Święto, święto i już po. Oczywiście, święto demokracji, czyli wybory.
W naszym kraju wybory utożsamiane są z ich ostatnią fazą -
głosowaniem. Odsłona pierwsza, czyli kandydowanie jest tak naprawdę
owiane mgłą tajemnicy i z demokracją nie ma nic wspólnego. Niby wiemy,
że listy wyborcze układają partie, ale tak naprawdę nikt nie zna tego
wewnątrzpartyjnego mechanizmu komu i dlaczego przyznano miejsce
biorące (potencjalny mandat do Sejmu). Kandydaci są, a ty ludu możesz
sobie skreślić spośród już wybranych.
Głosowanie się odbyło i wszystkie partie straciły na rzecz nowego
tworu politycznego Ruchu Palikota, który jak by tu nie oceniać jest
pierwszą w Polsce prywatną partią polityczną. Najwięcej straciło PSL i
SLD. Palikot sprytnie wykorzystał niezadowolonych dzięki znajomości
partyjnego systemu wyborczego. Tylko w Warszawie wyborcy stawiali
swój krzyżyk przy jego nazwisku. W pozostałych okręgach tak naprawdę
ludziska wybierając ofertę Palikota stawiali krzyżyki głownie przy
pierwszym nazwisku na liście. Nie wybierali człowieka - głosowali na
partie. Z wszystkich mandatów RP - 38 zdobyły jedynki na listach,
pozostałe dwa uzyskały dwójki, jedna w Warszawie, gdzie startował lider
Palikot i druga w Lublinie mateczniku Palikota. Regułę o miejscach
biorących potwierdza także wynik PSL - z 28 mandatów tej partii 21
zdobyły jedynki, trzy dwójki i trzy trójki. Przy czym dwójki i trójki
miały mandaty tylko tam, gdzie mandat zdobywała jedynka.
W wyborach do Senatu, mimo iż okręgi były jednomandatowe, wyborcy w 96
% wybierali partyjnie. Nic w tym nadzwyczajnego. Podobnie zachowują
sie wyborcy niemieccy, gdzie wybory są w połowie partyjne, w połowie
jednomandatowe. Ten kto wybierze tam z listy partyjnej swoją partię,
potem na liście kandydatów w okręgu jednomandatowym szuka takiego
samego symbolu partyjnego i stawia przy nim swój krzyżyk. Wiedzą o
tych mechanizmach wytrawni gracze polityczni i proponują nam niby nową
ordynację wyborczą, tzw. mieszaną. Gdyby tak się stało w Polsce, co
niestety przewiduję, byłoby to przysłowiowe "zamienił stryjek
siekierkę na kijek". Tak zmieniać, aby nic nie zmienić.
Gdybyśmy mieli jednomandatowe okręgi wyborcze (JOW) w 100 % okręgów,
zarówno do Sejmu jak i do Senatu, żaden Palikot ani nikt inny z jego
partii do parlamentu by nie wszedł. W JOW wygrywa tylko jeden, ten
najlepszy w oczach wyborców. W naszych ostatnich wyborach ludzie
Palikota nie zdobyli w żadnym okręgu największej liczby głosów,
partyjnie jednak będą stanowili trzecią siłę polityczną. Nawet sam
Palikot w JOW by nie wygrał, bo ludzie o poglądach radykalnych nigdy
nie są w większości. JOW to wybory większościowe. W Wielkiej Brytanii,
która ma JOW od zawsze, naucza się w szkołach na poziomie
gimnazjalnym, że w 1933 r. w Niemczech, żaden Hitler do władzy by nie
doszedł gdyby były tam okręgi jednomandatowe. NSDAP osiągnęło wtedy w
systemie wyborczym podobnym do naszego, najlepszy wynik (33 %).
Prezydent powierzył tekę kanclerza panu z wąsikiem, a tygodnik Time
umieścił go nawet na okładce jako człowieka roku. Reszta to
konsekwencja partiokracji, partyjnego, wodzowskiego a nie
obywatelskiego systemu wyborczego. Warto o tym pamiętać.
Mariusz Wis - ekspert systemów wyborczych Fundacji im. J. Madisona.
Ps. Polecamy też komentarz prof. Waldemara Chrostowskiego: http://www.youtube.com/watch?v=dL36WIDldCI&feature=channel_video_title
Inne tematy w dziale Polityka