Jaszczur. Jaszczur.
790
BLOG

W oparach absurdu i w opresji, czyli PRL-bis

Jaszczur. Jaszczur. Polityka Obserwuj notkę 5

Marcinowi Hermanowi w uzupełnieniu

 

Na portalu „Rebelya.pl” znajdujemy analizę „naszej” absurdalnej i opresyjnej rzeczywistości autorstwa Marcina Hermana[1]. Ze względu na to, iż tak naprawdę niezmiernie rzadko można w Internecie, ba – w publicystyce współczesnej odnaleźć tak treściwą, przenikliwą, a jednocześnie zwięzłą diagnozę sytuacji, pozwolę sobie poniżej zacytować spore kawałki tekstu Hermana.

I

Autor pisze m.in.:

Już właściwie każdy dzień przynosi informacje o szokujących przykładach arbitralności urzędników i innych funkcjonariuszy państwa wobec obywateli. Szokujących i napawających grozą. Najgorsze jest to, że trudno sobie dziś wyobrazić wprowadzenie w Polsce normalności.

Tylko w ostatnich dniach mieliśmy takie sprawy, jak chore interpretacje podatkowe nakazujące np. płacenie podatków od utrzymania odebranego dziecka przy rodzinie zastępczej lub domu dziecka, śmierć dzieci, którym odmówiono szybkiej pomocy z powodu biurokratycznego wymogu i zaplanowanego na zysk systemu ochrony zdrowia, no a dzisiaj potajemne i pokątne odebranie dzieci rodzicom z Krakowa. Oprócz tego mamy też będące ewenementem na skalę tzw. wolnego świata "areszty wydobywcze", że nie wspomnę o rekordach europejskich w inwigilacji obywateli przez różne służby, czy niszczeniu małej i średniej przedsiębiorczości. A to tylko kilka najbardziej głośnych przykładów. A wszystko to przy jednoczesnej bezradności organów państwa wobec największych przestępstw i przykładów ogromnej niegospodarności i nieudolności urzędników i polityków.

Dalej, Marcin Herman przechodzi do bardziej ogólnego kontekstu, stopniowo zmierzając do konkluzji:

Żeby coś zmienić w Polsce systemowo na lepsze, nawet najdrobniejsze sprawy, trzeba przełamać opór, a w zasadzie wypowiedzieć wojnę, na wielu frontach. Począwszy od własnych urzędników, podwładnych, którzy wolą się nie wychylać, potem dochodzą żmudne i na ogół zakończone klęską "reformatora" uzgodnienia międzyresortowe, już wtedy często włącza się polityka, układy w rządzie, partii rządzącej, koalicji. Potem parlament, tam znowu mała, doraźna polityka. Na końcu tej drogi jest najczęście potworek prawny, nadający się do skierowania do Trybunału Konstytycyjnego.

I tak ze wszystkim, chyba że jest potężny nacisk jakichś silnych grup interesów albo nacisk z zewnątrz - z Unii czy innego podmiotu, któremu bardzo zależy na przeforsowaniu pewnych rzeczy […].

A i bez tego sama biurokracja (do której zaliczam też policję, przedsiębiorstwa państwowe, samorządy i ich instytucje, wymiar sprawiedliwości itd.) jest coraz bardziej niesterowna i podzielona na mniejsze i większe udzielne księstwa, czy kliki, każdego dnia toczą się różne gry, dochodzą do głosu ambicje lub ich brak, nieformalne naciski, mała i wielka polityka, ogólny klimat społeczny i sprzeczne (nierzadko bzdurne) sygnały płynące dla urzędników ze strony polityków i mediów,lub odwrotnie, kompletne bezhołowie, bezwład, korupcja i entropia. Prawo? Prawo jest, ale stosowane bardzo często arbitralnie. Tu nie ma logiki, może nawet jakaś instytucja działa jak trzeba, ale to tylko wynika z dobrej woli i kompetencji pracujących tam ludzi, a to też pewna arbitralność. W teorii instytucje powinny działać na tych samych podstawowych zasadach (zapisanych w konstytucji i innych kartach praw).

Do czego zmierzam? Wyobraźmy sobie zmianę polityczną w Polsce, i to sporą. Czy naprawdę dzisiejsza opozycja zmieniłaby, byłaby w stanie zmienić całą logikę (czy raczej - brak logiki), na jakiej to wszystko działa? Do tego trzeba by gigantycznego wysiłku, przy którym walka z korupcją i przestępczością (też ważna i trudna) wydaje się łatwizną. Trzeba by zmienić niezliczoną liczbę ustaw, rozporządzeń, innych aktów prawa, łącznie z przepisami wewnętrznymi, a może nawet umowami międzynarodowymi. Trzeba by zmienić bardzo wielu ludzi (dla mnie nie do wyobrażenia choćby przy tym prawie pracy), bez gwarancji, że ci co przyjdą będą działać na innych zasadach. 

II

Konkluzja Hermana nie jest zatem optymistyczna, i to delikatnie rzecz ujmując. Pewnie niejeden czytający tekst Marcina Hermana uzna tenże za pesymistyczny czy nawet defetystyczny. Ale to dobrze, że tekst nie jest jakimś (typowym zresztą dla prawicowej strony infosfery) jednakowoż optymistycznym, co tromtadrackim pleasingiem. Piszący niniejszą glosę, a po troszę i polemikę uważa za Oswaldem Spenglerem, wybitnym niemieckim historiozofem, że „[…] optymizm jest tchórzostwem”, a za Józefem Mackiewiczem, najwybitniejszym polskim publicystą ostatniego stulecia, że „optymizm nie zastąpi nam Polski”. Optymizm jest tchórzostwem, gdyż oznacza on nic innego, poza brakiem odwagi stanięcia w prawdzie i braku zrozumienia mechanizmów rządzących realnym światem, w tym – światem polityki. Pesymizm zaś jest, na tym tle, po prostu dojrzałą postacią realizmu. Realizmu, który sprowadza się do widzenia rzeczy takimi, jakimi one faktycznie są.

Przejdźmy teraz do właściwej części tekstu, czyli do uzupełnienia. Marcin Herman kończy swoją diagnozę słowami: […] ostatnie 20 lat, najdłużej u władzy w Polsce trzymają się ci, którzy nie robią z tym wszystkim nic. Być może, a nawet zapewne, Autor ma na myśli to, o czym napiszę poniżej, o czym zresztą powtarzam co jakiś wpis i uważam, że jest to jak najbardziej warte powtórzeń. Kto trzyma władzę w Polsce? Wróć! Używanie nazwy „Polska” czy nawet „III RP” w odniesieniu do neo-PRL, w odniesieniu do bękarta pieriestrojki i okrągłego stołu jest po prostu świętokradztwem, mniej lub bardziej świadomym albo zgoła nieświadomym. 

Kto zatem trzyma władzę na terytorium rozciągającym się od Odry aż po Bug, od Bałtyku aż po Tatry? Zatrzymajmy się wpierw nad samym pojęciem władzy oraz suwerenności. Carl Schmitt rozpoczął jedno ze swoich dzieł, „Teologię polityczną”, słowami „ten, kto decyduje o stanie wyjątkowym, jest suwerenny”. Oznacza to, że władza jest zdolnością do ustalania i narzucania reguł organizacji danego systemu. Stąd, grupa trzymająca władzę nie musi piastować oficjalnie najwyższych funkcji w państwie (prezydenta, premiera, ministrów, posłów), między bajki należy też włożyć teorie o „suwerenności ludu” czy „suwerenności narodu”.

Kwestia kluczowa dla naszych rozważań to fenomen tzw. transformacji ustrojowej, powszechnie utożsamianej z tzw. upadkiem komunizmu oraz jej długofalowych konsekwencji. Zatrzymajmy się na moment nad faktycznym znaczeniem słowa „transformacja”: oznacza ona ni mniej, ni więcej, tylko zmianę formy. Transformacja ustrojowa lat 1989 – 91 była zatem transformacją komunizmu w neokomunizm, wg zmarłego w czerwcu 2010 roku analityka Christophera Story – przejściem od komunizmu jawnego do komunizmu ukrytego. „Transformacja ustrojowa” sprowadzała się do zamiany przez komunę „władzy bezpośredniej” na „władzę pośrednią”, że ponownie pojadę Schmittem. PRL zmieniła formę na PRL-bis występującą pod przykryciem „III RP”. Realną władzę w neopeerelu (czyli podejmowanie i egzekwowanie najważniejszych decyzji) trzyma przetransformowana oligarchia komunistyczna – środowiska komunistycznej bezpieki wojskowej i cywilnej oraz najważniejszych segmentów kompartii. Najważniejsze elementy systemu politycznego są kontrolowane przez te środowiska albo zdalnie i zakulisowo, albo poprzez bezpośrednią infiltrację i penetrację. Tyle, jeśli idzie o poziom wewnętrzny, to samo z grubsza ma miejsce na poziomie międzynarodowym: „III RP” to inkarnacja PRL, zaś „Federacja Rosyjska” to inkarnacja ZSRS. Powiązania łączące (neo)peerelowskie peryferie z (neo)sowiecką centralą zostały zachowane i nigdy nie udało się ich zerwać.

Do czego zmierzam, pisząc niniejszy tekst? To, co opisuje Marcin Herman jest „zaledwie” elementem systemu neokomunistycznego, demobolszewickiego – komunizmu w demoliberalnej formie. „Grupa Trzymająca Władzę” – czyli grupy formalne i nieformalne, legalne i nielegalne, których rdzeniem są przetransformowane struktury komunistyczne i agentura sowiecka – stanowi „Partię Wewnętrzną”. Podmioty, o których pisze Herman: biurokracja, oficjalny system partyjny, media, samorządy, policja, sądownictwo, państwowe (ale i prywatne!) przedsiębiorstwa, a także hierarchia Kościoła Katolickiego (niestety, takie są twarde fakty) czy też rozmaite nieformalne grupy interesów i lobbies stanowią „Partię Zewnętrzną”. Oba te elementy systemu są ze sobą ściśle sprzężone, można powiedzieć, że żyją w ścisłej symbiozie, przy czym z wyżej podanych powodów „Partia Zewnętrzna” podlega „Partii Wewnętrznej”. Powinniśmy zatem mówić i pisać nie o „oparach polskiego absurdu”, ale o „oparach peerelowskiego absurdu”.

Co jeszcze należy dodać, system ten może teoretycznie trwać w nieskończoność. Jest tak przede wszystkim dlatego, że neokomunizm jest z definicji i z natury nastawiony na władzę: ekspansję i reprodukcję poprzez kooptację, mianowanie i – co pokazała (w sumie błaha, jak na standardy neopeerelu) sprawa sędziego Tuleyi – poprzez dziedziczenie pozycji i wpływów. Naiwne jest zatem twierdzenie, że minie, „gdy wyzdychają stare komuchy” i wraz z nadejściem „młodego pokolenia”. Ponadto, neokomunizm posiada doskonałe zdolności adaptacji do zmiennych warunków otoczenia oraz strategicznego kamuflażu.

Kolejna sprawa, o której trzeba w tym kontekście wspomnieć, to kondycja społeczeństwa, a w zasadzie populacji zamieszkującej neopeerel. Istota komunizmu, w tym i neokomunizmu, sprowadza się do władzy oraz sowietyzacji, czyli inżynierii społecznej mającej za zadanie hodowlę „nowego człowieka”, który byłby zarówno rezerwuarem kadr i niewolników oraz stworzenie społeczeństwa kastowego, rządzonego przez komunistyczne elity. I w ciągu niemal 70 lat komuny (45 lat komunizmu jawnego plus 23 lat komunizmu ukrytego) nad Wisłą udało się sowieciarzom osiągnąć ten stan. Nawiasem, diagnozowany od lat w prawicowej blogosferze, a ostatnio publicystyce „leming” to nic innego, jak właśnie współczesna, nadwiślańska odmiana „Homo sovieticus”. Wręcz kongenialne połączenie sowieckiego (Zinowiewskiego i – jakkolwiek to karkołomnie powiedziane – hellerowskiego) pierwowzoru z zachodnim „człowiekiem masowym”, czy to w typologii Ortegi Y Gasseta, czy Juliusa Evoli, czy krótko, a precyzyjnie opisanemu w scholiach N.G. Davili.

Jakie są główne mechanizmy, główne motory sowietyzacji w neopeerelu? Po pierwsze, wykształciła się – ze szczególną intensywnością w ciągu ostatnich 24 lat – kastowa hierarchia społeczna, w której (jeszcze raz przywołajmy Orwella i jego genialną analizę, „Rok 1984”) „Partią Wewnętrzną” są struktury komunistyczne, „Partią Zewnętrzną” – szeroko pojęty aparat administracyjno-urzędniczy, reszta zaś populacji to „prole” – zarówno niewolnicy systemu, jak i jego baza społeczna. Wszelkie beneficja i prekaria rozdaje „Partia Wewnętrzna”, zaś „Partia Zewnętrzna” i „prole” są pod nią podwieszeni. Po drugie, a być może i najważniejsze – lud zamieszkujący PRL-bis został przyzwyczajony do systemu i uważa go niejako za stan naturalny, za coś tak oczywistego, jak to, że zimą pada śnieg a woda – że zacytuję klasyka – ma to do siebie, że spływa z gór i powoduje powódź. Robotnik budowlany łazi po budowie bez asekuracji i odzieży ochronnej i dostaje pieniądze „pod stołem” po sześciu miesiącach, asfalt topnieje szybciej niż śnieg, urzędnik traktuje petenta (słowa, słowa, słowa! Radzę się też przyjrzeć urzędniczej nowomowie!) jak – za przeproszeniem – psie gówno na ulicy, permanentne dwucyfrowe bezrobocie, bieda, wieczny kryzys – to norma dla ludzi urodzonych (i żyjących) w tym kraju, niegdyś w pełni zasługującego na nazwę „Polska”. Taką samą normą jest to, że „samoloty gdzieś lecą i coś się dzieje” oraz to, że na szczycie ludzkiego łańcucha troficznego znajduje się przetransformowana nomenklatura komunistyczna i bezpieka. To, że rządzący od 1944 roku uważnie wpatrują się w każde skinienie Stalinów, Breżniewych, Barroso, Merkel i Putinów – również jest stanem naturalnym.

Ale o trzech z ostatnich wymienionych spraw lepiej głośno nie mówić, chociaż ma się ich świadomość, lepiej lub gorzej usystematyzowaną. Ujawnia się tu atawizm jeszcze z czasów pierwotnych – lepiej nie używać nazwy potwora/demona/krwawego bóstwa, by nie sprowokować jego (skądinąd całkiem realnego) gniewu. Tym bardziej nie wypada buntować się przeciwko czerwonej „nędzy egzystencji” (opisanej przez Jana Stachniuka). Stąd też zsowietyzowane społeczeństwo ze wściekłością i nienawiścią reaguje czy to na opozycję polityczną, czy to na współobywateli – dysydentów. W końcu jest to – patrząc z poziomu czystej socjobiologii i czystych faktów – jak najbardziej zrozumiałe, bo jeśli dojdą tacy do głosu, to „pan szef” wywali z roboty, władza znów pośle na ulicę czołgi, SKOT-y i koksowniki, w niemieckiej prasie napiszą o „polskich neonazistach”, a Putin strąci kolejny samolot. Zsowietyzowane społeczeństwo ponarzeka na wysokie koszta wszystkiego, na opresyjny aparat urzędniczy, na złodziei, na „komuchów” (a o wiele częściej na „kler”, „faszystów”, „PiS”, „prawicę”, ewentualnie na „Żydów” i „masonów” itd.) – ale na tym się skończy. W końcu o wiele bardziej woli tkwić w neokomunistycznym bardaku, który przynajmniej jest stanem naturalnym i znanym, aniżeli ryzykować zmiany na lepsze, które – co pokazały lata 1992 i 2005-07 – są stanem krótkotrwałym, po którym wszystko wraca do komunistycznej normy. A poza tym istnieje jeszcze wentyl bezpieczeństwa w postaci emigracji czy kooptacji.

O wpływie manipulacji poprzez edukację (od przedszkoli po uczelnie wyższe) i media napisano już tyle, że nie ma co o tym tutaj mówić.

III

Dochodzimy tu do punktów zwrotnych i „kamieni milowych” w procesie sowietyzacji społeczeństwa polskiego. Jedni upatrują „mordu założycielskiego” PRL-bis w gay-party Kiszczaków i Michników w Magdalence, okrągłym stole czy w planie Balcerowicza, inni – w brutalnym morderstwie popełnionym przez bezpiekę na księdzu Jerzym, jeszcze inni – w stanie wojennym. Wszystkie z wyżej wymienionych stanowisk wyjaśniają przyczyny stanu faktycznego, o ile uzna się fakt, że były one częścią nadwiślańskiego odcinka „operacji pieriestrojka”. To właśnie w wyniku działań podejmowanych przez komunistów w latach 1980 – 1981, w wyniku stanu wojennego, „stanu powojennego” i samego tylko momentu transformacji, neopeerel istnieje w takiej formie w jakiej istnieje.

Ale trzeba się cofnąć w czasie dalej, niż do „trzynastego grudnia roku pamiętnego”, bowiem zbrodnią założycielską peerelu w ogóle, zbrodnią założycielską komunizmu na terenie Polski było stłumienie antykomunistycznego powstania lat 1945 – 56. Józef Mackiewicz pisał w jednym ze swoich dzieł [2]: Co stanowi o metodzie działania sowieckiego na podbity naród? Tę metodę można porównać do operacji chirurgicznej, polegającej na wyjmowaniu pacjentowi jego mózgu i serca narodowego. Ale wiemy, że pierwszym warunkiem jest, aby pacjent leżał spokojnie. [...] Pod tym względem bolszewicki zabieg chirurgiczny nie tylko nie różni się od normalnego, a raczej bardziej niż każdy inny uzależniony jest od mądrze stosowanej etapowości, a warunkiem jego powodzenia jest właśnie ta straszna, milcząca, zastrachana, sterroryzowana psychicznie bierność społeczeństwa. Jego bezruch. Jego fizyczne poddanie. Społeczeństwo, które strzela, nigdy się nie da zbolszewizować. Bolszewizacja zapanuje dopiero, gdy ostatni żołnierze wychodzą z ukrycia i posłusznie stają w ogonkach. […].

Żołnierze Niezłomni (nie lubię określenia „Wyklęci”, bo jest to określenie wskazujące na nieświadome przyjęcie optyki komunistycznej) byli ostatnimi z kasty polskich Kszatrijów, która z definicji, przez tysiąclecia (ze wskazaniem na krótki okres faktycznej niepodległości w latach 1918 – 1939) stanowiła elitę narodu, kastę przywódczą, ba – stanowiła Wolną Polskę, bowiem suwerenność i niepodległość (zarówno na poziomie narodowym, państwowym jak i indywidualnym) może wywalczyć i utrzymać jedynie elita wojskowa przewodząca organicznemu społeczeństwu, zorganizowanemu na wzór wojska, gdzie obywatel był żołnierzem, a żołnierz - obywatelem. Manewr komunistów polegał nie tylko na „usunięciu pacjentowi mózgu i serca”, ale także na podmianie usuniętych organów zupełnie obcymi tworami. W miejsce polskiej klasy wojowników sowieci wszczepili swoją, stanowiącą „długie ramię Moskwy” i twardy rdzeń elit komunistycznych. To komunistyczna bezpieka wojskowa – jak pisze choćby Cenckiewicz – stłumiła kontrrewolucję, stała za masakrą zbuntowanej Wielkopolski w 1956 roku, masakrą na Wybrzeżu w 1970, stanem wojennym oraz transformacją ustrojową. I także w neopeerelu jest faktycznym ośrodkiem decyzyjnym, nadal pełniąc funkcję (neo)sowieckiego „słupa”.

Po „rozładowaniu lasów”, po „Poznańskim czerwcu” wszystkie tzw. „polskie miesiące” miały charakter buntów niewolników, które nie wykraczały poza granice zakreślone przez komunistyczne władze i których głównym postulatem był „komunizm z ludzką twarzą”; nawet bohaterscy bracia Kowalczykowie nie chcieli zabijać nikogo z czerwonej swołoczy. Przede wszystkim dlatego, że udało się w społeczeństwie zaszczepić pacyfizm połączony ze strategią przetrwania, której jedną z treści jest groźba (mniejsza z tym, czy faktyczna, czy bluff) zbrojnego stłumienia buntu – czy to rękami „rodzimej kanalii”, czy to „bratnią pomocą” sowiecką. Nadzór ze strony bezpieki miał tu rolę niezwykle ważną, choć jedynie „techniczą”. Nurt niepodległościowy i antykomunistyczny w „Solidarności” został zmarginalizowany – jak wspomina choćby Andrzej Gwiazda – jeszcze zanim „Solidarność” zyskała swoją nazwę, a w każdym razie przed I Zjazdem. Z kolei takie ruchy niepodległościowe i antykomunistyczne jak „Solidarność Walcząca”, LDP-N czy nawet stara, antykomunistyczna lewica z PPS-RD nie tylko stanowiły znikomą i niewiele realnie znaczącą mniejszość, ale też, co najważniejsze nie dopuszczały zbrojnego wystąpienia przeciw komunistom. W takich warunkach można było przeprowadzić operację przetransformowania komunizmu w neokomunizm. Stąd też – parafrazując pewną piosenkę – tutaj, w neopeerelu „jest, jak jest”.

 

Jaszczur.
O mnie Jaszczur.

Suwerennością myśli nazywam stan, w którym myśl ludzka nie ulega ślepo i nie daje się bezapelacyjnie powodować i kształtować z góry narzuconym dogmatom. Jeżeli bowiem jednym ze sprawdzianów suwerenności państwowej jest nieograniczone prawo wyboru własnych sojuszników, to sprawdzianem suwerenności myśli winno być nieograniczone prawo w wyborze własnych poglądów. (Józef Mackiewicz) Wolność jest marzeniem niewolników. Człowiek wolny wie, że potrzebuje kryjówki, ochrony i pomocy. (Nicolas Gomez Davila) Złodziej żegnający się przed kradzieżą oburza purytanina.Ja rozpoznaję w nim brata. (Nicolas Gomez Davila) Optymizm jest tchórzostwem. (Oswald Spengler) Człowiek jest zwierzęciem: czasem lepszym, a przeważnie gorszym od czworonogów. (Anton Sandor LaVey)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka