Referendum warszawskie pokazuje, jak bardzo archaiczny i absurdalny jest przepis o ciszy wyborczej. Głosowanie dotyczy odwołania prezydent Warszawy, ale wszyscy wiedzą, że za tym stoi ciężka walka miedzy dwiema wielkimi partiami. Jeśli więc ktoś napisze na blogu czy twitterze, że PO jest beznadziejną partią i ma słabych samorządowców, albo że PiS jest ugrupowaniem populistycznym i wykorzystuje referenda dotyczące społeczności lokalnych (nie wspominając, o które konkretnie chodzi) do upolityczniania samorządu, to przecież pośrednio agituje w sprawie referendum warszawskiego.
Ale przy referendum elbląskim nie było to już tak jasne, bo Elbląg jest politycznie mniej ważny niż Warszawa. PKW ma więc karać za takie teksty w dniu referendum warszawskiego, a w dniu elbląskiego nie? Karząc, naraża się jednak na śmieszność i na dalszy wzrost dystansu miedzy obywatelami a państwem, które wprowadza absurdalne reguły.
Jeśli ktoś w Salonie24 (platformie dostępnej w całym kraju i na całym świecie) napisze z Wrocławia o tym, że w samorządach Platforma rządzi bardzo źle i czas to zmienić, a jego przeciwnik napisze podobnie o PIS, to jest to agitacja w sprawie warszawskiej, czy nie?
Komentarze