Kilka dni temu Rosjanie udali się do urn wyborczych. W tamtejszych wyborach parlamentarnych padła rekordowo niska frekwencja, która wyniosła 45%.
Przypomnijmy, po przeliczeniu 100 proc. głosów w wyborach parlamentarnych w Rosji rządząca partia Jedna Rosja Władimira Putina zdobyła 49,82 proc. głosów. Drugi najwyższy wynik uzyskała Komunistyczna Partia Federacji Rosyjskiej (KPRF) z poparciem 18,93 proc. głosów. Pięcioprocentowy próg wyborczy przekroczyły także Liberalno-Demokratyczna Partia Rosji (LDPR) dowodzona przez Władimira Żyrinowskiego, Partia Sprawiedliwa Rosja-Za Prawdę oraz partia Nowi Ludzie.
Wybory w Rosji zawsze wzbudzały kontrowersje. Tym razem przez liczne prawne regulacje opozycjoniści trafiali na listę organizacji ekstremistycznych. Niezależne media niszczono natomiast statusem „agentów zagranicznych”, a prodemokratyczne NGO-sy etykietą „organizacji niepożądanych”. Wskutek powyższych rozwiązań na listach nie było właściwie żadnych realnie opozycyjnych kandydatów dopuszczonych do udziału w wyborach.
W zachodnich mediach rosyjska demokracja od lat przedstawiana była w najgorszym świetle. Przy każdej możliwej okazji podkreślano, że tamtejsza demokracja rzeczywiście nie istnieje, że jest ona demokracją jedynie z nazwy.
Mamy rok 2021. Wybory w Rosji nikogo już nie elektryzują. Na Białorusi przez ostatni rok trwały protesty związane ze sfałszowaniem ostatnich wyborów, w Stanach Zjednoczonych wiele wskazuje na to, iż wybory prezydenckie także zostały sfałszowane a niezadowolone tłumy opanowują Kapitol. W wyniku ataku ginie 5 osób. W Polsce wszyscy dobrze pamiętamy natomiast wybory samorządowe 2014, kiedy to padło ponad 2,5 mln głosów nieważnych, czyli aż 18% spośród wszystkich oddanych głosów.
Zachodowi coraz trudniej emocjonować się Rosją. Różnice bowiem w sposób coraz bardziej widoczny zacierają się.
