Jacek Tomczak Jacek Tomczak
788
BLOG

Medialne "prawdy" o kibicach

Jacek Tomczak Jacek Tomczak Polityka Obserwuj notkę 9

Nigdy nie lubiłem oklepanego frazesu, że „prawda leży pośrodku”. Poza tym, że takie postawienie sprawy uwalania od wysiłku tej prawdy poszukiwania, to zazwyczaj po prostu się nie sprawdza.

Sprzeciw wobec „leżącej pośrodku prawdy” nie oznacza jednak przyznania racji miłośnikom prostych podziałów na „tych złych” i „tych dobrych”, ani selektywnego dobierania faktów tak, by potwierdziły one z góry przyjętą tezę.

Prawda jest taka, że atakując kibiców piłkarskich media zazwyczaj posługują się fałszem i trzeba wykazać naprawdę dużo dobrej woli, by z rozmaitych medialnych przekazów wybrać prawdziwe informacje. Zwłaszcza, że fałsz ubrany jest w tym przypadku w szaty logicznie brzmiącej (co oczywiście nie znaczy, że logicznej) wiadomości.

Ot, np. po derbach Warszawy w 2006 roku gazeta „Fakt” przez kilka dni pokazywała na pierwszych stronach zdjęcia biegnącego w stronę policji kibica Legii. Zaprezentowała jakieś 10 ujęć, niestety, na żadnym z nich nie widać jakiegokolwiek niezgodnego z prawem postępowania kibica (czy to naruszenia nietykalności cielesnej funkcjonariuszy, czy to agresji wobec przechodniów, czy to ataku na fanów przeciwnej drużyny, czy nawet obraźliwych gestów; po-derbowy numer ‘Faktu” do dzisiaj trzymam w domu, każdemu, kto ma wątpliwości, czy nie jestem tendencyjny mogę go przedstawić) . Pomijam fakt, iż pisząc o wydarzeniach, mających rzekomo miejsce poza stadionem, reporterzy brukowca wielokrotnie wspominali o brytyjskiej Iron Lady – Margaret Thatcher, która poradziła sobie z zadymami, mającymi miejsce na stadionach. Ta drobna nieścisłość to bowiem nic przy szkalowaniu człowieka, który nic niezgodnego z prawem nie uczynił, a jedyną jego „winą” była jaskrawa, zielono-czarna, czyniąca go wyróżniającym się z tłumu bluza. Jeśli opis wydarzeń wydaje się niewystarczający, to przypomnę, że kibica wzięła w obronę nawet „Gazeta Wyborcza”, której negatywny stosunek do jakiejkolwiek formy kibicowskiej (nie chuligańskiej!) ekspresji jest powszechnie znany. W tym przypadku redaktorzy z Czerskiej postawili medialną rywalizację ponad robieniem czarnego pijaru. 

Inny przykład? Wystarczy wspomnieć choćby telewizyjny „Teleexpress”, w którym – po meczu Widzew-Legia – pokazano zdjęcia zniszczonego pociągu, sugerując, iż to efekt działalności kibiców. Gdy okazało się, że to fotki sprzed kilku lat, reporterzy przeprosili.

Można też wspomnieć medialną ciszę wokół faktu, iż spośród zatrzymanych po mistrzowskiej fecie na Starówce jedynie 10% było tego dnia na meczu Legii (taką informację trudno podważyć, gdyż wszystkie dane są w bazie komputerowej klubu).

Szczególnie groteskowe wydaje się ustawiczne pokazywanie przez TVN filmiku z „ustawki” chuliganów Legii i Arki przy okazji wiadomości o kibicach piłkarskich. Co ma umówione spotkanie grupy chuliganów w odosobnionym miejscu do wydarzeń na trybunach niestety się nie wyjaśnia. Swoją drogą, odkrycie filmiku, który od dawna krążył po Internecie było jednym z większych sukcesów reporterów.

Co łączy te cztery kłamstwa tudzież manipulacje (jak w ostatnich dwóch przypadkach)? Otóż, wszystkie zostały odpowiednio nagłośnione, stworzyły w oczach tzw. „przeciętnych ludzi” określony obraz kibiców i żadne sprostowania, czy przeprosiny, zajmujące dużo mniej miejsca, aniżeli kłamliwe informacje nic już nie mogły zmienić.

Kilka lat temu, pisząc o wymierzonych w kibiców piłkarskich medialnych manipulacjach  postawiłem tezę, że postrzeganie stadionu jako niezwykle niebezpiecznego miejsca, a chodzących na niego ludzi, jako bandytów wiąże się z faktem, iż „przeciętny człowiek” czyta o stadionach i kibicach tylko przy okazji zadym. Nigdy nie dowie się o pięknych oprawach, czy np. zbiórkach pieniędzy na chore dzieci (albo w ogóle się o tym nie pisze albo tylko na ostatnich stronach), przeprowadzanych na trybunach. Te informacje nie sprzedają się bowiem tak dobrze, jak widok okładających się, czy rzucających różnymi przedmiotami osobników. Zasadna wydaje się analogia choćby do informacji politycznych. Wiadomość o korupcji większości ludzi wyda się ciekawsza niż np. debata na temat systemu wyborczego w Polsce. Jeśli spośród tysiąca meczów na jednym była burda (zwykle zresztą nie zagrażająca ogółowi obecnych na meczu, mająca miejsce w niewielkiej części obiektu), to można być pewnym, że to akurat wydarzenia z tego spotkania trafią na okładki gazet.

Pisałem też o hipokryzji niektórych mediów, które najpierw budują kłamliwy stereotyp, by później zamieszczać komentarze typu: „Trudno się dziwić, że ludzie nie chodzą na mecze”.

Tezę sprzed kilku lat muszę zmodyfikować. Fałszywy obraz kibiców buduje się bowiem nie tylko na podstawie eksponowania tendencyjnie wybranych wydarzeń, ale także (a może przede wszystkim) w oparciu o zwyczajny fałsz, tj. wiadomości, których w żaden sposób nie da się udokumentować.

Gdy podobnych argumentów używam w dyskusji z różnymi ludźmi, mniej lub bardziej poddanymi fałszywej propagandzie zwykle słyszę dwie odpowiedzi.

Pierwsza, ironiczna: „Kibice to z pewnością niewinne baranki, a źli ludzie się ich uczepili”.

Odpowiedź taka, poza tym, że jest wyrazem ironii na dość marnym poziomie, nie stanowi polemiki z tezą, którą głoszę. Nie mówię bowiem o żadnych „niewinnych barankach”. Na stadionie widziałem agresję, słyszałem wulgaryzmy. Oczywista oczywistość. Tyle, że wysunięcie z tego wniosku o „bandytach” jest absurdalnym nadużyciem, wynikającym z nieznajomości nawet nie tyle stadionowych realiów, co mechanizmów rządzących zachowaniem tłumu, poddanego określonym emocjom. Mecz piłkarski, grany przez ulubioną drużynę wzbudza w zaangażowanym kibicu pewną ekscytację, tym większą, że znajduje się w otoczeniu ludzi, mających ten sam cel. Stadion podczas meczu piłkarskiego to nie teatr, widzowie są w znacznie większym stopniu emocjonalnie pochłonięci dziejącymi się wydarzeniami. W o wiele większej mierze utożsamiają się też z jedną ze stron.

Druga odpowiedź przyjmuje postać pytania: „A niby dlaczego te media miałyby mówić tak źle akurat o kibicach?”.

Otóż, informacje o emocjonalnie zachowującej się masie bardzo łatwo zmanipulować w sposób dla niej niekorzystny. Ponadto, duża część kibiców nie trzyma się zasad szeroko rozumianej „poprawności politycznej”, jest więc dobrym celem ataku dla części mediów. 

Fałszywa teza tym różni się od prawdziwej, że trudno ją udowodnić w logicznym wywodzie. Któryś element układanki musi nie pasować. Media, głównie te należące do ITI, próbowały sprostać trudnemu zadaniu ukazania zatrzymanych przez policję, idących na mecz derbowy z Polonią kibiców Legii, w złym świetle.

Zastanówmy się nad anatomią medialnej manipulacji w tym przypadku.

Jak wspomniałem, któryś z elementów wywodu prowadzącego do fałszywego wniosku musi być fałszywy. W tym przypadku wniosek miał być taki, jak zwykle, czyli: kibice Legii to bandyci. Zgadzało się kilka elementów: po pierwsze, kibice Legii zostali zatrzymani przez policję, po drugie, znaleziono u nich przedmioty, mogące służyć do ataku na funkcjonariuszy (inna sprawa, że nie powiedziano, co to za przedmioty i że jednym z nich był widelec, stanowiący, jak powszechnie wiadomo, niebezpieczeństwo dla zdrowia, a może i życia Bogu ducha winnych funkcjonariuszy), po trzecie, wśród kibiców Legii było wielu tych, którzy wcześniej dostali zakazy stadionowe.

Jednak jeden element ewidentnie się nie zgadzał: kibice Legii zaatakowali policję. Jak wiadomo, kłamstwo postrzega się jako prawdę nie tylko, jeśli zostanie wielokrotnie powtórzone, ale też wtedy gdy występuje obok prawdziwych informacji. Wg. kibiców Legii jeden z tychże funkcjonariuszy uświadamiał innego, że na komisariacie powinni trzymać się wersji, iż wszyscy zatrzymani (ponad 700 osób!) rzucali racami. Opowiadali oni też o warunkach, panujących w komisariacie, gdzie nawet do toalety musieli chodzić spięci kajdankami, we dwóch. Mówili również o gazie wpuszczonym do policyjnych radiowozów, którymi byli przewożeni.

Ktoś powie, że opieram się tylko na zeznaniach jednej strony? Ależ nie! Z umieszczonych w dzienniku „Polska” zeznań funkcjonariuszy wynika, że dostali oni polecenie wymuszania poprzez agresję fizyczną zeznań o określonej treści, a jeśli jakakolwiek agresja miała miejsce, to była ona wymierzona w kibiców. Jeśli zeznania obydwu zwaśnionych stron są tak zbieżne, to czemu miałbym im nie wierzyć? Czemu część policjantów miałaby stawiać w złym świetle swoich kolegów?

Oprócz suchych faktów istnieje jeszcze zdrowy rozsądek. Kuriozalnie brzmiały relacje, mówiące o 740 „agresywnych chuliganach”, zatrzymanych przez 100 policjantów. Oto niezwykle niebezpieczna grupa bandytów dała się spacyfikować ponad 7-krotnie mniejszemu oddziałowi funkcjonariuszy. Co więcej, tych 740 „agresywnych chuliganów” miało ze sobą kilka niebezpiecznych przedmiotów i wspomniany widelec. Nie dokonali też oni żadnych poważniejszych zniszczeń, wbrew treściom relacji mówiących o „zdemolowaniu miasta”.

Warto dodać, że sąd nie potrzebował wiele czasu, by zdecydować, że nawet wobec 8 najgorzej zachowujących się zatrzymanych nie należy stosować kary tymczasowego aresztu.

By odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tym razem miała miejsce medialna nagonka na kibiców (z czasem na „placu boju” pozostały tylko media należące do ITI; zresztą, pierwszy raz od niepamiętnych czasów brak winy kibiców był tak oczywisty, że ogólnopolski dziennik wstawił się za nimi) trzeba odpowiedzieć sobie na kilka innych pytań.

Po pierwsze, dlaczego o wydarzeniach, mających miejsce przed meczem derbowym najgłośniej mówiono i pisano w mediach należących do ITI?

Po drugie, dlaczego wicepremier Grzegorz Schetyna, tak rzadko pokazujący się przed kamerami, akurat po tym zatrzymaniu zwołał konferencję prasową?

Po trzecie, dlaczego zatrzymanie zbiegło się w czasie z próbami ocieplania własnego wizerunku medialnego przez tegoż Schetynę (m.in. zdjęcia na plaży z córką w jednym z brukowców)?

Po czwarte, dlaczego w należących do ITI mediach po zatrzymaniach kibiców w tak korzystnym świetle ukazywano pana wicepremiera?

Nie trzeba tendencyjnie wybierać faktów, by udowodnić dość logiczną tezę, że policja, nad którą nadzór sprawuje Schetyna zatrzymała kibiców, by dać argument walczącemu z nimi współwłaścicielowi ITI, Mariuszowi Walterowi.

Dzięki zatrzymaniom Walter odniósł przynajmniej trzy korzyści. Po pierwsze, jego przeciwnicy mogli zostać przedstawieni w mediach jako grupa złowrogich bandytów. Delegitymizowało to ich, jako wrogów budowy nowego stadionu za pieniądze miasta, protestujących przeciwko tej idei m.in. na zebraniach Rady Miasta. Po drugie, wskutek nagłośnienia tych wydarzeń w mediach powstał sprzyjający klimat do wydania zakazów stadionowych dla zatrzymanych. Wskutek tego wrogie koncernowi i prezesowi okrzyki z trybun z pewnością nieco by ucichły. Po trzecie, dla ITI ważne jest wprowadzenie w życie nowej ustawy o bezpieczeństwie podczas imprez masowych. Ukazanie jako bandytów uczestników takich imprez sprzyja przeforsowaniu tejże ustawy.

Profity, jakie mógł osiągnąć Schetyna są oczywiste – wiadomo, jak ważne w dobie mediokracji i nieformalnych rządów IV władzy jest sprzyjanie magnatom medialnym. Częściowo swój cel Schetyna już zresztą osiągnął – w należących do ITI mediach został przedstawiony jako polityk bezkompromisowo walczący ze „stadionowymi bandytami”.

Gdzieś w tle pojawiło się wołanie o prawdę. Tym razem może nieco lepiej usłyszane, lecz wciąż dziwnie ciche. Bo co komu po prawdzie, gdy w grę wchodzą wielkie pieniądze i władza...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka