Gdy 10 kwietnia 2010r. dowiedziałem się o katastrofie nic, poza uczuciem bezmiernego smutku, nie docierało do mnie. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że tragedia smoleńska mogła być spowodowana czymś innym, niż splotem niekorzystnych warunków meteorologicznych i błędów ludzkich. Oczywiście, starałem się i inne ewentualności brać pod uwagę – ale odrzucałem je natychmiast –nie, przecież nie odważyli by się, to niemożliwe. Nie - w czasach satelitów szpiegowskich i permanentnego podsłuchiwania wszystkiego przez wszystkich.
Iluzja skończyła się, w moim wypadku, po kilku tygodniach. Pod naporem docierających informacji o okolicznościach smoleńskiego śledztwa. Te wszystkie kłamstwa, przeinaczenia, ewidentne ukrywanie pewnych faktów… to musiało zmieniać postrzeganie tej sprawy. Ostateczny cios mojej „iluzji” zadało ujawnienie prawdziwego (?) czasu katastrofy. Mam na myśli skorygowanie czasu zdarzenia z 8:56 na ok. 8:41. Dlaczego to było takie ważne. Dla mnie nie tyle chodziło o sam czas. Tylko o to, że nasze władze: te prokuratury, komisje, rząd wreszcie – mając pełną świadomość tego innego czasu katastrofy – milczeli. Bowiem od początku było jasne, że sprawa czasu katastrofy była znana naszej stronie. Minister Sikorski ujawnił nawet swoją korespondencje telefoniczną z 10 kwietnia i jasno wynikało z niej, że o katastrofie dowiedział się o godz. 8:48. Podobnie o tym innym czasie katastrofy wiedziała nasza prokuratura wojskowa. Nasuwa się pytanie – dlaczego polskie instytucje powołane do wyjaśnienia okoliczności katastrofy smoleńskiej milczały przez długie tygodnie? Dlaczego biernie czekali aż Rosjanie sami dokonają korekty tego czasu? Dla mnie był to decydujący moment w całej sprawie, to wówczas ostatecznie straciłem zaufanie co do intencji Donalda Tuska i jego ekipy , że działają w celu wyjaśnienia prawdziwych przyczyn katastrofy.
To się nie mieściło w głowie. Dlaczego dopuszczali, w tak ważnej sprawie, na funkcjonowanie w naszej przestrzeni publicznej ewidentnie kłamliwego przekazu? Kolejne miesiące i lata tylko pogłębiały to wrażenie. Spójrzmy, z dzisiejszej perspektywy, jakie są najważniejsze elementy świadczące o celowym zaniechaniu obrony naszych interesów w trakcie smoleńskiego śledztwa. Na fakty, które wychodzą poza rutynową współpracę ze stroną rosyjską, a które mogą być nazwane wręcz aktami kolaboracji.
Z oczywistych względów ograniczę się tylko do kilku najważniejszych przykładów.
§ Sprawa „przekopania miejsca katastrofy na 1 metr w głąb”.
§ Sprawa wychwalania „doskonałej współpracy w ramach smoleńskiego śledztwa w dniach 10-13 kwietnia 2010” – w czasie, gdy żadnej współpracy nie było
§ Związane z powyższym punktem wystąpienia przedstawicieli RP na telekonferencji z Putinem w dniu 13 kwietnia 2010. W tym duchu wypowiadali się min. Kopacz, gen. Parulski i przyszły akredytowany przy komisji MAK – Edmund Klich. W spotkaniu uczestniczyli jeszcze Najder i Arabski.
Ale najcięższe zarzuty w tym względzie musi stawiać analiza przebiegu polskiego śledztwa. Olbrzymim błędem, przestępczym zaniechaniem była rezygnacja z badań zwłok ofiar katastrofy przed dokonaniem ich pochówków. Było to również oczywistym złamaniem obowiązującego prawa. Nasze prawo zabrania bowiem dokonywania pochówku ofiar katastrof bez ważnych protokołów sekcji zwłok. Tymczasem, przed pogrzebami, nie otrzymaliśmy ich od strony rosyjskiej. Badań nie przeprowadzono także w Polsce. Pytanie – w oparciu o jakie dokumenty zezwolono na pogrzeby?
Istnieje pośredni dowód na to, że zdawano sobie sprawę z tego braku. I celowo podjęto decyzję o jego ignorowaniu. Otóż przeprowadzono jedną sekcję zwłok – naszego Św. Pam. Prezydenta – Lecha Kaczyńskiego. Dlaczego nie przeprowadzono sekcji pozostałych ofiar? Tym bardziej, że wyniki tej sekcji były (przynajmniej dla mnie) szokujące. Oto w trumnie Prezydenta znaleziono szczątki innej osoby. Jeżeli Rosjanie nie byli w stanie dochować staranności przy składaniu ciała Lecha Kaczyńskiego do trumny – to co należało myśleć o wszystkich pozostałych przypadkach? Przyszłość miała potwierdzić zasadność takich obaw… Sprawa do dziś nie jest ostatecznie zamknięta. Wg mnie istnieją obawy, że wiele jest jeszcze innych nieprawidłowości i tylko dalsze ekshumacje mogły by to wyjaśnić.
Jeszcze większe zarzuty można postawić po analizie końcowego raportu komisji Millera. Skrótowo wygląda to tak:
§ Przedstawiciele komisji sami niczego nie badali. Wszystkie „dowody” w sprawie uzyskali od strony rosyjskiej
§ Najważniejsze dowody to – zdjęcia drzew ściętych rzekomo przez naszego Tupolewa jako jedna z podstaw udokumentowania trajektorii ostatnich metrów jego lotu. Zdjęcia te zostały sporządzone w kilka dni po katastrofie przez niejakiego Amielina. Nasza komisja Millera znalazła je w Internecie. Nie ma żadnego bezpośredniego dowodu, że to akurat Tupolew pościnał te drzewa. Przecież i inne samoloty krążyły tego dnia nad smoleńskim lotniskiem (np. IŁ Frołowa). To, że jakieś części Tupolewa leżały pod niektórymi drzewami – o niczym nie świadczy. Są bowiem dowody na to, że niektóre części przemieszczano celowo po katastrofie (np. statecznik). Z nieznanych powodów, bez udziału przedstawicieli naszej strony. O zdjęciach Amielina nie wiadomo tak naprawdę nic. Z jakiej perspektywy były robione, z jakiej odległości itp. Drzew już nie ma, więc niczego się nie da wyjaśnić. A nawet gdyby rosły jeszcze – natura zatarła już wszystko. Bezpośrednio po katastrofie drzewa nie były badane przez naszych śledczych. Gdyby komukolwiek, w pierwszych dniach po katastrofie, powiedziano, że tego typu materiały mogą być choć przez chwile poważnie brane pod uwagę – to chyba nikt o zdrowych zmysłach nie chciał by przyjąć tego do wiadomości. Co się takiego stało później, że zezwolono, przy milczeniu głównych podmiotów politycznych i opiniotwórczych mediów, na to?
§ Wreszcie sprawa „czarnej skrzynki” Tupolewa czyli rejestratora MARS-BM. Ostatnio na nowo omawiana na wielu blogach. Wysuwany jest szereg zarzutów podważających autentyczność przekazanych naszej stronie kopii zapisów taśmy magnetycznej tego rejestratora. Bloger Fotoamator wskazuje również na różnice w wyglądzie rejestratora w kolejnych fazach śledztwa. Ma to być dowodem na podmianę rejestratora na inny, nieautentyczny. Siłą rzeczy przekazywane nam zapisy byłyby również zmanipulowane.
§ Ale w sprawie „czarnej skrzynki” ważniejsze jest coś innego. Przyjęta metodologia sporządzania zrzutu danych z taśmy magnetycznej rejestratora na nośnik cyfrowy. Sprawę poznałem czytając artykuły inż. (specjalność elektronika) Jerzego Rachowskiego. Prowadzi on interesujący blog pod tym adresem. Napisał na temat rejestratora MARS-BM kilka niezwykle interesujących, świadczących o znakomitej znajomości tematu, tekstów. Oto najważniejsze z nich: Linia czasowa stenogramu IES w świetle stenogramu MAK.
Uwagi odnośnie sygnału czasu w kanale IV rejestratora MARS.
Sygnał IV kanału z MARS-BM czy z księżyca?
Główne zastrzeżenie co do sposobu dokonywania zrzutu danych wygląda tak:
Polscy eksperci mogli by pracować na cyfrowych kopiach nośników pod warunkiem jednak, że :
…” mieli by absolutną pewność, że te pliki cyfrowe są wiernym odwzorowaniem wersji magnetycznej, A to z kolei miałoby miejsce, gdyby samodzielnie, na własnym dobrze sobie znanym urządzeniu kopiującym wykonali własną kopię magnetyczną, a następnie przetworzyli uzyskany tą drogą sygnał analogowy na swoim komputerze przy pomocy znanego sobie oprogramowania.
Tymczasem tzw. kopiowanie nagrań dźwiękowych przez MAK musiało wyglądać wyłącznie tak, że specjaliści polscy przyglądali się tylko, dosłownie gapili się, jak specjaliści rosyjscy zakładają taśmę, załóżmy, że oryginalną, na urządzenie szpulowe, szpule się kręcą, coś tam może miga na ekranie komputera podłączonego do owego analogowego urządzenia odtwarzającego i za jakiś czas z nagrywarki CD/DVD komputera wysuwa się krążek z rzekomą "kopią". Nie mają przy tym do dzisiaj najmniejszego pojęcia, co w rzeczywistości rosyjskie oprogramowanie z sygnałem analogowym w rzeczywistości zrobiło, zarówno pod względem amplitudowo-widmowym jak również w dziedzinie czasu (linii czasowej) i co w rzeczywistości trafiło w ich ręce.
To właśnie dlatego ostatnio sami specjaliści FSB stwierdzili, zgodnie zresztą z prawdą, że na podstawie samego pliku cyfrowego nie można stwierdzić, czy ingerencje w nagranie były czy też nie. Ingerencje programowe, jeżeli były są niewidoczne - nie można w żaden sposób stwierdzić, czy i które z serii zapamiętanych w pliku próbek sygnału zostały dodane, usunięte czy zmienione liczbowo, lub czy nie uległa zmianie częstotliwość samego próbkowania..”
Ponadto zdaniem inż. Rachowskiego … „Cały szereg oficjalnych wypowiedzi (w tym przedstawicieli obu prokuratur) sugerowało w swoim czasie, że strona polska operowała jakoby na kopiach w formie taśmy magnetycznej. Stwierdzano np. że taśma ma ok. 100 m długości, a analiza 1 metra bieżącego taśmy wymaga tyle a tyle godzin czasu. "Taśma na odcinku 30 mm pofałdowana" - stwierdza ekspertyza IES-ZK Kraków. Tymczasem, jak wiadomo, strona polska nie dostała od Rosjan nawet kopii taśmy magnetycznej, na której wszystkie sygnały kanałowe byłyby względnie synchroniczne (jak w sygnale stereofonicznym, czy kwadrofonicznym). Strona polska otrzymała jedynie tzw. "zapisy", a właściwie - sygnały napięcia ODCZYTU, oddzielne dla poszczególnych kanałów rejestratora MARS i przetworzone cyfrowo w pliki w formacie WAV. W tej też formie sygnały te zostały zapisane na płycie kompaktowej CD-DVD”.
Dodajmy do tego, że IES w Krakowie zgłaszał następujące zastrzeżenie do otrzymanego materiału do badań:„O tym, że okazany nośnik magnetyczny pochodził rzeczywiście z rejestratora MARS-BM polskiego Tupolewa wiadomo jedynie z oświadczenia przedstawicieli MAK”.
W tym miejscu podtrzymuję zarzut, że IES nie powinien w ogóle do badań tak wątpliwego materiału przystępować. Rezultat badań – wątpliwy – a być może uwiarygodniono jedynie rosyjskie fałszywki. Powinni bezwarunkowo domagać się umożliwienia pracy na oryginalnym nośniku.
I takie dowody, proszę Państwa, miały stanowić o rozstrzyganiu przyczyn katastrofy smoleńskiej. Zdjęcia znalezione w Internecie i niewiarygodne tzw. kopie zapisów rejestratora MARS-BM. A jednak „ustalono” te przyczyny. To gen. Błasik naciskał, piloci wybrali lot ku śmierci… I żadne późniejsze sygnały, fakty, że mogło być inaczej nie wpłynęły na zmianę stanowiska rządu Donalda Tuska. Który nieudolnie zupełnie, próbuje się od tej całej sprawy dystansować. Wmawiać społeczeństwu, że nie miał żadnego wpływu na działania np. komisji Millera.
Nasuwa się pytanie – czy odrzuciwszy te „dowody” komisja Millera miała szanse zakończyć postępowanie? Ustalić cokolwiek? Otóż nie. Oczywiście, że nie. I to jest oczywistym powodem tego, dlaczego po takie „dowody” w ogóle sięgnięto. Ponieważ inaczej nie było by żadnych dowodów. Żadnego raportu. To tragiczna konstatacja. Ukazująca haniebną kapitulację naszych władz państwowych wobec Federacji Rosyjskiej. To wobec niemożności odebrania od Rosji oryginalnych, kluczowych dowodów tak postąpiono. Bo sprawa jest bezdyskusyjna. Sięgnięcie po tak niewiarygodne dane w celu zamknięcia postępowania komisji Millera było wyborem całkowicie świadomym. Otwartą kwestią jest z jakiego powodu tak postąpiono.
Inne tematy w dziale Rozmaitości