www.jednomandatowe.pl www.jednomandatowe.pl
149
BLOG

"Przełamać paradygmat ustrojowy. Apel o jednomandatowe okręgi wy

www.jednomandatowe.pl www.jednomandatowe.pl Polityka Obserwuj notkę 7

Autor:  Krzysztof Kowalczyk (astrokk@wp.pl

Kilka miesięcy temu widzieliśmy jak obecny premier, wówczas lider głównej partii opozycyjnej Donald Tusk, uścisnął dłoń prezydenta Kaczyńskiego, by w trzygodzinnej dyskusji za zamkniętymi drzwiami uzgodnić warunki samorozwiązania Sejmu. Donald Tusk nie skorzystał z propozycji Marka Jurka zwrócenia się do PiS w sprawie zawarcia porozumienia odnośnie jednomandatowych okręgów wyborczych. Nie podjął też takiej próby podczas wizyty w Pałacu Prezydenckim, o czym pisał Igor Janke [1]: Dobrze wreszcie, że obaj politycy porozumieli się co do trybu prac parlamentu i ustaw, które trzeba jeszcze przegłosować. Szkoda, że w tym pakiecie nie znalazła się ordynacja wyborcza. System liczenia głosów powinien zmierzać w stronę jednomandatowych okręgów wyborczych.

W tym artykule chciałbym przypomnieć o wniosku PO z 2004 roku, złożonym u marszałka Sejmu, ale podpisanym przez 750 000 obywateli niekoniecznie na tą partię głosujących, dotyczącym referendum w sprawie m.in. wyboru posłów z jednomandatowych okręgów wyborczych. Wniosek ten przeczekał już dwa wybory parlamentarne i zgodnie z prawem nie podlega zasadzie dyskontynuacji, jednak żadne referendum w tej sprawie się nie odbyło. Istotną część odpowiedzialności za taki obrót wypadków ponoszą kolejni marszałkowie Sejmu. W szczególności Marek Jurek, który zresztą po tym, jak po półtora roku swojego urzędowania w burzliwych okolicznościach przestał być marszałkiem Sejmu z ramienia PiS, zaczął deklarować, że jest zwolennikiem jednomandatowych okręgów wyborczych!

Niniejszy artykuł proszę też traktować jak apel o porozumienie ponad podziałami odnośnie rozpisania referendum narodowego w sprawie JOW. Będzie to zarazem analiza, w której podjąłem się oceny szans na jednomandatowe okręgi wyborcze i możliwości ich wprowadzenia. Choć miejscami jest to refleksja bardzo osobista, to jednak wiele mówi o położeniu zwolenników jednomandatowych okręgów wyborczych w nowej sytuacji politycznej.

JOW, Konstytucja, prawa obywateli 

Niedawno w sprawie ordynacji wyborczej wypowiedział się jeden z biskupów. Arcybiskup Kazimierz Nycz publicznie zaapelował o zmiany w tym zakresie, co może być m.in. jednym z efektów Listu Otwartego do Konferencji Episkopatu Polski [2]. Cytuję fragment wywiadu, jakiego udzielił Rzeczpospolitej [3]: Wciąż słyszę pytania, dlaczego zaangażowanie polityczne obywateli jest tak małe. Po pierwsze wielu wyborców sądzi, że ich wpływ na to, kto będzie wybrany, jest niewielki. Ordynacja jest taka, że do Sejmu można wejść z paroma tysiącami głosów. Wystarczy, że kandydata pociągnie lider listy. Po drugie, zbyt wielu kandydatów wchodzi na listy z ulicy. W sumie ludzie, którzy byli przedtem nikomu nieznani, zasiadają w parlamencie. Ich kompetencja nie została sprawdzona na poziomie samorządu. To zniechęca wyborców. Powoduje u nich brak wiary, że mogą cokolwiek zmienić. I to jest pewnie kwestia do naprawy ze strony prawodawstwa.  

Warto by uzupełnić tą ciekawą wypowiedź i dodać, że do Sejmu w Polsce można wejść nie tylko mając parę tysięcy głosów, ale nawet kilkaset głosów. Np. w 2001 r. z warszawskiej listy PiS w okręgu nr. 19 startował Jarosław Kaczyński i dzięki temu dostał się do Sejmu m.in. Bartłomiej Szrajber, który uzyskał zaledwie 736 głosów i p. Mierzejewska, która uzyskała zaledwie 35 głosów więcej.  

Niestety większość prawników uważa, że zasadę bezpośredniości należy rozumieć wyłącznie przez akt oddania głosu na kandydata lub listę partyjną bez pośrednictwa elektorów. Ja jednak za profesorem Przystawą [4] przyjmuję interpretację, że za wybór bezpośredni należy uważać tylko taki, w którym głos oddany na danego kandydata nie może przejść na drugiego. Właśnie na tej zasadzie wybory prezydentów, wójtów i burmistrzów zaczęto nazywać bezpośrednimi, podczas gdy wyborów marszałków województw z list partyjnych już nie. Jeśli zatem wyborów marszałków województw nie nazywa się bezpośrednimi, to dlaczego mielibyśmy uważać za bezpośrednie wybory posłów z list partyjnych?    

Najlepszym uzasadnieniem dla przyjęcia takiej interpretacji jest negatywne zjawisko tzw. lokomotywy wyborczej, gdzie kandydaci posiadający znikome poparcie, np. paru tysięcy głosów, są wciągani do Sejmu przez innych kandydatów posiadających większe poparcie. 2/3 posłów poprzedniej kadencji Sejmu w ten sposób nie zdobyło nawet 1% poparcia w swoich okręgach wyborczych, dlatego uważam, że wyboru z list partyjnych w dużych wielomandatowych okręgach wyborczych jednak nie można nazwać bezpośrednim. Tym bardziej, że nie dostają się do Sejmu ci, którzy zdobywszy dziesięciokrotnie czy stukrotnie większą liczbę głosów kandydowali z ramienia partii, jakie nie przekroczyły w skali kraju progu 5% czy 8% progu przewidzianego dla koalicji wyborczych.  Konstytucyjna zasada równości i powszechności wyborów sprowadzona jest więc do fikcji  i często wygląda to tak: nie zdobędziesz mandatu, jeśli nie stać cię na założenie partii, która w skali kraju mogłaby tak poprowadzić kampanię, aby zdobyć te 5% głosów (a w dużych wielomandatowych okręgach kampania jest droga) i to nawet gdybyś zdobył wszystkie głosy w swoim okręgu! Jak pisze Rafał Ziemkiewicz, tworzy się ponadpartyjny polityczny kartel [5]  

Takie wybory sprowadzają się do farsy, w której to od nielicznych wodzów zależy, kto może z powodzeniem korzystać z biernego prawa wyborczego. W praktyce głosujemy więc na ludzi już wybranych przez liderów partyjnych bez gwarancji, że gdyby tak nie było, tym samym kandydatom przyznalibyśmy mandat. Zupełnym przeciwieństwem takiej sytuacji są wprowadzone w 2002 r. bezpośrednie wybory prezydentów, wójtów i burmistrzów, które po tym jak zarzucono tryb wyboru tych samorządowców przez wybieranych z list partyjnych radnych, spowodowały objęcie wysokich funkcji samorządowych w ponad 3/4 przez kandydatów bezpartyjnych! Tymczasem ustalanie list partyjnych przed wyborami do Sejmu, targi o jak najlepsze miejsca na listach, zwiększające szanse na uzyskanie nieco większej liczby głosów i mandatu, nie różnią się aż tak bardzo od wyboru wójta czy burmistrza przez wybieraną z list partyjnych radę. Choć z danej listy do parlamentu wchodzą ci, którzy uzyskali największą liczbę głosów, to w praktyce można zostać posłem, mając zaledwie parę tysięcy czy kilkaset głosów poparcia, startując np. z drugiego miejsca na liście z odpowiedniego okręgu wyborczego.

Tymczasem zasadę proporcjonalności wyborów można interpretować jako warunek zbliżonej liczby wyborców w okręgach jednomandatowych, a nie głosowanie na listy partyjne. W Stanach Zjednoczonych jednomandatowe okręgi wyborcze są zarówno w wyborach na reprezentanta (posła), jak i na senatora. Wybory reprezentantów są proporcjonalne, bo z poszczególnych stanów wybierana jest proporcjonalna do liczby wyborców w danym stanie liczba reprezentantów. Wybory do Senatu nie są proporcjonalne, bo w każdym stanie wybiera się po 2 senatorów, mimo że liczba wyborców w dużych stanach jest wielokrotnie większa niż w stanach małych. Taka interpretacja proporcjonalności nie jest wyrwana z księżyca i została podana w pierwszych dekadach XX wieku przez wybitnego konstytucjonalistę greckiego Nicolaosa Saripolosa [6]. Skoro przyjmują ją najbardziej doświadczone demokracje świata, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby przyjąć ją i u nas, tym bardziej, że nasza Konstytucja nie definiuje jak należy rozumieć zasadę proporcjonalności.  

Warunki do wprowadzenia JOW 

Co do frekwencji, o jaką martwił się arcybiskup Nycz, jak i inni księża biskupi, to wszyscy wiemy, że w ostatnich wyborach była wyższa, blisko 54%, co jak na polskie warunki wywarło na publicystach niemałe wrażenie. Aczkolwiek np. w Wielkiej Brytanii, gdzie obowiązuje zasada jednomandatowych okręgów wyborczych w jednej turze i nigdy nie było obowiązku głosowania, frekwencja nigdy po II wojnie światowej nie spadła poniżej 62%, a prawie nigdy poniżej 72%! Pamiętajmy też, że Tusk po wygranych wyborach miał łatwiejsze zadanie stworzenia rządu niż Jarosław Kaczyński. PO zdobyła ponad 41 % głosów, podczas gdy PiS dwa lata temu 27%; teraz są w sejmie 4 ugrupowania, dwa lata temu weszło ich 6. To musi wpłynąć na ocenę zdolności obu przywódców do tworzenia koalicji, jako że koalicja PO-PiS w gruncie rzeczy od początku nie była możliwa, a dziś są to już dwa przeciwstawne bieguny sceny politycznej. Co oczywiście nie usprawiedliwia nikogo z tych, którzy taką koalicję obiecywali, wiedząc, że nie będzie możliwa, zamiast np. reformować prawo wyborcze i dopiero potem ogłaszać wcześniejsze wybory. Zdawałoby się jednak, że można mieć nadzieję, iż wybory, po których scena polityczna stała się jeszcze bardziej spolaryzowana, stworzą lepsze warunki do przyjęcia ordynacji większościowej opartej na jednomandatowych okręgach wyborczych. Wcale tak jednak być nie musi.   

Sukces takiego przedsięwzięcia może bowiem zależeć od wypracowania jakiegoś konsensusu między PO i PiS, przynajmniej w sprawie referendum odnośnie JOW, a aby nie był to żaden pseudo-JOW (np. z 5% progiem wyborczym) konieczna jest mobilizacja zwolenników jednomandatowych okręgów wyborczych skupionych w Ruchu Obywatelskim na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych i w innych organizacjach pozarządowych. Na drodze JOW w każdej postaci może stanąć PSL, który zasadniczo jest jednomandatowym okręgom w wyborach do Sejmu przeciwny, choć zgłaszał już propozycję okręgów jednomandatowych w wyborach samorządowych. Może więc PO, świadoma, gdzie na pewno nie wygra, powinna zaproponować ludowcom wspólny start w takich wyborach na zasadzie: my wystawimy swoich kandydatów w tych okręgach, a wy w tamtych? O tym, że myśli o takiej ponadkadencyjnej koalicji z PSL-em mówił już marszałek Sejmu Bronisław Komorowski, choć nie w kontekście jednomandatowych okręgów wyborczych. O potrzebie konsensusu w sprawie JOW mówiła zaś po wyborach Julia Pitera. 

Niestety tu obowiązywać będzie chłodna polityczna kalkulacja. Partie będą się zastanawiać czy im się to opłaca czy nie. Dlatego najlepszym rozwiązaniem byłoby referendum w sprawie wprowadzenia JOW i ewentualne uchwalenie nowej ordynacji najpóźniej rok po minionych wyborach, a nie np. rok przed następnymi. Nie możemy też sobie pozwolić, aby nowy rząd powielił taktykę AWS-u, który zmiany w tym kierunku niby popierał i mówił o nich, ale nie wcielił ich w życie. Gdy rozpad AWS-u stał się faktem, o żadnych jednomandatowych okręgach nie mogło być już mowy. Choć jeszcze w lutym 2001 r. premier Buzek zarzekał się, że jego rząd popiera postulat Ruchu Obywatelskiego na rzecz JOW (co wzbudziło sensację, nie tylko w mediach, ale i w samym ruchu), to były już tylko słowa [7].    

Nie dajmy się oszukać 

Wiem, że wielu młodych ludzi głosowało na PO. Dlatego apeluję do tych młodych ludzi, swoich rówieśników: nie dajmy się oszukać! Jeśli już jedna duża partia obiecywała JOW, jednocześnie nie podejmując próby ich wprowadzenia, to jaką mamy pewność, że druga tego nie zrobi? Nie chcę być złym prorokiem, ale mam wątpliwość czy podpisy zebrane przez PO za referendum w tej sprawie nie były tylko sposobem na zdobycie popularności na rok przed wyborami w 2005 roku. Pamiętamy przecież, że PO zupełnie zignorowała III Marsz na Warszawę w 2005 roku, a w kadencji Sejmu 2005-2007 nie złożyła nawet wniosku poselskiego o zmianę ordynacji (wystarczyłoby 15 posłów). Choć na swych sztandarach wypisała hasło społeczeństwa obywatelskiego, nie podjęła tematu blokowanego przez 3 lata referendum w ostatniej kampanii wyborczej. Natomiast pierwszy w sposób widoczny temat jednomandatowych okręgów wyborczych podjął polityk PiS i to na kilka godzin przed ciszą wyborczą!   

W ostatniej kampanii wyborczej PO zapewne w ogóle (w sposób widoczny, np. w debacie Kaczyński – Tusk) by o JOW nie wspomniała, gdyby nie duża przedwyborcza debata, transmitowana na żywo przez TVP Info w piątek 19 października z udziałem przedstawicieli 7 komitetów wyborczych. Aż kilkanaście minut poświęcono tam na fundamentalną ustrojową kwestię ordynacji wyborczej, co było dużą zasługą prowadzącego. Najciekawszy był początek, kiedy senator Krzysztof Putra z PiS powiedział: My jesteśmy za jednomandatowymi okręgami wyborczymi. Dlaczego zatem ich nie wprowadzili i jak to się ma do wypowiedzi Przemysława Gosiewskiego, krytykującego na łamach Rzeczpospolitej Kazimierza Ujazdowskiego za poparcie dla jednomandatowych okręgów wyborczych [8]?

Myślę, że ma się tak samo jak sprzeczne wypowiedzi Marka Kuchcińskiego, który po tym jak PiS złożył w 2006 r. wniosek o ordynację mieszaną z pseudoJOWami opatrzonymi progiem 5%, bardzo chwalił tą inicjatywę poselską (z brytyjskimi JOW niemającą nic wspólnego), twierdząc, że taka ordynacja pozwoliłaby posłom być bliżej wyborców. Jednak po ostatnich wyborach stwierdził, że PiS nie zgodzi się na okręgi jednomandatowe. Stało się bowiem jasne, że pod hasłem jednomandatowe okręgi wyborcze nie da się tak łatwo wprowadzić czegoś innego.

Komuś jednak trzeba zaufać – myśli wielu – i możliwe, że znaczna część zwolenników jednomandatowych okręgów wyborczych zagłosowała na PO, dlatego, że na finiszu kampanii ta partia – chcąc nie chcąc – musiała wyartykułować ten postulat wyraźniej niż zwykle. Oddelegowany do studia TV poseł Mirosław Drzewiecki, obecny minister sportu, całkiem nieźle sobie z tym poradził, choć sprawę referendum przemilczał. Mi jednak nie udzieliły się żadne pozytywne emocje i zbojkotowałem wybory do Sejmu oddając głos nieważny, skreślając wszystkie listy po kolei, po czym wrzuciłem go do urny wraz z ulotką promującą jednomandatowe okręgi wyborcze. Występując przed Sejmem dn. 5 maja 1939 r. minister Józef Beck powiedział, że Polacy nie znają pojęcia wolności za wszelką cenę. Dlaczego zatem ja miałbym znać pojęcie ordynacji za wszelką cenę, za cenę popierania partii, z którą się zasadniczo nie zgadzam (np. w ocenie skutków transformacji ustrojowej za Balcerowicza) i której choćby z tego powodu nie ufam? Dlatego tak ważne jest dla mnie to referendum.

Choć jestem jeszcze młodym wyborcą i mam dopiero 20 lat, nie potrafię już zaufać partii jako takiej. Zaufać można co najwyżej konkretnemu kandydatowi, z którym tylko wtedy na pewno będą się w partii liczyć, jeśli będzie odpowiadał personalnie przed wyborcami z gwarancją, że głos oddany na niego nie przejdzie na kogoś innego. Najpierw jednomandatowe okręgi wyborcze, potem wybory – napisałem na swojej karcie do głosowania. Namówiłem też do aktywnego bojkotu rodziców, którzy inaczej w ogóle nie poszliby na głosowanie z tych samych powodów co ja. W obecnym systemie politycznym, w którym wiodącą rolę odgrywa Sejm, tylko co czwarta obietnica legislacyjna, złożona publicznie, jest w Polsce dotrzymywana [9]. Rządy III RP, które statystycznie są w stanie zrealizować 1/4 programu, nie są reprezentatywne ani względem Narodu, ani swoich wyborców. Reprezentują głównie siebie i swoje interesy.

Łatwo jest więc wrzucić raz na parę lat kartę do urny, uważając, że spełniło się swój obywatelski obowiązek, nic nie działać w kierunku zmiany ordynacji i liczyć, że nowy rząd coś załatwi. Żaden rząd nie załatwi, jak nie będzie odpowiedniego nacisku społecznego: konferencji, ulotek, apeli, artykułów, manifestacji o natężeniu co najmniej takim jak we Włoszech w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych, kiedy to się udało, w znacznej mierze dzięki wkładowi młodzieży akademickiej. Ruch Obywatelski na rzecz JOW, zainicjowany przez ludzi zainspirowanych tymi wydarzeniami, z prof. Jerzym Przystawą na czele, już od 1993 r. zabiega o godną Polaków zmianę i wprowadzenie 460 jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do Sejmu.

Demokracja czy partiokracja?

Tymczasem obowiązująca ordynacja wyborcza potrafiła wywieźć minioną kampanię do Sejmu na wyżyny absurdu. Można wręcz było odnieść wrażenie, że politycy bardziej walczą o dobre miejsca na listach wyborczych niż o głosy swoich wyborców. Rozśmieszył mnie zaś przypadek, gdy jeden z kandydatów z okręgu lubelskiego zaczął rozpowszechniać ulotki (zapewne drukowane na własny koszt), w których przedstawiał się jako bezpartyjny kandydat do Sejmu. Nie ujawnił w nich ani nazwy partii, z której listy startował (chodziło o Samoobronę), ani jej logo, podając tylko numer listy, z której kandydował. No bo na co komu taka Samoobrona – lepiej się do niej nie przyznawać, bo jeszcze można stracić wyborców, a jak dają miejsca, to trzeba brać! Tylko czy aby na pewno o to chodzi?  

 

W JOW kandydat bezpartyjny nie musi prosić liderów partyjnych o zgodę na kandydowanie z listy partyjnej. Partie nie są w żaden sposób uprzywilejowane i muszą stale dbać o swą pozycję. Nie ma też mowy, aby ukrywać się pod polityczną maską przed zatwierdzeniem list wyborczych, a potem spokojnie lekceważyć wyborców takiej partii, jak to często bywa w różnych wariantach ordynacji list partyjnych. Tu nikt nie ustala list partyjnych, których po prostu nie ma! Za wszystko odpowiada się personalnie przed wyborcami, a nie tylko liderem partyjnym i można nawet (jak w Kanadzie) być przez nich odwołanym przed upływem kadencji w przypadku nie wywiązywania się z obietnic. Zupełnie inna odpowiedzialność niż w prawodawstwie III RP.

 

W Konstytucji z 2 IV 1997 r. starą zasadę komunistów o roli przewodniej partii zastąpił podobny zapis, że posłów nie wiążą instrukcje wyborców. Jak jednak w demokracji można być reprezentantem Narodu, nie będąc reprezentantem wyborców? Stoi to w jawnej sprzeczności z zasadą suwerenności Narodu, legitymizującego mające go reprezentować władze w demokratycznych wyborach (bo niby w czym?). Co więcej, polski Sejm nie jest nawet prawnie zobowiązany zajmować się wnioskami obywateli, za którymi zebrano minimum 500 000 podpisów. Skoro tak, to po co te wybory, jeśli można pełnoprawnie nie liczyć się ze zdaniem wyborców czy szerzej obywateli i czy ustrój w Polsce to demokracja czy może jakaś partiokracja?  

Nie można mówić o budowie demokratycznej wspólnoty wolnych obywateli celowo pozbawiając ich możliwości bezpośredniego wyrażenia opinii – napisał Rzecznik Praw Obywatelskich we wniosku do premiera i marszałka Sejmu [10]. Chodziło o przeprowadzenie referendum w sprawie Traktatu Reformującego Unię Europejską. Tym bardziej w sprawie ordynacji wyborczej mają prawo wypowiedzieć się wyborcy, nie tylko liderzy partyjni! Od Rzecznika Praw Obywatelskich, który został patronem honorowym akcji Jednomandatowe.pl, oczekujemy, że zajmie się również tą sprawą. Obywatele, którzy już dawno złożyli wymaganą liczbę podpisów za takim referendum, chcieliby sami zdecydować, jak mają wybierać swoich przedstawicieli. Pytanie demokracja czy partiokracja? jest nadal aktualne.     

Przypisy: 

[1] Igor Janke: „Politycy się wznieśli ponad urazy”. Rzeczpospolita, 10 VIII 2007 

[2] Dariusz Hybel: „List Otwarty do Konferencji Episkopatu Polski.” Najwyższy Czas nr. 42 z 20 X 2007 r. List otwarty w sprawie praw obywatelskich w kontekście jednomandatowych okręgów wyborczych opublikowany również pod adresem: http://jow.pl/?q=node/135  

[3] Rzeczpospolita, 19 X 2007 

[4] Jerzy Przystawa: „JOW. Jednomandatowe okręgi wyborcze szansą dla Polski.” Broszura Ruchu Obywatelskiego na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych, 2004 r. http://bazowy.nazwa.pl/popieramjow.pl/pdf/broszura001.pdf  

[5] Rafał Ziemkiewicz: „Kartel wodzów z drużynami”. Rzeczpospolita, 31X – 1XI 2007 

[6] Kronika Ruchu Obywatelskiego na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych:

19-20 listopada 2004, Warszawa. Jerzy Gieysztor i Jerzy Przystawa uczestniczyli w dwudniowej konferencji „Ocena Piętnastu Lat Praktyki Konstytucyjnej w Europie Środkowo-Wschodniej”. Bardzo ciekawa była wypowiedź prof. Owena, który na pytanie czy zasada proporcjonalności może być rozumiana inaczej niż jako system list partyjnych – tak jak to interpretują politycy i konstytucjonaliści w Polsce, odpowiedział, że to nie jest prawda, powołał się na nazwisko wybitnego konstytucjonalisty greckiego z początków XX wieku, Nicola Saripolosa, oraz praktykę amerykańską, gdzie zasadę proporcjonalności rozumie się jako zasadę PROPORCJONALNEGO PODZIAŁU MANDATÓW NA POSZCZEGOLNE STANY.

Bernard Owen – profesor Uniwersytetu Paryskiego i Sekretarz Generalny Centrum Studiów Porównawczych Systemów Wyborczych.

 

[7] Kronika Ruchu Obywatelskiego na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych:  16 lutego 2001, Warszawa. Sensacja: Premier Jerzy Buzek oświadcza dziennikarzom, że AWS jest za JOW!!! Poruszenie w mediach, okazuje się, że Ruch ma sojuszników w całkiem nieoczekiwanych miejscach. Jednakże II Czytanie projektu ordynacji nie wróży tak pomyślnego końca! 

 

[8] Rzeczpospolita, 22 XI 2007:

 Było też kilka zaskakujących wypowiedzi, np. poparcie przez Kazimierza Ujazdowskiego okręgów jednomandatowych ...    

[9] Radosław Zubek: „Dlaczego rządy nie dotrzymują obietnic?”. Rzeczpospolita, 6 XII 2007

 

[10] Anna Gielewska: „Rzecznik apeluje o referendum”. Rzeczpospolita, 21 XII 2007

 

   

O Autorze: Krzysztof Kowalczyk jest  redaktorem naczelnym miesięcznika „Ordynacja”, ukazującego się na kilku stronach internetowych w ramach akcji „Jednomandatowe.pl – poseł odpowiedzialny przed wyborcami”. Studiuje fizykę na UMCS, aktualnie jest sympatykiem i kandydatem na członka NZS tej uczelni.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (7)

Inne tematy w dziale Polityka