Szatani atakują, a ja z Bazakiem na zaproszenie, lecz demonów atakiem niewzruszeni, w dal się zapuściliśmy. Hen, hen daleko na wieś, nas niedogoniat. Widzieliśmy miętę, szałwię, bazylię, rozmaryn i tyczki od pomidorów. Był kabanos, boczek, schab, cebula i czosnek. Tak moi drodzy, dobrze węszycie, wbrew siłom liberalnym odwiedziliśmy kochanego Panike. Po wykonaniu paru ekwilibrystycznych i noszących znamiona wagi ciężkiej robót, po skręceniu dwupiętrowego łóżeczka dla przesłodkich Paniczątek, zostaliśmy nagrodzeni. Coś z ciała, coś dla ciała. Takiż to ordo tam panuje. A my zachwyceni.
Gospodarz daje znak do obiadu. Wbrew sobie, zgodnie z sugestią, nerwowo rozglądam się za jakimś lewakiem. Po burzliwej dyskusji ustalamy, że zjemy ich sześciu, po dwóch na głowę. Szukamy. Nie ma lewaków w okolicy. Ustalamy, że zjemy „onych, tam gdzie stało ZOMO”. Ale chronią ich szatani, chronią lewaków i „onych, tam gdzie stało ZOMO”, dają im znaki tajemne pisane szyframi obcych wywiadów, głodni mamy być? Ostrożni będziemy.
Panike wynurza się przez otwór kuchenny i przynosi zioła. Zapach mąci zmysły. Bazak dostępuje zaszczytu największego, zioła będzie siekał. Mimo drżenia rąk i dygotu serca, przystępuje do pracy w skupieniu – szatani atakują, Bazak tnie precyzyjnie – szatani nacierają, porusza się dostojnie, ruchy noża wykonuje równomiernie – szatani rezygnują. Przed nami na stole trzy mistycznie rozpływające się po kuchni kupki ziela. Panike, istny heros ducha, aplikuje mi samozaparcia wymagające ćwiczenia. Zwalony z nóg mieszanką świeżej mięty z melisą, oddelegowany zostaję do obierania cebuli. Ciało płacze, a my w pełnej żaru dyskusji, słowo daję ducha nie gaście, wykuwamy redakcyjne stanowisko wobec arcybiskupa Marcela Lefebvre`a.
Trwając w napięciu czy zajdzie Pan Jurek, w końcu zdecydowaliśmy się na spacer – przed nami nieogarniony – niejednego liberała o zakręt głowy przyprawi – dwu hektarowy ocean, aż po krańce lasu. Szatani dociskają, atakują wściekle i bez opamiętania, my niewzruszeni, kroczymy pełni spokoju, zasłuchani w ciszy, letnio rozmarzeni. Dzwonisław, Zdzisław, Kropka i Florian warczą dokoła i chronią nas, chronią przed mocami nieczystymi. Muszki bzykają.
Ciemno już, wszystkie światła zgasły, Tereska i Tygrys, mrucząc rozkosznie, ocierają się o nas, żądni pieszczot. Szatani w dzikiej furii – nic o nas bez nas – my nie dajemy niczego po sobie poznać. Ogłuszeni i otumanieni ostatnią mieszanką ziołową, hot dogami z salami i mozzarellą, zalegamy na górze w bibliotece. W zgodzie z sobą, w zgodzie z naturą, wolni wewnętrznie. Modernizm przechodzi do defensywy. Dobranoc. Dziękujemy Panike!
Inne tematy w dziale Kultura