Coraz więcej faktów przeczy oficjalnej wersji przebiegu katastrofy smoleńskiej. Ostatnio wysunięto szereg zastrzeżeń dotyczących autentyczności prezentowanych zapisów CVR „czarnej skrzynki” MARS-BM Tupolewa. Okazuje się, że nawet powierzchowny ogląd zdjęć, na których uwieczniono dwie „czarne skrzynki”, prezentowane w różnym czasie, w różnych mediach - także przy okazji oficjalnych prezentacji np. przedstawicielom naszej NPW – wykazuje istotne ich różnice. Na różnych zdjęciach rejestratory te prezentują się inaczej, mówiąc krótko i wprost – to nie mogą być te same „czarne skrzynki”. Jest znana notka blogera Fotoamator na ten temat.
Dlaczego sprawa wychodzi na jaw dopiero teraz? Po z górą trzech latach? Dla mnie sprawa jest oczywista. To nie leniwi blogerzy są temu winni. Ani Zespół Sejmowy. Tak oczywiste, podstawowe badania musiały być (przynajmniej powinny) dokonane od razu, w pierwszej kolejności – właśnie przez naszą NPW i komisję min. Millera. Przede wszystkim zaś zbadanie, czy okazywane przez Rosjan „czarne skrzynki” przynajmniej wyglądem zgadzają się z tym, co było zarejestrowane w dokumentacji Tupolewa. Bo taka być musiała. Musiano porównywać także zdjęcia. Z różnych etapów śledztwa. Bowiem to te instytucje, te zespoły śledczych i biegłych – zostały wyposażone w możliwości i środki ku temu.
Ale z czym faktycznie mamy do czynienia? Ograniczę się tylko do sprawy „czarnych skrzynek” właśnie. Wielokrotnie, na potrzeby postępowania naszych instytucji Rosjanie kopiowali na nośniki cyfrowe zapisy CVR z taśmy magnetycznej rejestratora MARS-BM. Wielokrotnie. W wyniku tych zabiegów nigdy nie uzyskano dwóch, w miarę podobnych, kopii. Zawsze pojawiały się jakieś błędy, wady… W XXI wieku nie potrafiono, w tak ważnej sprawie, skopiować poprawnie kilkadziesięciu metrów taśmy magnetycznej! Ponadto – ostatnia ekspertyza, dokonana przez Instytut Ekspertyz Sądowych w Krakowie, w swojej części opisowej zawiera takie oto stwierdzenie: „O tym, że okazany nośnik magnetyczny pochodził rzeczywiście z rejestratora MARS-BM polskiego Tupolewa wiadomo jedynie z oświadczenia przedstawicieli MAK”. Żadnego polskiego przedstawiciela przy odnalezieniu rejestratora bowiem nie było.
To zdumiewająca uwaga. Gdy zostało to ujawnione przez tych, którzy się z częścią opisową do analizy IES zapoznali (ciągle to jest utajnione, ukrywane przed opinią publiczną) – podniosły się głosy ostrej krytyki działań IES. Przede wszystkim postawiono zarzut, że w sytuacji tej IES do badań kopii z niepewnego materiału źródłowego w ogóle nie powinien przystępować. Bowiem rezultat badań wątpliwy - a w ten sposób uwiarygadnia się być może fałszywki. Metodologia pracy IES wymaga, by była niezbita pewność rzetelności branego na warsztat materiału. W tym przypadku takiej pewności nie było.
Jak zestawimy te wszystkie informacje, znane przecież w większości od dawna i wielokrotnie omawiane, to widać gołym okiem, że nigdy nasza prokuratura wojskowa i komisja Millera nie powinny traktować z pełnym zaufaniem tak wątpliwych dowodów. Nasi eksperci musieli wiedzieć, że „czarna skrzynka” najprawdopodobniej została zmanipulowana. Mieli wszelkie przesłanki do takiego wnioskowania. Tymczasem analiza dokonana z cyfrowej kopii zapisów CVR stała się w rzeczywistości jedyną podstawą sformułowania wniosków o przyczynach katastrofy!!!!
Czy to nie jest wystarczająco wymowne? Czy nie tłumaczy wysiłków NPW mających na celu ukrycie wielu innych dowodów w sprawie? Deprecjonowania znaczenia wielu bulwersujących faktów? (jak chociażby sprawy obecności materiałów wybuchowych na próbkach pobranych z wraku Tupolewa…).
Tak proszę Państwa – gołym okiem widać, że nasza NPW nie jest zainteresowana (tak jak i wcześniej komisja Millera) dochodzeniem do prawdy w sprawie przyczyn katastrofy smoleńskiej. Jedynym jej marzeniem to zamknięcie śledztwa z dotychczasowymi „ustaleniami”, a nawet, jak się nie da inaczej – w ogóle bez konkluzji. Wszystko, byle nie prawda. Wszystko, każde upokorzenie, byle nie jakikolwiek konflikt na tym tle z Rosją. Tylko jak określić takie postępowanie?
Inne tematy w dziale Rozmaitości