Życie dopisało mocną pointę do mojej poprzedniej notki .
Pracownik ważnej, opiniotwórczej Gazety komponuje wywiad ze swoim szefem z następnego miejsca pracy, skądinąd wiedząc, że właściciel firmy ma kłopoty z prawem. Gdyby ów paradziennikarz nie był dzieckiem bardzo prominentnego polityka, a firma, której robił pijar nie okazała się głośnym bankrutem, pewnie nikt by tego w ogóle nie zauważył. Również w Gazecie.
I to jest dobry komentarz do moich wcześniejszych rozważań.
Ciekawe jest też pytanie o zatrudnianie w charakterze dziennikarza najbliższej rodziny prominentnego polityka. Formalnie nic tu nie da się zarzucić, gazeta jest prywatna - wolno jej zatrudnić kogo chce i za ile chce. A przecież taki komentarz brzmi tu jak szyderstwo.
Niepomyślny zbieg okoliczności, który doprowadził do ujawnienia tego głośnego dziś przykładu korupcji dziennikarskiej zmusza do postawienia zdroworozsądkowego pytania o zasady pracy innych, mniej pechowych pracowników mediów, będących przypadkiem bliskimi krewnymi osób posiadających wpływy w różnych ważnych instytucjach.
To kolejny, wcale nie oczywisty, problem wiarygodności i uczciwości osób sprawujących funkcje publiczne oraz mediów. Poziom wiarygodności gazety zatrudniającej syna znanego i wpływowego dziennikarza cierpi pewnie mniej niż tej, która zatrudnia latorośl premiera, albo zamożnego biznesmena. Ale to wcale nie oznacza braku problemu w ogóle. Do zestawu wątpliwości z poprzedniej notki można byłoby dopisać pokaźną listę nastęnych.
Tylko kogo to tak naprawdę obchodzi?
Komentarze