmiało powiedziałem o wynikach badań jakiś amerykańskich uczonych, którzy twierdzą, że poglądy niejako uwarunkowane genetycznie, czy coś takiego. I na to, czy ktoś jest prawakiem czy lewakiem mają wpływ nasze cechy charakteru. Pan profesor, ostry człowiek, zadał mi jedno niewinne pytanie: - a jacy to uczeni? No cóż - przyznam się szczerze - nie byłem przygotowany... Na tym moje rozmowy z panem profesorem się zakończyły.
W sumie, korzystając z okazji, coby nie wyjść na ostatniego, podaję linka, gdzie można o tym przeczytać i nazwiska tychże uczonych poznać. Mi one jednak nadal nic nie mówią, ale to być może dlatego, że obracam się w trochę innym środowisku... Tak, czy inaczej linka podaję.

...I już wracam do dalszego ciągu relacji.

Jak już wcześniej wspomniałem podszedłem sobie w pewnym momencie do grupki osób wokół profesora Sadurskiego. Otóż jedną z tych osób był Rolex. Kojarzyłem nicka jak najbardziej z Salonu, jednak nie przypominałem sobie jakichkolwiek bezpośrednich kontaktów z tą osobą. Dlatego duże było moje zdziwienie, gdy dowiedziałem się, że to fajnie, że jestem i że on lubi czytać mojego bloga i moje komentarze i że w ogóle się cieszy, że mnie mógł poznać... No normalnie "mniód" na moje uszy... Dziękuję Ci jeszcze raz Rolexie - cieszę się, że ktoś mnie w ogóle cokolwiek lubi czytać! Dla uzupełnienia mojej miłości własnej dodam tylko, że w podobnym tonie wypowiadała się też pani Ustronna, którą też w międzyczasie miałem możliwość poznać i z czego oczywiście się bardzo cieszę. W pewnym momencie pomyślałem nawet, że Ustronna i Rolex byli w jakiejś zmowie. Ale cóż - szybko zwalczyłem w sobie te paranoidalne myśli, poupajałem się swoim chwilowym byciem w centrum uwagi i poszedłem na dalsze snucie...

Tym razem dotarłem do głównego miejsca imprezy, czyli kuchni połączonej z pokojem, czy jakoś odwrotnie... Tam już zabawa i nadmierne upajanie alkoholowe osiągało zenity. Udało mi sie nawet dojść do miejsca, gdzie stały rozmaite trunki. Jako, że byłem bezalkoholowy, to wlałem sobie soczku, czy czegoś tam podobnego... Przy barku (bo nazwijmy to miejsce barkiem) operował całkiem zręcznie Parakalein. Nawet chciał mnie poczęstować jakąś fajną śliwowicą, oryginalną, około siedemdziesięcio procentową. Odmówiłem oczywiście, ale nie omieszkałem się w/w trunkowi dokładnie przyjrzeć i zbadać "delikatny" zapach. W międzyczasie pojawił się obok nas Azrael spity już całkiem porządnie przez Tatarstana i przez Ufkę. Jednak cały czas Azraelowi było prawdopodobnie za mało, ewentualnie stracił umiar i chciał się upić do końca... Jego wybór padł na pełną butelkę tejże śliwowicy chłodzącą się w lodówce. Okazało się jednak, że był to prezent dla naszych gospodarzy. Na szczęście w ostatniej chwili Parakaleinowi udało się schować buteleczkę do jakiejś szafki wysoko wiszącej z jakimiś chemikaliami. Tak swoja drogą, to buteleczka może tam stać do dziś...

Ale wróćmy do Azraela. Na poprzedniej imprezie ten pan miał nieszczęście podpaść trochę Tatarstanowi i Ufce. Za co? - nie wiem, ale wielce prawdopodobne jest podpadnięcie za tzw. całokształt... Tak, czy inaczej był namierzony, miał zostać odstrzelony i... został odstrzelony w sposób perfekcyjny. Wiadomo przecież powszechnie, że zwolennicy obecnej władzy bywają mściwi i w swojej mściwości nad wyraz konsekwentni. I tak około godziny pierwszej w nocy Azrael funkcjonował już tylko na jakiś zapasowych bateriach, co więcej wstąpił, czy tam wyszedł z niego diabeł. Nie będę się tu rozpisywał nad szczegółami tego wyjścia. Niech wszystkim, którzy nie byli wystarczy, że wyszedł, a ci, co byli to i tak pewnie wiele widzieli... :-) Generalnie, jakby założyć na chwilkę, że Tatarstan, tak jak Kopernik była/jest kobietą, to to całe zamieszanie z Azraelem, to jak zwykle "przez baby"!

Ale dosyć narzekania - wracam do tematu...

W jakimś tam momencie imprezy trafiłem do pokoju, nazwijmy go komputerowym. Było tam kilka osób, które rozprawiały o porodach. Jako że ja i moja żona w niedługim czasie spodziewamy się potomka, to z zaciekawieniem zacząłem sie przysłuchiwać. Rozmowa toczyła się na temat metody porodu - czy naturalny, czy poprzez dobrowolną cesarkę. Oczywiście panie, jako, że znały moja sytuację, nie omieszkały się zapytać czy moja żona będzie rodziła poprzez metodę A, czy B? Ja, niewiele się zastanawiając, stwierdziłem, że moja małżonka jest weterynarzem i nie wyobraża sobie ona jak można dobrowolnie, na własne życzenie poddać się operacji zamiast zastosować metodę naturalną, znaną wszystkim od tysiącleci. Tym razem to ja podpadłem... Ale nic to - posnułem się dalej...

Tym razem trafiłem na Followa i Adama@Tezeusza rozprawiających na jakieś tam tematy. Obu panów zdążyłem już wcześniej poznać, jednego na wcześniejszej imprezie, a drugiego wirtualnie. Jakby więc na to nie patrzeć trochę ich już znam i, mam nadzieję z wzajemnością, nawet lubię. Co prawda Followowi mogłem trochę podpaść ze względu na ciągłe, upierdliwe zwracanie uwagi, coby tylu zdjęć nie robił i nie błyskał po oczach. Jednak mam nadzieję, że jakoś mi wybaczy. Szczególnie, jeśli powiem, że zdjęcia są świetne, są dobrze dobrane, a po obejrzeniu tych, co udostępnił nadal cierpię na niedosyt i chcę jeszcze! ;-). Ale wracając do spotkania z panami. Otóż obaj panowie wyposażeni byli w jakieś nowoczesne, elektroniczne urządzenia umozliwiające im stały kontakt z wirtualnym światem internetu i nie tylko. Przyznam się szczerze, że trochę im zazdrościłem... Ale nic to...

W pewnym momencie, nie wiem, czy wcześniej, czy później miałem też okazję na chwilę rozmowy z Igorem Janke. Wyobrażałem go sobie troszeczkę inaczej. Jako takiego troszeczkę sztywniaka. Jednak wyobrażenia moje były błędne. Igor okazał się rozgadanym i dosyć wyluzowanym gościem. Dowiedziałem się nawet, że już niedługo, tak za parę dni ma ruszyć nowy salon24.pl! ;-).

Miałem też okazję porozmawiać chwilę z Jaśnie Panią Xiężną - bardzo miła pani. Co więcej, to na prawdę, w przeciwieństwie do niektórych hrabiów jest księżna!
Przez dłuższy czas pogadałem też z Budyniem 78, lub 78,8. Jako, że Budyń, chociaż twardy zwolennik obecnej władzy, to sympatyczny człowiek oraz dodatkowo to, że kończyliśmy ten sam wydział naszego Warszawskiego Uniwersytetu, to tematów do rozmów mieliśmy sporo. Polubiłem tego pana...

Mimo całej złośliwości nadal lubię też Igłę, który tylko chodził, jątrzył i prowokował biednych ludzi dookoła. A na sam koniec imprezy wyzwał mnie nawet od grubasów. Mnie! - od grubasów!?

Dodatkowo pamiętam też, że o coś założyłem się z Krzysztofem L., jednak ni cholery nie mogę sobie przypomnieć o co. Znaczy pamiętam, że chodziło o dwie butelki wina, tylko nie pamiętam, jaki był przedmiot sprawy - jakbyś przypadkiem Krzysztofie czytał moją relację i pamiętał, to mnie oświeć bardzo proszę...

Inną rzeczą, która też mi utkwiła w pamięci, były słowa Rybitzkiego, który tak ok 3:00 nad ranem stwierdził, że on zna ludzi z PO i jakby co, to szybko może zostać cierpiącym PeOwcem. Potem mówił, że żartował, ale ja mu nie wierzę ;-)

Impreza dla mnie skończyła się ok 3:30. Jako że, jak już wspomniałem, byłem zmotoryzowany, to zaproponowałem, że kogoś odwiozę. Umówiłem się nawet dużo wcześniej z jednym panem, ale jak wychodziłem, to nie mogłem go znaleźć (jak to czytasz, to przepraszam, że nie szukałem skuteczniej). Na godzinę 3:30 chęć odwiezienia wyraziła Ufka, która parę godzin wcześniej żałowała, że nie ma jakiegoś pistoletu, coby mnie i wszystkich innych PeOwców powystrzelać oraz początkowo Ustronna. Ta druga potem jednak doszła do wniosku, że coś ją na imprezie trzyma i jeszcze trochę posiedzi... ;-)

I to by było na tyle tej przydługiej i nudnej relacji...

Miło było Was wszystkich poznać, zarówno tych, których wymieniłem, jak i pozostałych. Żałuję trochę, że nie było na imprezie grzesia, popisowca, czy max-a, żałuję też, że nie mogłem spotkać, któregoś z naszych salonowych propagandzistów, czy to Maryli, czy FYM-a, czy Freemana, czy RRK - chętnie bym zamienił kilka zdań z każdą z tych osób... Mam nadzieję, że będę miał takową okazję kiedyś w przyszłości. Pod warunkiem oczywiście, że jeszcze na jakieś imprezy salonowe będę zapraszany ;-)

pozdrowienia

PS - a wszystkim, co się zastanawiają, kto to napisał, daję linka do mojego zdjęcia, zamieszczonego przez followa - zdjęcie można zobaczyć tutaj.

image
Jacek Ka.
O mnie Jacek Ka.

Mój e-mail: jacekkam@gmail.com

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura