Ze znanej relacji z rozmów Jarosława Kaczyńskiego z min. Radosławem Sikorskim wynika, że już w ok. 20 minut po katastrofie posiadł on wiedzę, że wszyscy pasażerowie Tupolewa zginęli. Chociaż żadnej akcji ratunkowej w tym momencie prowadzonej nie było, a ciała pasażerów Tupolewa leżały wciąż wśród albo pod częściami wraku samolotu. Z informacją tą koresponduje treść rozsyłanego do działaczy PO SMS-a, co ujawnił świętej pamięci już gen. Petelicki.
To zastanawiająca sprawa – minister Sikorski, mimo że się bardzo starał, ujawnił nawet treść swoich rozmów telefonicznych z 10 kwietnia, z godzin bezpośrednio po katastrofie – nie był wstanie wiarygodnie wykazać źródła tej informacji. Uderzało jedno – minister ujawnił tylko treść rozmów z innymi pracownikami dyplomatycznymi, będącymi tam na miejscu, w Smoleńsku, tylko z innymi Polakami. A przecież jeżeli już, to taką informację mógłby uzyskać tylko od Rosjan. Bowiem naszych przedstawicieli formalnie uczestniczących w wyjaśnianiu przyczyn katastrofy - wówczas (i aż do 13-go kwietnia)nie było. Skąd wiedzieli przedstawiciele rządu Tuska, już w kilkanaście – kilkadziesiąt minut po katastrofie zatem, że „wsie pagibli”?
To ważne pytanie, wielokrotnie stawiane, także tutaj. I nigdy to pytanie nie doczekało się racjonalnej odpowiedzi. W jednej ze swoich poprzednich notek zwracałem na to uwagę. Dziś chcę tą sprawę omówić jako samodzielny wątek.
Według mnie – przekazując taką informację, nagłaśniając ją w mediach, wysyłano jasny przekaz. Wiemy, co się naprawdę wydarzyło w Smoleńsku, wiemy, że nawet jak ktoś mógł (teoretycznie?) przeżyć – to i tak z tego nie wyjdzie żywy. I my nie będziemy protestować – dla nas to jest bowiem „zwyczajna” katastrofa. Dlaczego tak się z tym komunikatem spieszono? Ponieważ wiadomość wysyłano przede wszystkim do naszych sojuszników – żadna pomoc w ustalaniu przyczyn katastrofy nie jest nam potrzebna. Inaczej jeszcze by ktoś się wyrwał przed szereg i publicznie taką chęć pomocy wyraził… Wiadomość była ważna także dla Rosjan – ich miała uspokoić i zapewnić, że rząd polski nie będzie sprawiał żadnych problemów przy ustalaniu przyczyn „katastrofy”. To o to musiało chodzić. Przecież na użytek wewnętrzny nie było żadnego powodu by się tak spieszyć.
Pojawia się oczywiste pytanie – dlaczego tak postąpiono? Czy było to wywołane obawą przed eskalacją konfliktu z Rosją? I oznaczało po prostu akt kapitulacji? Oznaczało przyznanie, że nasza polityka zagraniczna poniosła totalną klęskę? Przyznanie, że nie możemy liczyć na realną pomoc najważniejszych państw Zachodu, tego Zachodu, którego wiążą tak liczne interesy z Moskwą? Uświadomienie faktu, że jesteśmy peryferyjnym krajem, za który nikt nie będzie chciał ginąć - jak w 1939 roku?
Ja tak właśnie uważam.
Inne tematy w dziale Rozmaitości