Joanna Lichocka Joanna Lichocka
4145
BLOG

Kłopot rządu z wiarygodnością

Joanna Lichocka Joanna Lichocka Polityka Obserwuj notkę 17

Rząd nie próbuje zorganizować żadnego projektu, który byłby do przeprowadzenia w Warszawie czy w Kijowie. Jest raczej chęć schowania się w szeregu, tak by nas w Moskwie za bardzo nie zapamiętali - mówi w wywiadzie dla Gazety Polskiej Jarosław Kaczyński

 

Gdy patrzy się na to, co przez cztery lata po katastrofie smoleńskiej dzieje się w sprawie wyjaśnienia jej okoliczności, to wnioski są szalenie przygnębiające. Trudno pogodzić się z tym, jak działa polskie państwo.

Ten czas to nieustanne pokazywanie słabości państwa, na dodatek takiej słabości intencjonalnej. Nie jest tak, że Polska nie mogła zachować się inaczej. Państwo tak działało, bo ma takie władze, jakie ma. Ale nie możemy tej słabości, jaką Polska pokazała po katastrofie smoleńskiej traktować jako immanentną cechę państwa.

Ale to jest bolesna kompromitacja mojego państwa.

Trudno sobie wyobrazić, żeby jakieś normalne państwo zachowało się podobnie i oddało wszystko – badanie katastrofy, dowody rzeczowe - innemu i to takiemu, które z natury rzeczy jest zainteresowane brakiem wyjaśnienia tragedii. Dając mu jeszcze przy tym niebywale potężne instrumenty w rozgrywaniu sytuacji wewnątrz Polski. To rzecz, która będzie musiała być wyjaśniona – co właściwie zdecydowało o takim działaniu rządzących. Czy była to tylko chęć walki z opozycją, czy strach, że ujawnienie prawdy dotkliwie uderzy w system postkomunistyczny, czy też były tu jeszcze jakieś inne względy, które dopiero trzeba ukazać. Rzeczywiście, obraz jest fatalny i to bardzo różnych wymiarach. Nie tylko w sferze międzynarodowej, relacji polsko-rosyjskich, ale też w wymiarach odnoszących się do kształtu życia wewnętrznego.

To znaczy?

Istotą systemu komunistycznego było kłamstwo i terror. Później z terroru niemal zrezygnowano, natomiast kłamstwo pozostało. Dziś,  w IIIRP kłamstwo znów osiągnęło niebywałe rozmiary. Tak jak wtedy, niestety i teraz jest wobec pewnej części społeczeństwa skuteczne. Zdarzało mi się słyszeć w latach osiemdziesiątych prywatne rozważania jak okropni są pielęgniarze, którzy zamordowali Grzegorza Przemyka – część ludzi szczerze wierzyła w wierutne bzdury i najbardziej prymitywne rojenia ówczesnej propagandy. I teraz znów - pewna część społeczeństwa z różnych względów wierzy w propagandę władzy. Ten wręcz niekiedy nienawistny stosunek do tych, którzy chcą sprawę wyjaśnić, jest już nawet nie elementem sposobu myślenia, a wręcz tożsamości. Stąd niesłychanie trudne będzie zweryfikowanie tej postawy, bo nie jest to już kwestia racjonalnego myślenia, tylko emocji, które budują tożsamość. Ale musimy sobie z tym dać radę.

Jak?

Potrzebna jest ponowne zjednoczenie społeczeństwa w oparciu o prawdę jako zasadę. Nie rozstrzygając do końca, chociaż wszystko wskazuje na najgorszy scenariusz tego co zdarzyło się w Smoleńsku, chcę powiedzieć, że takie budowanie jedności musi nastąpić w oparciu o prawdę. Dziś w debacie publicznej dominuje cos innego - przeświadczenie, że samo dążenie do prawdy i kwestionowanie najbardziej nawet prymitywnych kłamstw jest niedopuszczalne, bo to mentalnie jest nie do zaakceptowania, jest niewygodne i na dodatek godzi „w naszych”. Tego przyjąć nie można, bo to oznacza życie w świecie, który nie ma nic wspólnego z demokracją.

Spotykam się czasem z takimi głosami niedowierzania – przecież Polacy to godny i dumny naród, czemu na to wszystko pozwalamy? Na  kłamstwo, na upokorzenie, na szczucie jednych na drugich.

Nie zgadzam się z oskarżaniem narodu. To prawda, że pewna część społeczeństwa nie jest w stanie oprzeć się propagandzie, część jest także bierna, ale na to co stało się po Smoleńsku pozwoliły elity, nie naród.

Co Lech Kaczyński zrobiłby dzisiaj, w kontekście agresji Rosji na Ukrainie?

Możliwości Polski są takie, jakie są i mój świętej pamięci Brat nie byłby w stanie dokonać cudów. Ale sądzę, że gdyby kontynuował swoją prezydenturę, a jeszcze gdybyśmy wygrali wybory do parlamentu w 2007 i 2011 roku, sytuacja wyglądałaby inaczej. Polska byłaby krajem znacznie bardziej wiarygodnym jeśli chodzi o zaangażowanie na wschodzie. Za naszych czasów byliśmy jednym z dwóch, trzech państw, które hamowały spontaniczną prorosyjskość Unii Europejskiej. Leszek z pewnością utrzymałby tę linię, z której po objęciu władzy przez PO całkowicie zrezygnowano. Rosji byłoby z pewnością trudniej.

Teraz rząd mówi, że właśnie przez to jest wiarygodny, i że „się liczy”, bo nie można o nim powiedzieć, że był rusofobiczny.

Powiedziałbym, że rząd Tuska ma raczej kłopot z wiarygodnością. Przez to, że latami nie tylko ośmielał, ale wręcz rozzuchwalał Władymira Putina. Nawet gdyby założyć, że Smoleńsk to tragiczny zbieg okoliczności, wszystko co nastąpiło po katastrofie, jak badano jej okoliczności itp. było rozzuchwalaniem Moskwy. Dano sygnał - wszystko można. Było zresztą takich przykładów, w drobniejszych sprawach dużo więcej. Telefon Putina do Tuska podczas rozgrywek Euro z powodu jakiś trzeciorzędnych incydentów, burdy ulicznej, którą normalnie zajmuje się wicedyrektor departamentu, czy zastępca konsula. A potem cała grupa polityków, która wcześniej nieustannie powtarzała, że PiS wtrącał się w sprawy wymiaru sprawiedliwości, ścigała się w publicznym żądaniu od sędziów konkretnych kar wobec Polaków.   

Burda wyniknęła z tego, że PO zaakceptowała przemarsz przez centrum Warszawy demonstracji rosyjskich kibiców, zdając sobie sprawę, że dopuszcza do prowokacji. Rosyjska prasa mogła pisać o „faszystach” w Warszawie napadających na rosyjskich obywateli.

Gdzie na świecie jest pomnik najeźdźców stawianych przez tych, którzy zostali najechani? I którzy na dodatek z nimi wygrali? Bo jak ktoś przegrał, to bywa, że musi stawiać takie pomniki. Ale jak wygrał? Nawet za PRLu nikt nie wpadł na pomysł, żeby stawiać pomnik bolszewikom z 1920 roku, a ta władza, owszem.

Przywrócono festiwal piosenki rosyjskiej w Zielonej Górze, który transmituje się w publicznej telewizji bez względu na jego poziom artystyczny. Wymyślono, że 2015 to rok Rosji w Polsce. Rząd zresztą z tego pomysłu się nie wycofuje.

Trzeba pamiętać, że jeśli duże państwo, członek NATO  zachowuje się w ten sposób, to daje wyraźny sygnał słabości. Można się z tego wycofać, można też wycofać się z umowy jaką w grudniu podpisał minister Sikorski z ministrem Ławrowem.

Szef MSZ podpisał ją, gdy od miesiąca już trwał protest na Majdanie. Pan wtedy już był w Kijowie. W umowie stoi, że rządy Polski i Rosji dążą "do pogłębienia wzajemnie korzystnej współpracy”, potwierdzają "zainteresowanie rozwojem pozytywnej atmosfery w stosunkach dwustronnych w celu zbliżenia społeczeństw obu krajów" i chcą "dalszego rozszerzenia strategicznego partnerstwa" między Unią Europejską a Rosją. No i zawiera deklarację współpracy przy realizacji "innych dużych projektów dwustronnych, m.in. festiwalu piosenki polskiej i rosyjskiej, festiwalu filmów polskich i rosyjskich". Umowa obowiązuje do 2020 roku.

Warto zastanowić się nad ostatnimi wydarzeniami. Nie da się wykluczyć, że gdyby działania polskich władz były inne, wcześniej nie doszłoby do uniemożliwienia podpisania umowy stowarzyszeniowej Ukrainy z UE w Wilnie. A od tego przecież zaczął się ten kryzys. Być może Rosjanie mniej energicznie podchodziliby do tej operacji i może świadomość Janukowycza byłaby też trochę inna? Ale gdyby już doszło do tego kryzysu, brat z pewnością byłby ofensywny w organizowaniu i w Warszawie i w Kijowie dużej, spektakularnej akcji politycznej. Sądzę, że wykorzystałby okazję do zmiany, która następuje w polityce amerykańskiej, działałby intensywnie. Tak jak poleciał do Tbilisi po rozmowie z Bushem i mając jego zdecydowane, jednoznaczne poparcie dla tej wyprawy.

Donald Tusk usiłował zablokować Lechowi Kaczyńskiemu tamten wyjazd?  

Tak, wtedy też była próba nie udostępnienia rządowego samolotu. Dopiero po rozmowie mojego brata z prezydentem Bushem wycofał się z tego, bo nie miał już wyjścia. Leszek poleciał, George Bush złożył publiczne oświadczenie, w którym zapowiedział konsekwencje wobec Rosji. To miało kluczowe znaczenie, choć niektórzy politycy powtarzają, że to misja Nicolasa Sarkozego powstrzymała Putina. Tak po prostu nie było.  

Skąd ta faktyczna bezradność polityków europejskich wobec tego, co Rosja robi na Ukrainie?

Państwa Unii Europejskiej mają wystarczającą siłę, poziom PKB i rozwój technologiczny, by się liczyć. Mają jednak inne priorytety, stawiają na miękką siłę, ale to wobec Rosji za mało. W efekcie wobec Kremla liczy się w Europie tylko i wyłącznie to, co zrobią  Amerykanie.

To oznacza, że nasza strategia bezpieczeństwa może  opierać się tylko na USA?

Trzeba opierać się na tym, kto ma siłę ale trzeba też budować własną. Amerykanie potrzebują tutaj realnych partnerów. Ostatnio, podczas objazdu polskich posłów po instytucjach natowskich, wprost to formułowali. Ich zaangażowanie nie może być jednostronne, nie chcą być sami. Dano nam wyraźny sygnał, że musimy także budować własny potencjał. To, co rząd robił dotąd, niezależnie od deklaracji, było czymś odwrotnym, zredukowano nasze możliwości obronne. Ale to jest w ogóle myślenie szeroko rozumianych polskich elit – zbroić się? A po co? PiS był jedyną partią, która potrzebę zbudowania dużej i silnej armii stawiała otwarcie i było to jeszcze przed atakiem Rosji na Ukrainę. Trzeba było być ślepym, żeby nie zobaczyć, że sytuacja w Europie się zmienia. Rosja przeprowadzała olbrzymie programy zbrojeniowe, nie po to, by urządzać defilady. Od siedmiu lat trwa projekt zbrojeniowy Rosji, a tu głoszono nieustannie, że jesteśmy bezpieczni, że nic nie trzeba robić.

Jesteśmy bezbronni?

Tak bym tego nie nazwał. Przy dobrze prowadzonej polityce, przy optymalnym wykorzystaniu sojuszy możemy mieć lepsze perspektywy.

Myśli pan, że rząd chce na poważnie zbroić polską armię?

Przynajmniej w sferze deklaracji wygląda, że tak. Ale jest poważny dylemat. Po pierwsze trzeba działać szybko. Wobec tego łatwiej jest kupić broń z zewnątrz i nie zastrzegać kontraktów dla polskiego przemysłu zbrojeniowego, co najwyżej zadbać o offset. Ale z drugiej strony musimy  rozbudować nasz przemysł zbrojeniowy, który w tej chwili jest mocno zredukowany, a który mógłby mieć w niektórych dziedzinach naprawdę dobry poziom. Tymczasem wchodzą już technologie, których nasz przemysł obecnie nie jest w stanie opanować. Tu trzeba poważnych działań. Niemniej, z tego co wiem, w tej chwili jest możliwość takiego dozbrojenia, który stan bezbronności likwiduje dość szybko.

To brzmi optymistycznie.

To nie stanie się z dnia na dzień, ale jest realną perspektywą. Nie wiem wprawdzie na ile te plany zostaną zrealizowane, na ile obecny entuzjazm i deklaracje rządzących są trwałe. Proszę pamiętać, że przy władzy jest partia, która kiedyś była w pierwszej linii dekomunizacji i walki z korupcją, a później okazało się, że jest dokładnie po przeciwnej stronie.

Radosław Sikorski mówiąc publicznie, że Polska chce, by było tu 10 tysięcy żołnierzy NATO realizuje ten plan dozbrojenia armii? 

Oczywiście, że gwarancja naszego bezpieczeństwa poprzez obecność w Polsce żołnierzy NATO to rzecz potrzebna. Warto jednak pamiętać, ze dzisiaj takim realnym wsparciem byłaby obecność wojsk amerykańskich. 

Nie brakuje panu konkretów w działaniach rządu wobec kryzysu ukraińskiego?

Oczywiście, że brakuje. Nie ma mocnej ofensywy politycznej, rząd nie próbuje zorganizować żadnego projektu, który byłby do przeprowadzenia w Warszawie czy w Kijowie. Jest raczej chęć schowania się w szeregu, tak by nas w Moskwie za bardzo nie zapamiętali. O tym, że jest potrzeba intensywnych działań politycznych mówiłem na spotkaniach u premiera, na których byłem. Niestety, nic się w tym kierunku nie dzieje. Polska nie wychodzi na pierwszą linię, nie wyciska z tej sytuacji wszystkiego, co można wycisnąć.

Jak Polska powinna zareagować, jeśli Rosja zajmie nie tylko Krym, ale i wschodnie części Ukrainy?

Po pierwsze nie można dopuścić, by Rosja zajęła wschodnie ziemie Ukrainy, bo to oznaczałoby naprawdę groźną sytuację. Dlatego powinniśmy niezwykle intensywnie zabiegać o to, żeby zostały zastosowane naprawdę ostre sankcje ekonomiczne. Po drugie trzeba zabiegać, żeby tu szybko nastąpiła zmiana militarna, musiałyby być przesunięte siły w Polsce i w całym NATO, nastąpić daleko idące zabezpieczenie militarne naszych granic, także z udziałem sił natowskich.

Czy teraz bezpieczeństwo Polski faktycznie jest zagrożone? Gdy premier mówił, że dzieci mogą nie pójść 1 września do szkoły, co pan pomyślał?

Że to wypowiedź haniebna. A przy tym to przykład jakiejś paranoi - jednocześnie premier zapewnia, że Polska jest bezpieczna, spot wyborczy PO jest o naszym pełnym bezpieczeństwie. Z jednej strony było to niegodne z powodu grania skojarzeniem z 39 rokiem, ale z drugiej, była to czysta kpina z ludzi. Albo w ciągu 25 lat Polska odniosła sukces i jest bezpieczna, albo 1 września może być wojna i dzieci nie pójdą do szkoły, bo nastąpi kataklizm.

Premier musi straszyć. Także PiSem – wyobraźmy sobie teraz, co by było, gdyby rządził PiS - tak mówi.

Najwyraźniej uważa, że przeciętny Polak nie potrafi skojarzyć ze sobą dwóch prostych przekazów i zapytać, gdzie jest prawda. Widocznie Tusk uważa, że po prostu Polacy są mało inteligentni. A ja z kolei uważam zupełnie odwrotnie, że Polacy są bardzo inteligentni i racjonalni te dwa fakty skojarzą.

Ale bezpieczeństwo Polski jest faktycznie zagrożone?

Jeśli, czego nie uważam za specjalnie prawdopodobne, ale trzeba się jednak mocno starać, jak mówiłem wyżej, doszłoby do poważnej ofensywy rosyjskiej to oczywiście sprawa bezpieczeństwa otarłaby się już o artykuł piąty NATO. Wszystko w tej chwili wskazuje, że Amerykanie wywiążą się ze swoich zobowiązań i nie wydaje mi się prawdopodobne, żeby Rosjanie byli gotowi na wojnę z Ameryką.

To o co chodzi teraz Władymirowi Putinowi?

Putin stosuje starą napoleońską zasadę – stoczę bitwę a potem się zobaczy. Patrzy jak daleko może się posunąć. Krym jak widać mógł zająć. Jeśli zobaczy, że tak można działać dalej, na wschodzie Ukrainy, że można zająć Donieck, że uda się zdestabilizować sytuację na Ukrainie tak, by nie odbyły się wybory prezydenckie 25 maja i wreszcie „odzyskać” Ukrainę, to pójdzie tą drogą. Jednoczenie próbuje na różne sposoby uruchomić destrukcyjne mechanizmy w Europie Środkowo-Wschodniej. Te słowa o tym, że Ukraina jest zlepkiem różnych ziem i propozycja by ją podzielić jest niczym innym, tylko próbą wprowadzenia zamieszania. To taktyka - uda się czy się nie uda, jak się nie uda, to się zatrzymamy. Ale dalej się zbroimy i może nieco później się uda posunąć dalej. I jeśli nie będzie twardej odpowiedzi Zachodu, to to jest najbardziej prawdopodobny scenariusz.

To jest projekt przebudowy Europy?

Zgadzam się z prof. Andrzejem Nowakiem, że to jest taka przebudowa, która uczyni z Zachodniej Europy rosyjskie zaplecze. Rosja, by wytrzymać konkurencję z Chinami, być równorzędnym dla nich partnerem, potrzebuje całej Europy, nie tylko Ukrainy czy nawet dawnych demoludów. Bo to Europa jest zasobem, który ich tak naprawdę wzmocni. To jest powtórzenie koncepcji, którą mieli jeszcze w latach siedemdziesiątych - podporządkowania całej Europy.

Ciekawe czy Europa już to rozumie.

A tego nie wiem, Europa miała kłopoty ze zrozumieniem tego nawet w czasach ZSRR. Wtedy przecież społeczny opór przeciw rakietom, które miały bronić Zachód przed Rosją był potężny mimo, że plan rosyjski był widoczny gołym okiem. Przypomnijmy, Kreml rozmieścił radzieckie rakiety SS20, które miały zasięg rażenia obejmujący całą Europę. Myśleli w następujący sposób – będą terroryzować Europę rakietami, bo Amerykanie, gdyby chcieli jej bronić, musieliby użyć broni strategicznej, czyli naraziliby się na taki sam odwet Moskwy. Rosjanie uzyskiwali w ten sposób realną przewagę w Europie. Aby do tego nie dopuścić Zachód postanowił rozmieścić 1800 rakiet typu pershing i tomahawk. Demonstracje przeciw temu w Europie były olbrzymie. Rosjanie bardzo na nie liczyli – sądzili, że cała struktura zachodniej Europy roztrzęsie się, że zwycięży hasło „lepiej być czerwonym niż martwym”.  Nie zwyciężyło, rozmieszczono rakiety i ZSRR musiał się wycofać. Teraz być może w Moskwie myśli się znów o jakiejś podobnej próbie.

Czy my tymczasem powinniśmy przywrócić powszechny pobór do wojska?  

Pobór w tym dawnym znaczeniu - na dwa lata w kamasze – absolutnie nie jest potrzebny. Nie chce udawać eksperta wojskowego ale nie bardzo też wierzę w armie, w których nie ma żołnierzy. Nie wierzę też, by Polska była w stanie utrzymać dużą armię zawodową. W istocie wojsko zawodowe, zwłaszcza korpus oficerski, jest instytucją elitarną, bo stawiane są mu wymogi elitarne – narażanie życia. Jest elitarny także w tym sensie, że musi się odwoływać do honoru, wyższych wartości godnościowych.

Przykład generała Andrzeja Błasika, którego oskarżono o to, że doprowadził do katastrofy pod wpływem alkoholu jest w tym kontekście wymowny. Okazało się, że ani nie było go w kabinie pilotów, ani nie miał alkoholu we krwi.

Nie ma dla armii nic gorszego niż plugawienie honoru oficera. W wypadku generała Błasika zrobiono to w sposób przemyślany, intencjonalny, dla celów politycznych i w sposób wyjątkowo wręcz moralnie odrażający. Nie było na to reakcji jego dowódców ani kolegów. Nie było reakcji ministra obrony ani premiera. No i nie było reakcji prezydenta, zwierzchnika sił zbrojnych, który miał święty obowiązek się tym zająć.

Co teraz ci ludzie powinni zrobić?

Teraz? Przepraszać i prosić o wybaczenie. Bo to zaniechanie było działaniem nie tylko przeciwko generałowi Błasikowi, nie tylko przeciwko armii. Ale było to działanie także antypaństwowe - tak to oceniam i to trzeba jasno postawić.

Premier Tusk stwierdził, że nic w sprawie generała Błasika robić nie musi. Prezydent milczy.

Powtórzę – powinni przeprosić, przeprosić, i jeszcze raz przeprosić. Ale ci ludzie tak mocno w to wszystko zabrnęli, że boją się, że powiedzenie prawdy w tej sprawie oznacza dla nich dymisje. Nawet w obecnej Polsce, gdzie nie działają normalne  mechanizmy polityczne sprawiające, że ludzie podają się do dymisji, kiedy następuje kompromitacja. Ale nawet u nas, po przyznaniu, że zawiodło się w takiej sprawie, byłoby trudno utrzymać się na stanowisku. Będą więc milczeć, iść w zaparte. Choć PiS zaproponował uchwałę, która daje im pewną szansę – chcemy, by sejm oddał hołd generałowi Błasikowi a prezydent podjął działania na rzecz przywrócenia mu dobrego imienia.   

PiS wobec kryzysu na Ukrainie nie krytykuje rządu za jego działania w polityce zagranicznej. To duży koszt dla opozycji?

Polska racja stanu wymaga teraz wstrzemięźliwości ale nie zapominajmy, że w jej centrum stoi też konieczność zmiany tej władzy. Bez tego nic dobrego zdarzyć się nie może, także jeżeli chodzi o przyszłość Polski i jej bezpieczeństwo. Stawiamy to jasno - władza PO może tylko i wyłącznie Polsce szkodzić. Jest naszym świętym obowiązkiem ją zmienić. Ale jedność w sprawie Ukrainy to była polska racja stanu. Tu nie było miejsca na żadne kalkulacje zysków i strat politycznych.

Sondaże nie są dla PiS ostatnio wesołe. PO depcze wam po piętach.

Pojawiły się już sondaże pokazujące zahamowanie tej tendencji, to być może dowód wyczerpania się tego paliwa.

Nie boi się pan niskiej frekwencji?

Rzeczywiście ostatnie sondaże w sprawie frekwencji nie są zbyt obiecujące. Ale mamy jeszcze dwa miesiące i mam nadzieję, że to się zmieni.

Niska frekwencja jest niebezpieczna dla PiS, także dlatego bo PO dysponuje zdyscyplinowaną kadrą urzędniczo-klientelistyczną i oni na pewno pójdą głosować?

Chodzi nie tylko o to. PO dysponuje też pewną grupą ludzi, zresztą dotyczy to także SLD i może Ruchu Palikota, którzy uważają, że Europa nas zbawi albo w ogóle chcą się wyrzekać polskiej tożsamości na rzecz tożsamości europejskiej. Uważają, że to jest nowoczesne i modne. A to jest po prostu nierozsądne i naiwne.

PO i PiS przedstawiły już listy wyborcze. PiS nie lubi celebrytów? 

Przy całym szacunku dla sportowców czy znanych ludzi z dziedzin nie związanych z polityką, uważamy że w Parlamencie Europejskim trzeba ludzi, którzy się orientują w polityce międzynarodowej. Mamy doświadczonych europarlamentarzystów, którzy się sprawdzili, nie tylko pod względem lojalności ale przede wszystkim poprzez merytoryczne działania. Mamy też intelektualistów - filozofowie, socjologowie, politolodzy – prof. Krasnodębski, prof. Legutko, prof. Karski, kierownik katedry prawa międzynarodowego na Uniwersytecie Warszawskim. Jest prof. Zybertowicz, który jest specjalistą od spraw bezpieczeństwa. Prof. Terlecki doskonale przygotowany do obrony dobrego imienia Polski, jest świetny politolog prof. Paruch. A trzecią grupę stanowią ludzie, którzy się politycznie sprawdzili. Można różnie oceniać Wojciecha Jasińskiego ale był jedynym ministrem skarbu, który nie roztrwonił majątku, tylko go chronił, mimo różnych mocnych nacisków.

Atakuje się go za to, że należał do PZPR.  

A Tadeusz Zwiefka? Nie tylko był działaczem PZPR do samego końca ale na dodatek dziennikarzem pracującym w Radiokomitecie, realizującym zadania dla peerelowskiej propagandy. Myśmy przyjęli w środowiskach opozycyjnych, tych solidarnościowych i tych jeszcze sprzed 80 roku, że jeżeli ktoś po stanie wojennym odszedł czy wyleciał z PZPR, opowiedział się za Solidarnością i jeżeli nie ma czegoś wyjątkowego na sumieniu, to mu się tego nie liczy. To jest właśnie przypadek Jasińskiego. Wyrzucony z PZPR w stanie wojennym za założenie i działanie w Solidarności w WSS Społem w Płocku, później po 89 roku został przez Komitet Obywatelski skierowany do pracy państwowej, został pełnomocnikiem wojewódzkim do spraw samorządu. Miał poparcie komitetów obywatelskich, bo był w człowiekiem Solidarności. Jeśli porównać go z różnymi prawdziwymi aktywistami PZPR w PO, to przepraszam, ale to żarty są. Wracając do naszych list - chciałbym, żeby nasza grupa w Parlamencie Europejskim była silnym merytorycznie zespołem. Mamy tam być najlepsi, i ma to być widoczne.

Ledwo się zaczęła kampania a już niezależna prasa ma kłopoty. Ruch próbował utrudnić kolportaż Gazety Polskiej i Gazety Polskiej Codziennie. Szczególnie zagrażało to istnieniu dziennika. Pan zaangażował się w działania mające ratować GPC.

Gazeta Polska Codziennie jest niezwykle ważna, musi wychodzić i zrobimy wszystko żeby wychodziła, bo to jest bardzo ważna część strefy wolnego słowa w Polsce. Jestem przekonany, że ta strefa będzie się rozszerzała i zmieni charakter polskich mediów, a Gazeta Polska Codziennie rozwinie się w znaczący dziennik. Bardzo mi na tym zależy i zrobię w tej sprawie, co tylko będę mógł.

 

Wywiad ukazał się w aktualnym wydaniu "Gazety Polskiej"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka