Zasadniczy argument podnoszony w dyskusji na temat JOWów jest taki, że Polacy głosowaliby nie na kandydatury partyjne lecz niezależnych, dobrych kandydatów.
Jakoś trudno mi sobie to wyobrazić obserwując wybory prezydenckie. Czy gdyby w tym roku normalnie wystartował Kaczyński, a do tego swoją kandydaturę zgłosił (świetny i uwielbiany przez Polaków jak się okazuje) niezależny kandydat Duda, znany z tego, że należał kiedyś do UW, to zdobyłby chociaż te 30% w pierwszej turze? Otóż stawiam tezę, że nie zdobyłby nawet 1%. Całe poparcie kandydata Dudy bierze się stąd, że oficjalnie poprało go PiS. Gdyby nie PiS, kandydata Dudy by nie było.
I tak też stałoby się we wszystkich jednomandatowych okręgach wyborczych. W którymś tam niezależny pan Kukiz trafiłby na popieranego przez PiS jakiegoś innego Dudę i dostałby należne mu 20%. PO i PiS podzieliłyby wszystkie mandaty między siebie.
Jedyny, dosłownie jedyny plus JOWów jest taki, że partie w okręgach bałyby się (tak jak i w obecnych wyborach prezydenckich) wystawiać skazanych na przegraną Kaczyńskich i wystawialiby Dudy. PO i PiS zabetonowałyby scenę polityczną na amen, ale rozważniej dobierałyby kandydatów. Może to spowodowałoby, że polityczne dziadki w końcu odeszłyby na emerytury. To tyle.
Inne tematy w dziale Polityka