Razu pewnego przez cały dzień nie mogłem nawet krów napoić, bo ciągle mnie myśl po głowie łaziła jak wściekła pchła po psiej dupie. Zastanawiało mnie, co to za pomoc sojusznicza, co to te Amerykany chcą nam dać w razie zagrożenia. Stacjonować mają we dwudziestu w jakiejś bazie i to ma nas w razie czego uchronić, żeby jaki Iwan czołgiem nie podjechał pod chałupę, baby nie wygrzmocił, kosztowności i przychówku nie zabrał? Gryzło mnie to i gryzło, aż poszedłem do szwagra, któren mądry jest jako poseł albo inny senator.
- A powiedzcie no, kumie – zagdakałem nieśmiało, kulasem w ziemi kopiąc jako kura albo inny kogut – A rzeknijcie no, bo mądrość to wam aż uszami paruje. Jak to jest z temi Amerynakany, co to mają u nas siedzieć i nas bronić przede Iwanem czy innym Litwinem?
A Stasiek, szwagier mój kochany zaśmiał się głośno i przełknął ostatni kawałek kiełbasy zwyczajnej.
- Głupiście, jak nie przymierzając sito do kombajnu – powiedział – Ale pakujcie się do Tarpana, pojedziemy i wam sprawę na przykładzie pokażę, to tym swoim móżdżkiem zagadnienie obejmiecie.
Wsiedliśmy do naszego Tarpana i czem prędzej pojechaliśmy pod sklep nasz we wsi, pod którym życie kulturalne kwitnie. Wysiedliśmy. Stasiek kazał mi poczekać przed sklepem, a w ręku zostawił mi swój beret z antenką.
- Ten beret to jest akurat tyle, co te dwadzieścia Amerykanów w Łasku – zagdakał Stasiek i uśmiechnął się szeroko – Uznajcie to za moje zobowiązania sojusznicze. W razie zagrożenia je wypełnię. A teraz czekajcie i miejcie gały i uszy szeroko rozwarte, to cały problem natychmiast pojmiecie!
Zostałem. Nie zauważyłem tylko, jak Stasiek ukradkiem zawołał małego Wojcinę, co się koło sklepu kręcił.. Paskudne to jakieś, różowe, małego prosiaka przypomina. Ale nie ważne. Stasiek wsunął mu dwa złote w łapę i nakazał podejść do sołtysa Miedziołka, co to też przed sklepem piwo pił z kolegami. Wojcina podbiegł do niego i jak nie ryknie, wskazując palcem na mnie:
- Sołtysie, a ten co tam stoi to rzecze wszędzie, żeście psi zwis!
Zimno mnie przeleciało po plecach, bo sołtys spojrzał na mnie groźnie, wyrzucił piwo, splunął siarczyście i ruszył w moją stronę podwijając rękawy. Razem z nim ruszyło dwóch jego kolesi. A mnie jedynie Staśka beret w ręku został, jako gwarancja zobowiązań. A na co mnie beret – pomyślałem i zacząłem szykować się na manto, jakiego żem dawno nie dostał.
- Teraz odszczekacie, coście na mnie nagadali – wysapał sołtys – Ja wam dam psiego zwisa!
Nagle zza budynku wybiegł Stasiek, szwagier mój kochany z wielką sztachetą w ręku.
- Sto pierwsza powietrznodesantowa! – ryknął szwagier i tak przyłożył sołtysowi przez plechy, że ten od razu wyrżnął mordą o ziemię.
Z pozostałymi dwoma napastnikami też sobie daliśmy szybko radę, głównie ze względu na broń masowego rażenia, jaką Stasiek wyrwał z płotu. Zadowoleni po wygranej bitwie kupiliśmy sobie po jeszcze jednym piwie i ruszyliśmy do domu.
Teraz już wiedziałem, co te dwadzieścia Amerykanów w razie czego da.
Słuszną linię ma nasza władza! A Stasiek mądry jako móżdżek po polsku!
Razem ze szwagrem moim, Sta�kiem, prowadzimy duże gospodarstwo rolne. Nasz� pasj� jest siarczyste disco polo, kobiety o pe�nych kszta�tach i polityka.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka